Rozdział 7
Pod nieobecność Scott'a, Lydia zrobiła jakąś "miksturę", która mogła pomóc w zabiciu bestii. Dziewczyna była bardzo mądra, jeśli chodziło o chemię, ale zauważyłam, że Jackson nie wiedział za bardzo co w ogóle robi pomagając Lydii. Natomiast Allison przez cały czas czekała przy drzwiach i co chwilę wycierała łzy spływające po jej policzkach. Gdybym miała chłopaka, martwiłabym się o niego cały czas. Derek byłby w stanie go zabić, jeśli by się dowiedział, że coś mi zrobił albo chociaż przez przypadek zerwał mi jednego włosa z głowy. Był trochę nadopiekuńczy, ale za to go kochałam i wiedziałam, że on mnie też. Jednak nie umiałam dopuścić do siebie, że już go nie zobaczę.
— Czemu z nim nie poszłaś? — obok mnie stanął Stiles.
— Musi sobie sam poradzić, ja muszę was pilnować — spojrzałam na niego.
— Uważasz, że byśmy sobie nie poradzili?
— Z wilkołakiem alfą? Oczywiście — przewróciłam oczami.
— Racja... — podrapał się nerwowo po karku.
— Już wiem, skąd cię poznaje — spojrzałam na Lydie, która przerwała mi rozmowę ze Stiles'em — Jesteś siostrą Derek'a, Lily Hale.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Stiles'a, który cały się spiął.
Co jeśli teraz będą się mnie bali i będą chcieli, żebym stąd poszła skoro myśleli, że Derek to morderca?
Mieliśmy problem i to wielki.
— Tak, jestem jego siostrą — powiedziałam spokojnie, ale w środku cała drżałam.
— I co? Też jesteś psychopatycznym mordercą? — Jackson stanął przede mną.
— Nie — od razu zaprzeczyłam z trudem powstrzymując warknięcie.
Ten człowiek działał mi na nerwy.
— Nie ufam ci — zrobił kolejny krok w moją stronę.
Zmrużyłam oczy i zacisnęłam mocno pięści, próbując powstrzymać się przed rzuceniem na niego.
— Mało mnie to interesuje, dupku.
— A ja jej ufam — obok mnie stanęła już spokojniejsza Allison — Gdyby chciała, to by już dawno nas zabiła.
Słowa dziewczyny trochę mnie uspokoiły, gdy wiedziałam, że miałam kogoś po swojej stronie, jednak myśli przed rzuceniem się na Jackson'a i wyrwania mu głowy nie zmalała.
— Albo czeka na lepszą okazję — prychnął.
— Przestaniesz? — naprzeciwko Jackson'a stanął zirytowany Stiles — Wszyscy z tej grupy ufają bardziej Lily niż tobie.
Zanim ktoś mógł coś jeszcze powiedzieć, słyszymy głośne wycie, a Jackson krzyknął z bólu i upadł na podłogę łapiąc się za kark. Chciałam do niego podejść, ale moje ciało przechodzi mocny ból i chwytam się za głowę. Czułam, że się przemieniam, moje paznokcie ukryte pod włosami zaczęły się przedłużać, a oczy świecić.
Spojrzałam na przerażonego Stiles'a i bez wahania wybiegłam z pomieszczenia, nie chcąc by zobaczyli mnie w takim stanie jakim byłam. Słyszałam ich krzyki bym wróciła, ale nie zatrzymywałam się, bałam się, że mogłam zrobić im krzywdę w tym stanie.
Byłam tym przerażona. Zawsze panowałam nad swoją przemianą, a teraz przez jeden głupi ryk nie byłam w stanie tego zatrzymać.
Wbiegłam do łazienki i stanęłam przed lustrem widząc, jak moje jedno oko świeciło na niebiesko, a drugie na żółto. Zęby zrobiły się coraz większe i ostrzejsze, a zamiast paznokci miałam długie pazury.
Cała drżałam przestraszona moim staniem i tym co był w stanie zrobić ze mną alfa.
— Myśl o czymś innym Lily... — powiedziałam cicho do siebie.
Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie Derek'a, uśmiechniętego brata w dzień, w którym powiedział, że wracamy do Beacon Hills. Jego pyszne śniadania, troska, miłość jaką mnie darzył i nasze bójki.
Mój oddech zwolnił i powoli zmieniałam się z powrotem w człowieka. Odetchnęłam z ulgą, gdy wszystko zniknęło, ale strach pozostał. Moje myśli wirowały od tego co właśnie się wydarzyło i co mogłam im zrobić, jeśli straciłabym nad sobą panowanie.
Dopiero po chwili usłyszałam szybkie kroki na korytarzu i otwieranie drzwi do toalety. Po zapachu od razu wiedziałam, że był to Stiles.
— Tu jesteś — powiedział zdyszany — Już jest wszystko okej?
— Nie jest okej — patrzę na niego, a w oczach pojawiają mi się łzy — To wszystko jest popaprane! Nie wiem dlaczego się przemieniłam, nie wiem czego chce ten alfa i nie wiem czy Derek żyje.
— Żyje — podszedł do mnie i lekkim wahaniem mnie przytulił — Na pewno.
Oparłam głowę o jego klatkę piersiową potrzebując pocieszenia, które Stiles był skłonny mi dać, chociaż słyszałam w jego słowach wahanie, że Derek żyje.
Musiałam zmienić temat by o tym nie myśleć.
— Widziałeś moje oczy? — przygryzłam wargę, wycierając łzy.
— Tak...
— Pewnie zastanawiasz się dlaczego takie są — odsunęłam się od niego — Ale proszę nie pytaj. Nie jestem w stanie o tym mówić.
— Nie nalegam — uśmiechnął się pocieszająco — A teraz chodź, policja już tu jest.
Przełknęłam przerażona ślinę, jeśli policja tu jest i złapią Derek'a to trafi do więzienia na parę lat albo nawet na dożywocie. Nie chciałam trafić do jakiegoś domu dziecka, nie przeżyłabym tam. Ja i Derek zawsze trzymaliśmy się razem, a myśl o tym, że bylibyśmy rozdzieleni, rozrywała mi serce.
Nie ruszyłam się z miejsca, tylko patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Moje zielone oczy były puste, jeśli stracę Derek'a, stracę część siebie albo zostanę zabita przez łowców, bo nie byłam aż tak silna, żeby się sama obronić. Więc Stiles mógł mnie zabić w każdym momencie... jeśli w ogóle był łowcą.
— Stiles, mam pytanie — spojrzałam na niego niepewnie — Jesteś łowcą?
— Co? — prawie upuścił mydło, którym się bawił — Nie, oczywiście, że nie.
— Wtedy w tej bibliotece, myślałam, że jesteś i szukasz jeszcze jakichś informacji o nas.
— Szukałem o was informacji, ale nie jestem łowcą. Scott od niedawna jest wilkołakiem, został ugryziony przez to coś, co dziś widziałaś.
Jeśli Scott jest od niedawna wilkołakiem, to może oznaczać tylko jedno, niebezpieczeństwo dla całego miasta. Bycie przemienionym w wilkołaka oznacza, że na początku się nad sobą nie panuje.
— Ten alfa chce mieć stado — chwyciłam chłopaka za bluzę i pociągnęłam w stronę wyjścia — Nie wiem po co mu one, ale muszę się dowiedzieć.
— Nie tylko ty chcesz — powiedział Scott idąc w naszym kierunku cały i zdrowy na co odetchnęłam z ulgą.
Chciałam coś powiedzieć, ale mój wilczy słuch usłyszał kroki, które coraz bardziej się do nas zbliżały. Nie rozpoznałam zapachu tej osoby i w moim gardle rozległo się ciche warknięcie.
— Lily? — Stiles chwycił mnie za ramię.
— Ktoś idzie.
Wszyscy się napięliśmy, gdy ktoś wyszedł zza rogu. Przed nami pojawił się szeryf, mierząc do nas z pistoletu. Jego surowa twarz łagodnieje, zdając sobie sprawę, że nie jesteśmy mordercami tylko zwykłymi dzieciakami. W końcu schował pistolet i podszedł do swojego syna.
— Stiles — Szeryf go przytula — Czemu do cholerny jesteś w szkole?
— Długa historia — powiedział kiedy się puścili — To jest Lily Hale, młodsza siostra Derek'a.
— Dobry wieczór — uśmiechnęłam się słabo.
— Dobry wieczór, Noah Stilinski — patrzy z powrotem na Stiles'a — Kto zabił woźnego?
Żaden z nas się nie odezwał, co Stilinski odebrał prawdopodobnie jako szok po tym całym wydarzeniu i poprowadził nas do wyjścia ze szkoły, nic nie mówiąc.
Nie mogliśmy tego długo ukrywać, nie mieliśmy wyboru, bo Jackson i dziewczyny i tak by mu powiedziały.
— Derek — te słowa same wyszły z moich ust.
— Słucham?
— Derek Hale — powiedział głośniej Scott — On go zabił.
— Na pewno?
— Tak, widzieliśmy go — czułam się strasznie obwiniając mojego brata o coś czego nie zrobił.
— Co z woźnym? — spytał Stiles, zmieniając temat.
— Szukamy ciała.
— Sprawdziliście pod ławkami?
— Tak, nic tam nie było.
Uniosłam brwi zaskoczona. Musiały przecież zostać chociaż jakieś ślady krwi, przecież to niemożliwe, że nic nie znaleźli.
— Ale ono tam było!
— Wierzę ci Scott — Szeryf chwycił chłopaka za ramię.
— Nie, po prostu jest panu mnie żal — Scott stanął bliżej Szeryfa — Wiem, że pan mi nie wierzy.
— Przeszukamy całą szkołę, znajdziemy go — ktoś woła Szeryfa — Zostańcie tu.
Patrzyliśmy jak szeryf szybko odchodzi, a między nami zapanowała napięta cisza. Wydarzenia dzisiejszej nocy były stresujące, a gdy cały strach i adrenalina zeszły, poczułam się dość mocno zmęczona.
— Żyjemy ludzie — powiedział Stiles, kiedy jego tata był wystarczająco daleko — Nie daliśmy się alfie.
— Ale za to powiedzieliście, że mój brat jest mordercą... — burknęłam.
— Przepraszam — Scott niepewnie odwraca głowę w moim kierunku — Nie miałem pomysłu i spanikowałem.
— I musiałeś powiedzieć, że to Derek? Nie wiadomo gdzie teraz wyląduje jak go znajdą!
Nie chciałam mieć brata w więzieniu i być odludkiem w szkole, bo każdy będzie mnie uważał za jakiegoś wspólnika Derek'a czy Bóg wie co jeszcze.
— Jeśli żyje... — mruknął wilkołak.
— Musi żyć.
— Mam taką nadzieję, bardzo mi pomógł od przemiany.
— Co? — spojrzałam w szoku na Scott'a — Czekaj... Od kiedy wy się znacie?
— W sumie to nie wiem, ale nie długo — rozglądał się po otoczeniu.
— Czyli to przez was znikał na cały dzień albo nawet kilka dni.
—Bardziej przez Scott'a — Stiles wskazał palcem na bruneta, a ten spojrzał na niego z politowaniem — No co? Jak ma być zła to tylko na ciebie, ja nic nie zrobiłem.
Przewróciłam oczami i wolałam zostawić komentarz Stiles'a bez słowa.
— Nie jestem zła, po prostu zastanawiało mnie, dlaczego tak znika i teraz znam odpowiedź.
— To dobrze, już myślałem, że będziesz nas chciała przez to zabić.
Prychnęłam pod nosem zirytowana. Musieli przestać myśleć, że wilkołaki to agresywne stworzenia. Oczywiście wiem, że ja jestem trochę wybuchowa, ale nie do tego stopnia by kogoś zabić.
—Zabić? Nie, nie jestem taka, jedyne to trochę bardzo zranić — uśmiechnęłam się złośliwie.
— A miałem nadzieję, że będziesz grzeczniejsza od Derek'a — Stiles przewrócił oczami.
— To już u nas rodzinne kochany.
— Okej... — Stiles przez chwilę wpatruje się we mnie jakby o czymś głęboko myślał, ale w końcu odwraca wzrok — Wracając, nie uważacie, że wtedy przy sali chemicznej nas słyszał?
Przygryzłam mocno wargę i odwróciłam wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Mieli racje, wilkołaki, a tym bardziej alfa mieli bardzo dobry węch i słuch, więc wiedział, że tam jesteśmy.
— To jakim cudem żyjemy? — spytał Scott.
— On chce mieć Scott'a w stadzie — powiedziałam , a chłopcy spojrzeli na mnie.
— Chciał, żebym was zabił.
— Alfa nie chce nas zabić — pokręciłam głową.
— Ja mam to zrobić — Scott odwraca się do nas tyłem.
— I jeśli ty tego nie zrobisz, zmusi mnie.
— Co? — odwrócił się z powrotem.
—Wtedy, kiedy usłyszeliśmy jego ryk, zaczęłam się zmieniać — przeczesałam włosy — Zawsze nad tym panowałam, ale teraz nie mogłam.
— To znaczy, że też należysz do jego stada? — spytał.
—Chyba tak — spojrzałam na Scott'a — Albo jest tak silnym alfą, że nawet mnie zmusił.
Miałam straszny mętlik w głowie, że już nie wiedziałam o czym głównie myśleć. Nie znałam motywu alfy, ale musiałam się jak najszybciej dowiedzieć. Po co by miał wszystkich zabić? To nie miało sensu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top