Rozdział 5
Stiles podszedł do drzwi, a ja i Scott od razu chwyciliśmy go za ramię. Naprawdę już nie mogłam wytrzymać z tym chłopakiem. Powinien najpierw pomyśleć, a dopiero później coś zrobić, bo to mogło się dla niego źle skończyć.
— Co ty robisz? — spytaliśmy w szoku.
— Chce mu się przyjrzeć.
— Oszalałeś?! — warknęłam zła — Zobacz, co mi z ramieniem zrobił!
Chłopak nie odpowiedział, patrzył na moje ramię, które krwawi i nie chciało się zagoić. Rany od alfy goiły się dłużej i cieszyłam się, że zranił mnie w ramię, a nie w nogę.
Stiles z cichym westchnieniem zdjął bluzę i podał mi ją. Uniosłam brwi zdziwiona i spojrzałam na niego nie wiedząc co z tym zrobić.
— Daj sobie ją na ramię.
— Nie, to jest twoje — chciałam mu ją oddać, ale on nie wyciągnął po to ręki.
— Musisz przestać krwawić.
Czyżby Stiles się o mnie martwił? Nie znamy się za długo, więc o co mu chodzi?
— Jeśli będziesz dalej, alfa może nas złapać po zapachu — powiedział Scott, widząc moje zdezorientowanie.
— Racja — odwróciłam wzrok przeklinając się, że sama o tym nie pomyślałam.
Przyłożyłam bluzę do rany, a Stiles wszedł na stolik przy drzwiach i spojrzał przez dziurę z otwartą buzią, co w sumie wyglądało jednocześnie uroczo i śmiesznie. Gdy był zajęty mogłam się mu bardziej przyjrzeć i mogłam stwierdzić, że był bardzo przystojny, bardziej od Scott'a.
Pokręciłam głową, nie wiedziałam czemu w takiej sytuacji myślałam właśnie o ich wyglądzie.
—Nie wiem, czy to dobry pomysł — przygryzłam wargę.
— Jest w potrzasku, nie ucieknie.
Mój wzrok spoczął na Scott'ie, przygryzam jeszcze bardziej wargę i nie odpowiedziałam, mając nadzieję, że wilkołak to zrobi, ale on stał cicho. Stiles wystawił język i patrzy się dalej, szukając alfy.
Boże, był taki uroczy kiedy się skupiał.
Wow, Lily stop, nie myśl tak.
— Mamy cię — uśmiechnął się Stiles.
— Zamknij się — warknął jego przyjaciel.
— Nie boję się go.
W tym samym momencie przy drzwiach pojawił się wilkołak, a Stiles spadł ze stołu przerażony.
— Nie boję się go — udawałam jego głos, a ten spojrzał na mnie chłodno, wstając z ziemi.
— Nie boję się! — wskazał na drzwi — Jesteś tam, a my tu. Nigdzie nie...
Usłyszeliśmy dźwięk łamiącego się sufitu, a alfa zniknął z pomieszczenia. Spojrzeliśmy nerwowo w górę, widząc kafelki wyginające się pod ciężarem alfy. Przerażona odwróciłam głowę do Stiles'a, a ten tylko przeczesał swoje krótkie włosy i zrobił kilka kroków do tyłu.
Przycisnęłam mocniej bluzę do rany i uciekłam, a oni pobiegli od razu za mną. Mogłabym przyśpieszyć i stąd uciec, ale nie chciałam być później oskarżona o morderstwo i zostawiać tych idiotów tutaj samych. Zatrzymaliśmy się na jednym z korytarzy, wyostrzyłam słuch by wychwycić odgłos zbliżającego się alfy, ale usłyszałam ku mojemu zdziwieniu telefon.
— Słyszycie to? — spytał Scott, który także musiał to usłyszeć.
— Co?
— Telefon — przełknęłam ślinę.
— Znam ten dzwonek — szepnął przerażony Scott — To Allison.
Scott szukał po wszystkich kieszeniach swojego telefonu, ale oczywiście go nie znalazł. Nerwowo rozglądał się po korytarzu aż jego wzrok spoczął na przyjacielu.
— Stiles, daj mi twój telefon — brunet posłusznie wyciągnął telefon i podał Scott'owi.
Chłopak od razu wybrał numer do Allison, jego serce biło bardzo szybko, a po zapachu mogłam stwierdzić, że był przerażony i zdenerwowany. Musiał bać się o swoją dziewczynę, mimo że była łowcą. Z Allison mógł ktoś jeszcze być, więc musieliśmy ich wszystkich chronić. Nie mogliśmy im powiedzieć, że był tu wilkołak, bo albo uznali by nas za wariatów albo w przerażeniu próbowaliby uciec.
— Gdzie jesteś? — odezwał się chwilę później Scott — Gdzie dokładnie?... W którym miejscu?... Biegnij do holu, szybko.
Scott ruszył do miejsca gdzie miał spotkać się z dziewczyną, a my od razu za nim. Chwilę później byliśmy się w holu gdzie czekała już na nas Allison. Jej wina zmieniła się w zaskoczoną gdy mnie zauważyła. Nie dziwiłam się, nie rozmawiałam ze Stiles'em i Scott'em w szkole, więc pewnie zastanawiała się jak się poznaliśmy.
— Co ty tu robisz? — Scott podszedł do swojej dziewczyny.
— Sam do mnie napisałeś.
— Co masz na myśli?
Dziewczyna wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni i pokazała mu wiadomość, którą ktoś musiał napisać za Scott'a kiedy zgubił telefon.
— Przyjedź do szkoły — szepnęłam cicho do siebie.
— Więc to nie ty wysłałeś? — spyta Allison, kiedy zobaczyła zdziwioną minę Scott'a.
To wszystko szło źle. Bardzo źle.
— Nie.
— Masz auto? — do pary podszedł Stiles.
— Jackson ma.
— On tu też jest? — też do nich podeszłam.
Kojarzyłam Jacksona z tego że na stołówce był dupkiem, bo zabrał mi ostatnie jabłko.
— Tak — dziewczyna spojrzała na mnie i na mężczyzn — Znacie się?
— Tak, poznaliśmy się jakąś godzinę temu — powiedziałam bez wahania.
— Jezu! Co z twoim ramieniem! — przeklnęłam się w myślach, że zapomniałam o ranie.
Allison odsunęła bluzę by przyjrzeć się skaleczeniu, ale nic tam nie było, uniosła brwi i spojrzała na mnie jak na jakiegoś kosmitę.
Było mi głupio i delikatnie się wystraszyłam, bo jeśli była łowcą to od razu domyśliła się, że nie byłam człowiekiem.
— Wytłumaczę ci wszystko później — szepnęłam nie wiedząc co innego powiedzieć.
Kiwnęła głową i odebrała dzwoniący telefon.
— Gdzie jesteście? — spytała, ale zamiast odpowiedzi ktoś gwałtownie otworzył drzwi i w przerażeniu rozwinęłam pazury.
— Nareszcie — powiedziała zdyszana Martin — Jedziemy?
Odetchnęłam z ulgą i schowałam pazury, mając nadzieję, że oni nas nie zauważyli.
Jednak cisza nie trwała zbyt długo, bo nad nami usłyszeliśmy jakiś huk. Wściekła zacisnęłam dłonie w pięści, to wszystko było planem tego potwora. Chciał nas wszystkich w jednym miejscu.
— Uciekamy!
Wszyscy ruszyli biegiem na schody, sufit zawalił się od razu za nami i na ziemię wpadł wilkołak z głośnym rykiem, ruszając za nami. Wbiegłam za wszystkimi do wielkiej sali i serce podeszło mi do gardła, widząc ogromne okna na jednej ze ścian.
To był problem, bardzo duży problem, a ja stresowałam się coraz bardziej. Moje ręce drżały, a twarz szczypała prosząc bym zmieniła się w wilkołaka.
— Pomóż mi zastawić drzwi — Scott chwycił jakieś krzesło.
— Nie, czekaj... — Stiles próbował ich zatrzymać, ale nikt go nie słuchał.
— Co to jest? — Jackson dał kolejne krzesła pod drzwi.
— I co zrobiło z sufitem? — przerażona Lydia zwróciła się w moim kierunku, ale ja tylko odwróciłam wzrok.
Nie mogłam im nic powiedzieć, to mogło być dla nich zbyt niebezpieczne.
— Dajcie tu wszystkie krzesła — Scott wskazał palcem na jedno z miejsc przed drzwiami.
— Ludzie! — krzyknęłam, ale mnie także nikt nie słuchał — Posłuchajcie nas...
— No ej! — Stilinski chwycił się za głowy coraz bardziej wściekły.
Nie dziwiłam mu się, działali jakby nas tu nie było, próbując zastawić drzwi, co tylko miało zniszczyć nam miejsce do ucieczki, gdyby alfa wskoczył przez okno.
— Halo! — krzyknęliśmy razem wkurzeni, a wszyscy przerywają zatykanie drzwi.
— Brawo, dobra robota — klaskałam, śmiejąc się sarkastycznie — Właśnie się zabiliście.
— Co z oknami? — brunet wskazał na okna sfrustrowany.
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, a ich twarze zbladły. Gdyby posłuchali nas od samego początku to nie byłoby takiej sytuacji.
— Czy ktoś mi powie, co ty się dzieje?! — Allison spojrzała na Scott'a — Umieram ze strachu.
Dziewczyna była naprawdę przerażona, jak i dwójka nowo przybyłych, ale nie mogliśmy im powiedzieć, co się dzieje. Pewnie albo by nie uwierzyli, albo jeszcze bardziej wystraszyli. Było też duże ryzyko, że to pójdzie dalej i jeszcze więcej łowców pojawi się w Beacon Hills, a ja nie chciałam się stąd wyprowadzać. To moje rodzinne miasto i miałam stąd bardzo dużo wspomnień. Tych dobrych i złych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top