śmierć lady barrett
Londyn nie był przyjemny o tej porze roku. Chłód, deszcz i wiatr wciskający się pod ubranie zmusiły większość ludzi do pozostania w ciepłych domach lub przynajmniej z dala od ostrości jesiennej pluchy. Jeśli komuś to nie przeszkadzało, to Sebastianowi, który z płaszczem narzuconym na ramiona stał na balkonie — siąpiące krople wody jeszcze nie wepchnęły go do środka — i przyglądał się schowanej za mgłą panoramie miasta. Smog mieszał się z chmurami, zduszone miękkie promienie słoneczne obdarzały swoją obecnością rzadko którą ulicę.
— Przeziębisz się, mój drogi — ciepła dłoń chwyciła jego własną, wyrywając go z miłego otępienia. Uśmiechnął się, gdy bezwiednie spletli palce; może nie mógł pokazywać się publicznie pod ramię z innym mężczyzną ani traktować go tak, jak inni mężczyźni swoje narzeczone i małżonki, ale na razie w zupełności wystarczyły mu krótkie momenty, wykradane z całego dnia albo wcześnie rano, gdy chłodne światło barwiło szyby okien, albo późno wieczorem, kiedy nad drewnianym biurkiem pełgał płomień, a słońce już dawno przestało otulać ciepłymi, bladymi palcami ściany budynków. W zimie przymrozek już ścinał szyby, trochę śniegu zalegało na szprosach. — Nie potrzebujemy więcej wyzwań, nawet jeśli uważasz swoje zdrowie za żelazne, a coś tak śmiertelnego jak choroby nie ma z tobą szans.
— Nie mają, zapewniam. — Jeszcze chwila i poprawi płaszcz, po czym posłusznie wejdzie do środka, zamknie za sobą drzwi.
— Nie przekonujmy się o tym, dobrze? Chodź do środka, stanie na deszczu jest bezcelowe. Chyba nie chcesz spędzić naszego wspólnego wieczoru na balkonie? — zapytał Moriarty z udawaną obawą. Czułe palce pogładziły kojąco ciemnoblond włosy, nawet się w nie lekko wsunęły, by po chwili zaprzestać pieszczoty.
— Nieważne gdzie, tak długo jak jesteś obok. Widuję cię znacznie rzadziej, niżbym chciał, zwłaszcza ostatnio.
— Jesteś bardziej romantyczny, niż przypuszczałem — usłyszał w odpowiedzi i prychnął cicho. Może i był, żaden wstyd. — Powinienem być na uniwersytecie dopiero o drugiej, co daje nam kilka godzin wyłącznie dla siebie, gołąbku.
Sebastian już otwierał usta, żeby zaprotestować przeciwko gołąbkowi — James miał dla niego tyle pieszczotliwych przezwisk, których używał jedynie prywatnie, że chyba wystarczy im do końca życia — kiedy poczuł dłoń ujmującą jego policzek, a w którą natychmiast się wtulił i ucałował wnętrze nadgarstka.
— Nie wystarczy, ale to wszystko co mamy — uznał, zawiedziony oraz wdzięczny jednocześnie, choć parę godzin było lepsze niż rozchwytywane minuty. — Do środka, profesorze, nie chcemy, żebyś się przeziębił — dodał, czym zasłużył sobie na pobłażliwy uśmiech oraz poprowadzenie do rozjaśnionego płonącym kominkiem wnętrza.
— Pani Turner przyniesie nam herbatę rano. Nie będziesz musiał wracać do swojej sypialni — profesor uśmiechnął się lekko na widok wyraźnej konsternacji. — Ona wie — dorzucił uspokajająco. Nie mógł już nic zrobić, stało się, ich sekret został ostrożnie odwinięty z wielu warstw, w jakie był troskliwie otulany za każdym razem, gdy musieli udawać, że łączy ich tylko relacja przyjacielska lub w pełni zawodowa, lecz odwinięty przy kimś, komu ufali i kto nie zaliczał się do archetypu plotkarza z różańcem w dłoni.
— Nie chciała odprawić egzorcyzmu? — Sebastian uniósł brwi. Jak na panią Turner, która co niedzielę pojawiała się w kościele, przesądów wystrzegała się jak samego diabła i nosiła różaniec na stałe przy sobie, to musiał być poważny szok.
— Do egzorcyzmu na szczęście nie doszło. Ani do histerii, dzięki Bogu. Wyjaśniłem jej, że zgodnie z Biblią, Ewangelią świętego Piotra, jeśli się nie mylę, ponad wszystko kochajcie głęboko siebie nawzajem, gdyż miłość wymazuje wielokrotność grzechu, więc chociaż ma nas za ciężkich grzeszników — i ma rację, mój drogi, patrząc na nasze zajęcia — nasze uczucie nam to wybacza — podsumował z zadowoleniem, ujmując dłonie snajpera w swoje. — Czy to nie przekonujące, móc powołać się na dowolny werset zależnie od własnej interpretacji?
— Bardzo. Znając ją, pewnie dorzuciła coś o tym, że Bóg cię takiego stworzył i miał w tym jakiś swój interes. — Rozbawienie podszyło głos Sebastiana, kiedy kończył zdanie ze wzrokiem wbitym w ich splecione dłonie, przyjemny dreszczyk przenikał skórę tam, gdzie była gładzona. — Nie wyprowadzajmy jej z tego stanu.
— Nie miałem takiego zamiaru. Za bardzo cenię sobie twoje towarzystwo, żeby poświęcać czas na wysłuchiwanie czyichś narzekań na coś, co absolutnie nie jest ich sprawą. Nie martw się, mój drogi, wszystko jest w porządku, przysięgam — och, te jasne oczy nie mogły kłamać, usta, które zostawiały czuły pocałunek na jego skroni też nie. — Odpocznij, dobrze? Zaparzę nam herbatę, zaraz wrócę.
— Mogę to zrobić sam, profesorze, nie jestem aż tak zmęczony, wysyłałeś mnie na trudniejsze zlecenia.
— Odpocznij, proszę. Tylko bądź tak miły i podlej lawendę, ostatnio była podlewana stanowczo za rzadko — dodał i po chwili zniknął na schodach; Sebastian pokręcił głową, ale ostrożnie wlał pozostałą w małej konewce ilość wody do doniczki. Rośliny już przekwitały, fiolet wyblakł na rzecz trochę podbarwionej nim szarości, drobne pąki leżały na wilgotnej ziemi. Z jakiegoś powodu Moriarty upodobał sobie niepozorne kwiatuszki, upchnięte po kilkadziesiąt na łodyżce. Nauczył się już utożsamiać charakterystyczny, przyjemny zapach z obecnością ukochanego (powinien go widzieć, kiedy z futerału na broń wypadała nieduża wiązka lawendy, zawsze się wtedy uśmiechał, bo przecież nic złego nie mogło się stać, kiedy patrzył na niego jego nie-całkiem-anioł stróż).
— Zaintrygowany? — Teraz też się uśmiechnął, gdy został objęty, a ich dłonie ponownie złączone.
— Zostawię ci zainteresowanie botaniką, nie nadaję się do tego. Powinny być takie szarawe o tej porze roku, prawda?
— Tak, powinny, już przekwitają — James czule musnął palcami kilka najwyższych roślinek. Gdyby nacisnął na nie mocniej, suche łodygi zostałyby mu w palcach, ułamane, być może parę wywabionych z barwy pączków spadłoby na parkiet. — Herbata jest już gotowa, chodź. Obaj zasługujemy na odpoczynek, jednoczesne kierowanie całą siecią i wykładanie matematyki jest męczące. Morderstwa też nie są proste do przeprowadzenia, zwłaszcza jeśli jesteś narażony przy każdym strzale na bycie zauważonym.
— Wspominałeś o balu ambasadora w Szwajcarii i nie dlatego, że chcesz ze mną tańczyć. Opowiedz mi i na chwilę o tym zapomnimy, do jutra.
Moriarty westchnął.
— Będę cię tam potrzebował nie po to, żebyś nas wszystkich zaszczycił swoją obecnością i orderami, a przynajmniej nie tylko — lekki uśmiech zaigrał w kąciku jego ust. — Będziesz musiał, w pełnej dyplomatów oraz ważnych urzędników sali balowej, zastrzelić jedną osobę. Możesz to dla mnie zrobić?
— Mogę, profesorze, ale będzie trzeba ukryć broń, obawiam się że nie będzie można jawnie wnieść karabinu.
— Karabinu nie, absolutnie, nie chcemy, żebyś został aresztowany, jesteś zbyt ważny. Mam to zaplanowane, zaufaj mi, zostaniesz wprowadzony w detale i poinstruowany, kiedy przyjdzie na to czas. Czy teraz możemy odpocząć, najdroższy? — Zielonkawe oczy, co do których faktycznego koloru Sebastian zawsze miał wątpliwości (błękitne? szare? jakaś mieszanka? może zielone, tylko przyćmione? w każdym razie nie był w stanie oderwać od nich wzroku, miały taki piękny, niezdefiniowany kolor), wpatrywały się w niego z odbitym w tęczówkach zmęczeniem, trochę je mącącym.
— Oczywiście. — Sebastian zawsze patrzył na niego tak czule, jakby ostrzejsze spojrzenie mogło to obtłuc, skruszyć jakąś bardzo ważną część; widywał go wściekłego, złego, zirytowanego, słyszał przekleństwa, ale gniew nigdy nie był wycelowany w niego, bo Moran nie potrafił być na niego zły. Poprzednie spotkanie w fabryce broni, którą mieli przejąć zaowocowało krzykami o zatraceniu w idiotycznej rozgrywce, marnowaniu czasu na tortury i niemiecką operę, ale szybko złość przerodziła się w kurczowe objęcie, przytulenie do piersi i wymamrotanie znacznie łagodniej, że on tylko nie chciał go stracić, a zawalająca się na halę wieża prawie go zabiła, i przez chwilę chyba stanęło mu serce. — Możemy.
𓆙
— Lady Barrett nie żyje.
Sebastian złożył gazetę i odrzucił ją na stolik. Od jakiegoś czasu coraz częściej docierały do nich wiadomości o morderstwach, głównie wysoko postawionych osób, z papierowymi, starannie poskładanymi ptakami pozostawionymi na klatkach piersiowych ofiar. Wiedział, że to nie ich sprawa, nie miał zamiaru wtrącać się w czyjąś prywatną wendetę najwyraźniej wymierzoną w ohydnie bogatych, jawnie skorumpowanych (tutaj prychnął, wybitnie zabawne, morderca śmie wytykać korupcję) polityków. Tak długo, jak profesor był bezpieczny, nie musiał się niczym martwić. I nie miał zamiaru, chyba że chodziłoby o podległych mu w strukturach sieci ludzi, o których starym wojskowym nawykiem dbał oraz których chronił.
— Żona lorda Barretta, jak sądzę. — Moriarty nie wydawał się szczególne przejęty; wciąż czytał przy rozproszonym świetle lampy. Rzadko kiedy coś nim wstrząsnęło albo wypchnęło trochę więcej niż stoicki spokój nad skutą lodem powierzchnię jasnych oczu, chyba że rola wymagała starannego odegrania. — Czy napisali coś o miejscu zbrodni?
Ciemne litery na papierze zwięźle opisały, że znaleziono ją w jej sypialni, na krześle, bladą i słabą, z papierowym żurawiem w dłoniach obok postawionej na blacie wysokiego stolika misternie zdobionej filiżanki herbaty. Do połowy pełnej. Zmarła w ramionach męża.
— Znaleziona w sypialni, umierająca, policja podejrzewa truciznę dodaną do herbaty. Papierowy ptaszek obok. Zamkną śledztwo po tygodniu i zrzucą to na zbieg okoliczności albo zaangażują Holmesa, który poprowadzi ich od razu do sprawcy.
— Dobrze, jeśli to go odciągnie na chwilę ode mnie — James fuknął z niezadowoleniem. Nadmierna uwaga detektywa tylko go irytowała, właściwie wiązała ręce za plecami, a przynajmniej jedną, tę, którą operował nieco mniej legalnym interesem, bo był pewny, że jego praca jako profesor matematyki na uniwersytecie ani trochę go nie obchodziła, celowano w jego powiązania z kryminalistami. Złożona struktura sieci nie pozwalała prawie nikomu poznać jego nazwiska, co naturalnie nie dotyczyło najbliższych, najbardziej zaufanych osób. — Pozwala sobie na zbyt wiele, będzie trzeba go unieszkodliwić, zanim zrobi się za późno.
Jeśli sytuacja będzie tego wymagała, poleci go po cichu usunąć. Angażowanie się w poważną rozgrywkę pochłonęłoby więcej jego czasu i energii, niż by chciał oraz mógł, więc jeśli Sherlock Holmes przekroczy cienką, czerwoną linię, bezpowrotnie zniknie z Londynu, zostawiając po sobie może dwie-trzy załamane osoby, które i tak po chwili przejdą do porządku dziennego, by okazjonalnie wspominać genialnego detektywa.
— Wystarczy słowo, profesorze.
— Wiem, mój drogi, dziękuję, ale pozwólmy mu pospacerować po szachownicy jeszcze trochę, niech się łudzi. Nie ma siły, żeby przesunąć choćby najmniejszy pionek. — Z tymi słowami położył dłoń na tej Sebastiana. — Tak szybko, jak stanie się dla nas zagrożeniem, zostanie wyeliminowany. Zagrożeniem w każdym kontekście; nie ma znaczenia, czy to sieć, czy nasza relacja będzie w niebezpieczeństwie — sprostował. — Zniszczę go bez względu na wszystko, nie mogę mieć geniusza spacerującego po mieście i zaglądającego w nieswoje sprawy.
Czy ktoś jeszcze był taki spokojny i zrównoważony mówiąc o morderstwie? Być może, ale nawet jeśli, to nikomu tak nie zabłysły oczy, kiedy padło stwierdzenie o ostatecznej likwidacji uczepionego jak rzep detektywa. Pozbycie się zagrożenia wzmagało jakieś dziwne ciepło, ich własną, zabarwioną krwią iskrę, bo przecież jeden mieszkaniec mniej czy więcej to żadna różnica, zwłaszcza jeśli opłaczą go może dwie osoby, a potem wszyscy przejdą nad stygnącym ciałem, później zimnym nagrobkiem, do porządku dziennego.
𓆙
Długie włosy bywały trudne w pielęgnacji, nawet jeśli chodziło o zwykłe uczesanie, splecenie czy upięcie tak, by część z kosmyków, krótsza niż reszta, nie wpadała do oczu, a przy tym prezentowała się zadowalająco. Imponująca kolekcja wysadzanych kamieniami szlachetnymi ozdób do włosów — możliwe, że miała na ich punkcie maleńkiego fioła, ale kto nie lubi ładnie wyglądać? — gościła w szufladce. W tym ulubione, srebrne, nieco wytarte spinki z bladoróżowym kamieniem. Tuż obok spoczywał zadbany sztylet, gotowy do wsunięcia w podwiązkę, oraz pistolet. Na wszelki wypadek, bo nie lubiła niespodzianek.
Ani paskudnych typów szwendających się po mieście po zmroku, ani wyciągających brudne ręce rozochoconych pijaków, ani pozornie czarujących miłych mężczyzn chwalących się własną siłą i inteligencją, za to o najkruchszej męskości na świecie. Trudne czasy na bycie kobietą, westchnęła, ale czy którekolwiek były łatwe?
Poranne światło wpadało przez wysokie okna do środka, ładnie połyskując na srebrzącym się serwisie do herbaty starannie ustawionym na stoliku. Wiedziała, że ktoś złoży jej wizytę, najpewniej nie sam profesor, był zbyt zajęty uczeniem studentów oraz zarządzaniem przestępczym półświatkiem, ale któryś z jego wysłanników; subtelnie ukryta trucizna mogłaby pomóc jej się go pozbyć, gdyby na za wiele sobie pozwalał — szczerze wątpiła, że gościem będzie inna kobieta, chociaż to by była przemiła odmiana, mężczyźni mieli takie paskudne zwyczaje! — i być może zaryzykowałaby, gdyby nie świadomość, że ona skończyłaby znacznie, znacznie gorzej niż otruty lepkoręki intruz.
O tyle, o ile wiedziała, Moriarty nie miał żadnych skrupułów, wyraźnie to zaznaczył subtelnymi ostrzeżeniami podczas ich pierwszej rozmowy. Starała się tego nie okazywać, chodziła uzbrojona, gwiazdom niech będą dzięki za podwiązki i długie, falowane suknie, doskonałe do ukrywania noża lub sztyletu, wciąż jednak przechodził ją dreszcz, gdy nawiązywała z nim kontakt. Szanowany profesor matematyki, morderca w białych rękawiczkach, najmniej sprawiedliwy sędzia na świecie.
Wygładziła intensywnie różowy materiał sukni i wsunęła niesforny kosmyk kręconych włosów za ucho; dochodziła jedenasta.
Wysłannicy profesora zawsze ją niepokoili, niekoniecznie przerażali, ale byli na tyle osobliwi, że miała ochotę przekazywać informacje przez telegramy albo krzyczeć zza ściany. Po zaryglowaniu się w mieszkaniu.
Para unosiła się znad filiżanek, omiatając ciepłem i matowiejąc imbryczek, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zamknęła oczy; trzeba to załatwić tak szybko, jak się da.
— Proszę wejść — odparła, nie za głośno. Może petent nie usłyszy, uzna, że akurat nie ma jej w domu. Drewno cicho zaskrzypiało pod naciskiem. — Tylko szybko, bo nie wiem, co sobie o mnie pomyśli właścicielka na widok kolejnego mężczyzny stojącego pod drzwiami.
— Nie chcielibyśmy ryzykować niezasłużonej reputacji. — Sebastian starannie zamknął za sobą drzwi. — Panna Adler — pochylił lekko głowę i podszedł bliżej.
— Pułkownik Moran. Cała przyjemność po pańskiej stronie — mruknęła, wyjmując z wszytej między fałdy sukni kieszeni niedużą, pergaminową kopertę. — Jeśli tego pan nie zgubi, informacja dotrze do profesora tak, jak sobie tego życzył.
Uśmiechnęła się nieszczerze, gdy podawała mu zabezpieczone notatki. Współpraca z Sherlockiem Holmesem może nie była najgorsza, skoro mogła wdać się w małe przepychanki i docinki bez bycia traktowaną jak szklana wydmuszka albo półinteligentna, całkiem łatwo udało jej się owinąć go wokół palca, znacznie łatwiej, niż sądziła.
— Wszystko jest tutaj, nie ma potrzeby mnie przesłuchiwać.
— Rozumiem, że współpraca była bardziej niż owocna? — w szarawych oczach pełgało stłumione rozbawienie. — Byliście całkiem ładną parą, ale nawet on nie jest tak dobry, żeby przejrzeć wprawne aktorstwo. Zakochanie trochę utrudnia trzeźwą ocenę sytuacji. W kimkolwiek by się nie zakochał, to nie moja sprawa — zaznaczył. Wiedział więcej, niż mógł zdradzić, być może niewątpliwie ostrzony przez Holmesa miecz, obciążony ryzykiem oraz konsekwencjami, można było zwrócić przeciwko niemu, i pozbyć się wścibskiego detektywa raz na zawsze płynnym cięciem.
— Jakbyś kiedykolwiek wiedział! — prychnęła. — Wy, mężczyźni, macie papierowe serduszka, nie trzeba dużo, żeby zrobić z was marionetki. Są wyjątki, chlubne, ale nieliczne. I coś mi mówi, że się do nich nie zaliczasz. Jak się ma profesor Moriarty? — uśmiech przerodził się w słodycz i jad jednocześnie, przecież nie mogła wiedzieć, a jednak to sugerowała, mogła równie dobrze zagrozić mu wydaniem sekretu prosto w twarz, zamiast bawić się w zawoalowane aluzje.
Z Irene Adler wiedzącą o ich małej tajemnicy może być niezbędna roszada w układzie sił, pomyślał, schodząc po drewnianych stopniach. Albo, co było znacznie bardziej prawdopodobne, nowe ustawienie figur na planszy.
uh oh mam nadzieję że było w porządku, dopiero się zaczniemy rozkręcać
buzi
naprawdę mam nadzieję, że było w miarę dobrze
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top