07. rozbity samochód
troye sivan — heaven
Operacja była trudna, może jedna z najtrudniejszych w jego karierze. Sam fakt, że na stole leżała nastoletnia — nieletnia, bo ledwo co miała szesnaste urodziny — dziewczyna tylko dodawał stresu, ale Stephen zacisnął zęby. Kazał włączyć sobie Back in Black, odetchnął głęboko i rozpoczął. Dłonie mu nie drżały, chociaż było blisko, pozostał całkowicie skupiony mimo przerażonej Christine, która pomagała mu w operowaniu i tylko serce waliło mu jak młotem. Maseczka uciskała skórę na policzkach, wrzynała się w podbródek, on sam był pewny, że zostaną mu zaczerwienione brzydkie ślady na twarzy i że gdy tylko wróci do domu, Tony je wszystkie ucałuje. Co do jednego, każda piekąca linia zostanie pocałowana, on sam zostanie przytulony i najpewniej od razu się położy, żeby odpocząć.
Lśniące, sterylne narzędzia chirurgiczne już czekały równo ułożone, lampy płonęły białym światłem; cały teatr czekał tylko na aktora i jego improwizację. Sytuacja nie wyglądała dobrze, Chryste i wszyscy aniołowie, wyglądała bardzo źle, najmniejszy, nawet przypadkowy błąd mógł pozbawić dziewczynę życia, czym skazałby jej rodzinę na gwałtowny upadek z nieśmiałej, lecz jasno płonącej nadziei na bolesną, najeżoną ostrzami rzeczywistość. Musiałby przepraszać państwa Beltain za śmierć ich córki mimo najszczerszego wysiłku, oni powtarzaliby, że to nie jego wina, płakaliby, wyklinali strzelca, błagali Boga o naprawienie ludzkiego błędu. Bóg, jak to Bóg, bywał głuchy, tak jak wywnioskował lata temu Stephen, a więc nastolatkę od śmierci dzieliły tylko jego umiejętności.
Operacja trwała ponad dwanaście godzin. Dwanaście pełnych stresu i napięcia godzin. Asystenci się zmieniali, jeśli tylko mogli, ale nie on i Christine; oni trwali cały czas przy stole. Kula utkwiła w plecach, mało brakowało żeby rozbiła na pół rdzeń kręgowy — wtedy dziewczyna byłaby skazana na wózek — ale na szczęście udało się ją wyciągnąć bez zbędnych komplikacji (zbędnych, czyli na przykład osłabienia pulsu pacjentki i resuscytacji na stole operacyjnym).
Wszyscy na miejscu odetchnęli z ulgą, gdy muzyka ucichła, a Stephen spokojnie odłożył narzędzia. Zdążył jeszcze słabo się uśmiechnąć, co upewniło tylko obecnych w powodzeniu operacji, zanim musiał wesprzeć się na Christine, żeby nie upaść.
— Muszę wrócić do domu — mruknął, zaciskając palce na materiale jej kitla. Przy ich różnicy wzrostu wyglądało to tak, jakby Palmer miała się za chwilę złamać pod ciężarem podpartego na niej mężczyzny, ale na szczęście wzrost był mylący. — Dwadzieścia minut jazdy samochodem, dam radę.
— Wolałabym, żebyś nie prowadził w takim stanie, jest ciemno. Jest środek nocy, nie wypuszczę cię tak na drogę. Na zewnątrz bym cię nie wypuściła — odparła stanowczo. — Jesteś zmęczony, zaśniesz za kierownicą.
— Dwadzieścia minut — upierał się. Potrzebował wrócić do domu. — Dam radę być przytomny jeszcze dwadzieścia minut.
Tony od dziesięciu godzin nie położył się spać, mimo że właśnie wstawał świt; blade kolory malowały widoczne za oknem niebo, rozjaśniając gęsty granat w coraz bardziej rozwodnione, zmieszane z bielą i domieszkami złota czy różu farby, jakby ktoś bawił się nim jak płótnem i malował kolejny nietrwały pejzaż.
Stephen nie odbierał telefonu, ale to akurat było logiczne — jeśli Christine zadzwoniła by bez uprzedzenia wezwać go na salę, to musiała być poważna sprawa, a takie operacje trwają długo. Godzinami. Nawet dobami.
Tak długo, jak Stephy potem do niego wróci, jest w porządku. Ale Stephen to odpowiedzialny facet i dobry kierowca, więc wróci, potem położą się spać i mogą przespać nawet cały dzień, byleby tylko wynagrodzić sobie odpowiednio wycieńczenie oraz stres, plus ich wspólne niewyspanie.
Po operacji. Wracam do domu x S.
Westchnął z ulgą; jeśli już wraca, to za jakieś dwadzieścia minut powinien być.
W czasie jego nieobecności zdążył się zdrzemnąć na samym początku, coś zjeść, wypić paskudną ilość herbaty i jedną sekretną kawę, obejrzeć kilka odcinków serialu, ale z tyłu jego głowy wciąż obijało się delikatne zmartwienie. Irracjonalne, bez dwóch zdań, zawsze się niepokoił i tylko czekał, aż Steph wróci do domu i udowodni, że nie było o co się martwić. Bo właściwie nigdy nie było, niepotrzebnie się stresował, ale wiedział, że to nic nie zmieni, nadal tak będzie, już się przyzwyczaił. Zawsze kiedy się rozdzielali, z tyłu jego głowy szeptał jakiś głosik podsuwający same niepokojące wizje, takie jak wypadek, zawał mimo prawidłowej pracy serca, nawet nieprawdopodobną śmierć w wyniku fatalnego przypadku, to wszystko zwijało się w coraz gorszą i gorszą spiralę, coraz głośniejszą, coraz dosadniejszą, aż Tony musiał zwinąć się w kłębek i uspokoić. Przekonywać się, że Strange jest absolutnie bezpieczny oraz tak samo jak on nie może doczekać się powrotu do domu.
Stark zerknął z niepokojem za okno. Burza oraz mokre drogi wcale nie były dobrymi warunkami na jazdę, zwłaszcza po takim wysiłku fizycznym, ale cóż. Stephen już wyjechał.
Latarnie jak zwykle o tej porze rozświetlały błyszczącą od deszczu drogę swoim pomarańczowym lub białym światłem, mieszając barwy w kałużach, ulewa zacinała w przednią szybę mimo wzmożonej pracy wycieraczek którymi Stephen starał się jak najszybciej, jak najczęściej poprawiać co rusz rozmazujący się widok.
Chyba złamał ograniczenia prędkości (i tak były stawiane na wszelki wypadek) co najmniej kilka razy, migające na pomarańczowo światła śmignęły mu w lusterku, gdy je mijał. Uśmiechnął się z ulgą, widząc kojarzone z bliskością domu budynki — był już blisko, jeszcze tylko kilka zakrętów, jedne światła, które prawdopodobnie nie będą działać, wyjeżdżający z lewej strony samochód pędzący ze zdecydowanie nieprzepisową prędkością, przeraźliwy dreszcz gdy białe światła się przybliżały, rozmazany widok, huk, szarpnięcie pojazdem, pas wpijający się w bark i fala bólu w dłoniach przerwana mroczkami przed oczami, a wreszcie ciemnością.
Policyjne światła razem z syrenami jasno wskazywały miejsce wypadku; kierowca, który złamał ograniczenia prędkości błyskawicznie wezwał pogotowie, zanim jeszcze wydostał się z samochodu. Stał przerażony w deszczu, już opatrzony przed ratowników — naruszenie nadgarstków, pęknięcie kości — ale tak naprawdę martwił się tym drugim, zwłaszcza kiedy na miejsce wpadli dwaj mężczyźni, jeden widocznie przerażony i wyglądający, jakby zaraz miał zemdleć.
— Potrzebuję go zobaczyć — wyrzucił z siebie Tony. Serce waliło mu jak młotem, zbiegł tak szybko, jak rozpoznał samochód na nagraniu. Cały czas miał nadzieję, że ze Stephenem wszystko dobrze, chociaż stan auta nie wskazywał ani trochę na szczęśliwe zakończenie. — Błagam!
— Kim pan dla niego jest? — Ratowniczka zatrzymała ich kilka metrów przed ambulansem. — Tylko rodzina może podejść, przykro mi. Muszą panowie...
Tony wcisnął jej w rękę swój dowód osobisty i rzucił się w stronę noszy.
— Jestem mężem, wpuść mnie. — Przepchnął się obok zaskoczonej kobiety, po czym niezatrzymywany pobiegł do karetki. — Stephy!
Wpadł do środka i z rozpaczą obrzucił męża spojrzeniem; pobladła skóra, poznaczona śladem od maski oraz fioletowymi siniakami, zamknięte oczy, odcisk po pasie bezpieczeństwa na ramieniu, najgorsze jednak były dłonie; odwrócił wzrok. Nie ujął ich, nie chcąc pogorszyć i tak beznadziejnego stanu zarówno tkanek, jak i kości, pochylił się tylko, by pocałować go w czoło, odgarnął mu jeszcze z czoła włosy.
— Stephy, nie szalej, wracaj do mnie — mruknął ze strachem; mało brakowało żeby przycisnął ucho do jego klatki piersiowej, czym niewątpliwie naruszyłby żebra. — Słyszysz? Bez szaleństw, wstajemy — poprosił.
— Jest pan przyjacielem? — Jeden z ratowników w jarzącym się jadowitym pomarańczem podszedł do niego, niemal ochronnie rozłożonego przy Stephenie.
— Mężem, już mówiłem — warknął, nie oderwawszy wzroku od spokojnej twarzy. — Mam prawo wiedzieć wszystko co się z nim dzieje.
— Rozumiem... Pan Strange będzie przewieziony do szpitala, tam zajmą się nim chirurdzy. Jeśli chce pan jechać, możemy pana zabrać — dodał szybko na widok ciemniejących ze złości oczu Tony'ego. Może lepiej nie denerwować tego człowieka dla dobra pacjenta.
— Jadę z nim — zdecydował Tony. Wystukał tylko nerwowo zwięzłego SMS-a do Rhodesa, że jedzie do szpitala i tam się zobaczą, po czym usiadł na wpojonej w ścianę ławeczce i spojrzał na nieprzytomnego męża. Stephen, gdy spał, wyglądał na właśnie śpiącego, spokojnego, ciepłego, nie na na granicy życia i śmierci, jakby kostucha już szykowała się do wywleczenia duszy z ciała, odbierając mu cały kolor. Może już za późno, może już serce stanęło pomimo braku reakcji urządzeń, ale nie, przecież to niemożliwe, były na to zbyt czułe, zbyt czułe, żeby zignorować taki sygnał.
Stephen nie mógł umrzeć.
— Bardzo cię kocham, wiesz, kochanie? Oczywiście, że wiesz — jęknął, pochylając głowę; gorące łzy spłynęły mu po policzkach, pozostałe podążyły ich śladem. — Zawsze wiedziałeś, pewnie nawet zanim ja to załapałem. Przeżyj dla nas, dobra? Chcę zdążyć świętować z tobą naszą rocznicę, każde święta, każdy kolejny dzień, tylko się obudź! — zajęczał, chowając twarz w dłoniach. Mało brakowało, żeby zaczął się szarpać za włosy. — Tylko mnie nie zostawiaj, skarbie, nie zostawiaj mnie samego...
Głos urwał mu się jeszcze w gardle, zduszony szlochem, ściśnięty bólem, aż prawie go nie poznał.
Nawet nie zauważył, kiedy dojechali, kiedy ratownicy wyprowadzili nosze z ambulansu prosto do szpitala i na salę operacyjną. Szedł cały czas tak blisko jak mógł, od razu przy wejściu przejęty przez Rhodesa, podpierany na wypadek, gdyby jego serce postanowiło z rozpaczy zastrajkować i posłać go na deski zanim rozgrywka się jeszcze zaczęła.
Gdzieś mignęła Christine Palmer, już w kitlu, spiesząca do sali w której położyli Stephena; miał ogromną ochotę ją zatrzymać, nakrzyczeć dlaczego wypuściła jego męża tak wycieńczonego w taką pogodę, ale z drugiej strony nie mogła wiedzieć, a jeśli Strange się uprze, to przeżyje Boga byleby mieć ostatnie słowo.
Taki już był i Tony podpaliłby całe cholerne niebo żeby tylko jego mąż przeżył. Błękit oraz biel strawiłyby płomienie, pozostawiłyby po sobie tylko pożogę i popiół, który łagodnie opadałby na ziemię razem ze spalonymi lub osmalonymi piórami, ale przynajmniej Stephy byłby bezpieczny.
Na razie musiał zaufać zupełnie ludzkiej medycynie.
krótszy, ale i ostatni, tym rozdziałem kończymy przygodę ze stark differences (napisanie zajęło mi w sumie pięć miesięcy, ale trzeba wziąć pod uwagę pisanie równolegle paru rzeczy naraz xd)
nie będę kłamać, przywiązałam się do tej serii, jeśli można tak to nazwać, zrodzonej tylko i wyłącznie z mojej potrzeby fanfików o ironstrange, odblokowywała mnie zawsze w większości lekkim pisaniem (oprócz oczywiście flashbacków i nawiązywań do stony) i była takim trochę pierwszym dziełem, z którego zawsze, kiedy do niego wracam, jestem zadowolona
ponieważ okładka strange technique była różowo themed, stark differences niebiesko, to okładka trzeciej i ostatniej części 'roger that, captain' (gdzie będzie jeszcze więcej steve'a not gonna lie) będzie czerwono themed
może napiszę jeszcze one-shot albo short story z ironstrange w latach 40., w tym samym czasie, co steve, peggy i bucky biją nazistów po mordach <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top