★ Izaya x Reader: Jestem człowiekiem i nic co ludzkie... [Durarara]
- D-dzięki za pomoc, Izaya-kun – wymamrotałaś, wbijając wzrok w drzwi klasy i poprawiając swoją sukienkę, część galowego stroju. Dzisiaj było jakieś tam święto. Wciąż byłaś w sali, choć dzwonek rozległ się dobrych parę minut wcześniej. Ubrany w garnitur Izaya, jeden z twoich (nielicznych) przyjaciół, stał oparty tyłem o przednią ławkę, również spoglądając w miejscu, w którym przed chwilą zniknął wyjątkowo natarczywy licealista – chodzący z tobą do jednej klasy, w dodatku uznający cię najwyraźniej za uświęcony cel jego marnej egzystencji. Znowu próbował cię obmacywać,korzystając z okazji, że przysnęłaś na lekcji i obudziwszy się tuż przed dzwonkiem spakowana byłaś dopiero na samym końcu i w rezultacie zostałaś w pomieszczeniu "na dłużej". Na szczęście, ktoś jednak zauważył, że nie zdążyłaś wyjść z klasy, i ten ktoś sprowadził stalkera do parteru. W każdym razie, pozostaliście w klasie tylko we dwójkę, a drzwi, zatrzaśnięte przez uciekającego amanta, oddzielały was teraz od reszty szkoły.
- Hm?- Spojrzał na ciebie, najwyraźniej zatopiony we własnych przemyśleniach. - A, tak, nie ma sprawy.
Poczułaś się nieco niezręcznie, więc uznałaś, że najlepszym, co możesz zrobić w tej sytuacji, będzie ciche wymknięcie się z sali.Chwyciłaś plecak i przerzuciłaś go przez ramię, kierując się do drzwi i spuszczając głowę tak, by włosy ukryły twoją twarz.
- Reader-chan.- Zatrzymałaś się z dłonią położoną już na klamce. Zerknęłaśna niego. Wciąż z zamyśleniem wpatrywał się w drzwi. - Często się to zdarza?
- Ee? Znaczy co?
- Wyglądałaś na przerażoną, choć nie zrobił ci nic strasznego – zauważył,w końcu patrząc na ciebie.
- Chyba mamy trochę inne definicje słowa „straszne" - wydukałaś.
- Hmm,jak o tym pomyślę, chyba nigdy nie miałaś chłopaka.
- C-co...?- Z zaskoczenia zakrztusiłaś się śliną. - A co to ma do...
- Nie jesteś przyzwyczajona do kontaktu z mężczyznami. Masz androfobięczy nikt się tobą nie interesuje? - spytał z wrednym uśmieszkiem.
- J-jak widzisz brak zainteresowania mi nie grozi – mruknęłaś,wspominając swojego stalkera. - A poza tym, co to ma do...
- Jesteś już w liceum. Jak tak dalej pójdzie, zostaniesz starą panną. Alboi gorzej, będziesz tak zdesperowana, że jak już kogoś sobie znajdziesz, nie będziesz potrafiła żyć bez tej osoby. Brzmi strasznie.
Wywróciłaś oczami.
- Nie masz lepszych rzeczy do roboty, Izaya?
- A gdzie moje „-kun"? :O
- Nie zasłużyłeś – stwierdziłaś, kręcąc głową z niedowierzaniem. Na twojej twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Skierowałaś się – ponownie – ku drzwiom.
- Reader-chan? :<
- Co zaś? -_-
- Na pewno nie masz androfobii? :3
- <pełne irytacji westchnięcie> Nie, nie mam.
- Udowodnij.
Zmrużyłaś oczy.
- Jak niby.
Położył palec na ustach, teatralnie błądząc wzrokiem po suficie. W końcu najwyraźniej wpadł na jakiś pomysł – oh, nie – i oparł obie dłonie o brzeg ławki za plecami, ukrywając swe niewątpliwie nieczyste intencje pod maską niewinnego - ha, ha - uśmiechu.
- Rozbierz mnie – oznajmił w końcu.
Wpatrywałaś się w niego przez dłuższą chwilę, trawiąc w umyśle wszystkie indiańskie klątwy jakie tylko mogłaś sobie przypomnieć, zastanawiając się, czy jakiejś na niego nie rzucić.Zacisnęłaś wargi i położyłaś z powrotem dłoń na klamce z zamiarem opuszczenia klasy.
- Do widzenia – wycedziłaś.
Nie pozwolił ci wyjść. Położył ci dłonie na ramionach, cierpiąc satysfakcje z szoku, jakiego w tej chwili doznałaś. Prawie podskoczyłaś i po plecach przeszły ci ciarki.
- Izaya,spieprzaj – mruknęłaś.
- Nie wychodź, Reader.
Odwróciłaś się do niego, siląc się na nie okazywanie żadnych emocji. Wszystko, byle tylko nie dać mu satysfakcji.
- A gdzie moje „-chan"? - żachnęłaś się.
- Dostaniesz jak zasłużysz – oznajmił z dziecięcym uśmiechem.
Zacisnęłaś zęby z irytacją, powoli uświadamiając sobie, że nie wyjdziesz, póki nie spełnisz jego życzenia. Phi, trudno było nazwać to„życzeniem". Bardziej... Cóż. Sprawdzianem.
Czego on oczekiwał? Że spalisz raka i nie będziesz w stanie nawet go dotknąć? I tak już czułaś jak od tej niespodziewanej bliskości na twarz wylewa ci się rumieniec, którego sobie w tej chwili nie życzyłaś. Mogłaś to przecież zrobić. To nic takiego. Znacie się dość długo, nie jest dla ciebie obcą osobą. A ty przecież nie boisz się czegoś takiego jak bliskość... prawda?
Zwątpiłaś.Twoje zdecydowanie zachwiało się i on to wyczuł. Jego źrenice poszerzyły się, jakby chcąc odnotować jak najwięcej działań twojego ciała. Przyspieszone bicie serca i płytki, szybki oddech sygnalizujące zdenerwowanie, może strach.
Odetchnęłaś.
- Co mam robić? - spytałaś nieco drżącym tonem, wbijając wzrok w podłogę po to, by przypadkiem na niego nie spojrzeć.
Tymczasem Izaya wrócił do poprzedniej pozycji, oparł się tyłem o ławkę,patrząc na ciebie z lekkim, uspokajającym uśmiechem. Ten uśmiech,wbrew całej sytuacji i twoim przeczuciom, mówił po prostu„wszystko będzie dobrze".
- Rozepnij mi marynarkę – polecił, nie ruszając się. Podeszłaś iniezgrabnymi ruchami zaczęłaś rozpinać guziki. Wbijając wzrok wpodłogę ciężko było ci robić to dobrze, bo musiałaś całkowicie zdać się na zmysł czucia. Jednocześnie starałaś się zachować dystans. Ani raz nie dopuściłaś do tego, by twoje dłonie choćby poczuły jego ciało pod marynarką.
- Mogę już iść? Zaraz dzwonek na lekcje - syknęłaś, odsuwając się. Roześmiał się łagodnie.
- Teraz mi ją zdejmij – powiedział, odrywając się od ławki, by umożliwić ci zadanie.
Z narastającą irytacją zacisnęłaś powieki, wyłączając w sobie wszystkie oznaki czucia. Wykonywałaś wręcz mechaniczne ruchy, myśląc tylko o tym by„jakoś przetrwać" te "tortury".
Ostentacyjnie rzuciłaś marynarkę na ławkę.
- Zadowolony?
- Teraz koszula.
- Ee?! - Odskoczyłaś od niego na względnie bezpieczną odległość.
Zerknął na zegarek nad tablicą.
- Masz rację, zaraz dzwonek. Lepiej się pośpiesz, bo spóźnisz się na lekcje.
Jego twarz była dość spokojna, ale w oczach tańczyły iskierki zabawy.Wiedziałaś, jaką przyjemność sprawia mu cała ta sytuacja.
- Super– mruknęłaś, wściekła do granic możliwości. Pogodzona ze swoim losem, sięgnęłaś do najwyższego guzika jego białej,galowej koszuli, zaczynając już obmyślać realizację planu zemsty.
Po plecach przeszły ci ciarki, gdy musnęłaś palcem jego obojczyka.Zamrugałaś oczami, zdziwiona tym nowym uczuciem. Nie uznałaś go jednak za nic oczekiwanego. Zacisnęłaś pięści, odsuwając się.
- Nie zrobię tego – powiedziałaś, zaczynając dygotać. Do oczu napłynęły ci łzy. Sama nie wiedziałaś, czemu tak bardzo to naciebie wpływa. Czułaś się wewnętrznie rozbita i miałaś tego dość. Nie wiedziałaś, dlaczego. Po prostu nie byłaś w stanie się przełamać. I on o tym wiedział.
Ujął twoje dłonie – zaskakująco delikatnie – i rozmasował je, sprawiając, że rozluźniłaś uścisk. Potem pokierował twoimi palcami, rozpinając kolejne guziki swojej koszuli. Zsunął ją na ziemię i przyciągnął cię do siebie, oplatając twoje ramiona wokół siebie. Dotknęłaś policzkiem jego klatki piersiowej. Poczułaś niezwykłe ciepło emanujące z jego ciała. Zamrugałaś oczami,całkowicie zdezorientowana. Kolejne uczucie. Bliskie temu, które czułaś już od chwili, w której zjawił się w klasie, by pomóc ci uporać się ze stalkerem, jednak wielokrotnie silniejsze.Niepodobne do żadnego innego.
Mimowolnie przytuliłaś go, zanim w ogóle zaczęłaś myśleć nad tym, dlaczego.
W tle rozległ się dzwonek.
- Biologia!- zawołałaś, w nagłym przypływie paniki zbierając z ziemi swój plecak i wybiegając z klasy, zostawiając w niej tylko biednego, do połowy rozebranego Izayę.
★
Genetyka zawsze cię interesowała. Przecież to takie ciekawy temat. Można go przerabiać godzinami. Biologia to w ogóle bardzo fajny przedmiot.
Potrząsnęłaś głową.
Z jakiegoś powodu wbrew odwiecznym zainteresowaniom nie potrafiłaś zmusić się do nauki. Twoje myśli były rozproszone i na zmianę robiło ci się gorąco i zimno. Czyżbyś była chora? Miała gorączkę?
Dotknęłaś czoła wierzchem dłoni. Zawsze gdy byłaś chora potrafiłaś to określić, bo różnica temperatur między dłońmi a czołem nie mogła się zbyt różnić bez konkretnej przyczyny. Ale tym razem tonie było to. Choć policzki miałaś rozgrzane.
Przez kolejne parę godzin lekcyjnych analizowałaś to dziwne uczucie. Nie pasowało do żadnej znanej ci choroby. Miało parę cech wspólnych zarówno ze strachem jak ekscytacją, ale nie było żadnym z nich. I myślałaś o tym długo, naprawdę długo.
Aż w końcu zdałaś sobie – z oporem – sprawę, że właśnie – pierwszy raz w życiu – się zakochałaś.
★
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top