🥀~Rozdział 7~🥀
🥀~Start~🥀
Perspektywa Dylana
W końcu nadszedł ten dzień, w którym mogłem pokazać wszystkim na co mnie stać. Przebrałem się w kombinezon, po czym jeszcze raz obejrzałem swój sprzęt. Na szczęście nic się nie zmieniło, gdyby ktoś majstrował przy moim motorze, to przysięgam marny jego los. Schowałem kask, po czym zacząłem przepychać się przez namioty.
Inni również już wstali, machnąłem ręką, gdy zobaczyłem Petera. Dobrze było widzieć znajomą twarz.
— Zaczynamy to piekło? — zapytał, a ja kiwnąłem głową. Czas w końcu przyszedł na to co nieuniknione.— Słuchaj... miałem już wczoraj o tym z tobą porozmawiać, nie przegiąłeś z tą dziewczyną?
Zatrzymałem się nagle na jego słowa. Może nie zareagowałbym tak gwałtownie, jednak Pete trafił w punkt. Pewnie większość słyszała naszą kłótnie.
— Dobra, może powiedziałem jej kilka słów za dużo i...
— Rozumiem cie, nerwy każdemu z nas puszczają, ale kiedy szła obok nas, nie sposób było nie zauważyć jak się trzęsie. Wiem dobrze, że to nie jest z zimna. Też kiedyś taki byłem — skrzywił się, a ja westchnąłem.
— Przeproszę ją, ale trzymamy się razem? — zapytałem. Dobrze by było mieć kogoś po swojej stronie.
— Jasne stary, ale ty będziesz drugi, a ja pierwszy — zaśmiał się, a ja pokręciłem głową.
Wskoczyliśmy na swoje maszyny, po czym ruszyliśmy w stronę wyścigu. Mieliśmy być wcześniej, żeby organizatorzy, mogli sprawdzić wszystkie dane, zrobić zdjęcia do kroniki. Dobrze znałem te zagrywki. Nie interesowało ich dobro i bezpieczeństwo tylko to, żeby rodziny dały im spokój. W regulaminie był specjalny taki napis, że jeśli coś się z nami stanie to oni nie biorą za to odpowiedzialności, sami dobrowolnie chcemy tutaj być, więc... Jeśli nam coś nie odpowiada, zawsze można zrezygnować.
— Patrz kto przyjechał — wyznał Pete, a ja spojrzałem w tym samym kierunku i się skrzywiłem.
Oczywiście był to nie kto inny jak nasza Harley. Jednak jej postawa już nie była tak silna. Widziałem, że patrzy ze strachem w naszą stronę. Chyba jednak naprawdę przesadziłem. Jednak tym się zajmę później o ile jeszcze będzie chciała tutaj być. Uśmiechnąłem się do zdjęcia, po czym ruszyłem z moją maszyną na start.
Już wiele osób siedziało na trybunach, tak naprawdę to były rodziny zawodników, płaczące matki i żony, dzieci, które zaczęły się rozglądać za swoimi ojcami. Ojcowie, którzy patrzyli z dumą na swoich snów. Przymknąłem oczy i odchyliłem głowę. Czasami dobrze, było się wyciszyć. Kiedy jednak usłyszałem odliczanie, zająłem swoje miejsce, po czym ostatni raz spojrzałem na Petera, który był obok mnie. Nałożyłem kask, po czym czekałem na znajome trąby, żeby zacząć.
Ruszyliśmy do piekła, jedno było pewna, że ktoś może stamtąd nie wrócić....
***************
Witajcie kochani
Kolejny rozdział dla was. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam za błędy. Bardzo bardzo dziękuję za czytanie i dawanie gwiazdeczek ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top