7. W każdej legendzie jest ziarnko prawdy

Po pierwsze, dziękuję wszystkim i pozdrawiam za dobicie do 100 gwiazdek, nawet nie wiecie jak wiele to dla mnie znaczy *płacze ze wzruszenia*. Oby tak dalej, moje muminki! *^*  (na 1000 wyświetleń przygotuję wam jakiś rozdział specjalny :3)

A teraz ogłoszenia duszpasterskie: z perspektywy czasu doszłam do wniosku że warto byłoby... no nie wiem... kontynuować coś takiego jak fabuła? ;__________; Więc ostrzegam, rozdział dla większości pewnie nudnawy, ale konieczny do kontynuowania sensu ów opowieści XD na pocieszenie piosenka ^


Ubrany w elegancki garnitur Europejczyk stał za swoim skórzanym fotelem, przez szerokie okno obserwując ulice ruchliwego miasta. Okno było otwarte, czerpał więc do płuc tokijskie, zanieczyszczone powietrze, jednocześnie obserwując, jak stopniały w ciągu paru ostatnich dni śnieg pokrywa na nowo wszystko wokół.

Europejczyk odwrócił się i spojrzał na zegar powieszony nad drzwiami do jego gabinetu. Poprawił krawat, sprzątnął z biurka zaśmiecające je dokumenty i usiadł na fotelu, w zamyśleniu wbijając wzrok w akwarium na jednej z półek. Odczekał jeszcze paręnaście minut, po czym wstał i opuścił gabinet.

Tokio jest miastem pełnym obcokrajowców. Niektórzy przebywają tu w interesach, inni jako turyści, jeszcze inni przeprowadzili się tutaj z różnych powodów. Europejczyk ani trochę się od nich nie różnił. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, gdy wszedł do jednej z tradycyjnych, japońskich restauracji i udał się do prywatnego pomieszczenia, w którym miało odbyć się umówione wcześniej spotkanie. Jedynym jego towarzyszem był inny Europejczyk, który jednak nie wyróżniał się jeszcze bardziej. 

Zajął miejsce naprzeciwko znajdującego się już wcześniej w środku Japończyka, a jego towarzysz stanął za jego plecami, w milczeniu nie odważając się nawet podnieść wzroku.

- Yorick-san. To zaszczyt spotkać pana w końcu osobiście – przywitał się Japończyk, skłaniając w geście szacunku. Europejczyk, jak nakazywała kultura, odwzajemnił gest.

- Pana również, Yakoshi-san. Jeśli nie ma pan nic przeciwko, chciałbym od razu przejść do rzeczy. Nie lubię owijać w bawełnę. - Japończyk spojrzał na niego wyczekująco, z typową japońską powagą przyjmując przy tym pełen powagi wyraz twarzy. - Tak więc, Yakoshi-san, jak już wcześniej rozmawialiśmy, celem mojego pobytu tutaj jest pozyskanie pełnej znaczącej siły. Nie chcę pozostawiać wątpliwości, moje działania nie mają żadnego związku z interesem rządu Wysp Brytyjskich. - Yakoshi skinął głową, nie zmieniając wyrazu twarzy. Po chwili Yorick kontynuował. - Zapewne słyszał pan o słynnych legendach dotyczących, dla przykładu, Bezgłowego Jeźdźca. Może pan wierzyć lub nie, w każdej legendzie jest jednak ziarnko prawdy. Bezgłowy Jeździec jest tylko jednym z wielu przykładów. Nie każdej tego typu legendzie warto poświęcić czas czy uwagę. Warto poświęcić je tym, które mogą przynieść nam korzyści. Niech pan wyobrazi sobie broń, której pola rażenia nie jest w stanie określić żadna współczesna nauka. Może ono być niesamowicie małe lub też takie, że zmiecie z powierzchni Ziemi całą Azję. - Zrobił przerwę, by upewnić się, że Yakoshi dalej go słucha. Wyraz twarzy Japończyka pozostawał niewzruszony, choć Yorick mógłby przysiąc, że narasta w nim irytacja. - Legendą, o której mówię, jest historia o tym, jakoby ze sklepienia niebieskiego na Ziemię spadł anioł i zamieszkał pomiędzy ludźmi. Jego moc jest nam nieznana. Jeśli jednak udałoby się nam zaskarbić jego łaski, moglibyśmy zmusić rządy wszystkich krajów do uległości. Z tego powodu zwróciłem się właśnie do pana z prośbą o pomoc w tym przedsięwzięciu.

Japończyk wpatrywał się w niego przez długą chwilę. Yorick skłonił się i nie prostował, dopóki Yakoshi nie zabrał głosu.

- Nigdy nie słyszałem większych bzdur – oznajmił, widocznie urażony. - Legendy o Bezgłowym Jeźdźcu, aniołach, coś takiego jest niedopuszczalne. - Wstał i skinął na towarzyszących mu parunastu ochroniarzy. - Nie mam zamiaru pozwalać na marnowanie mojego czasu na coś tak absurdalnego.

Yorick westchnął i spojrzał znacząco na stojącego za nim Carla. Ten skinął głową i, nieco się ociągając, podszedł i chwycił Yakoshiego za ramię. Jego ochrona, jak pod wpływem impulsu,niemalże jednocześnie wyciągnęła swoje bronie i wycelowała w mężczyznę, czekając tylko na znak do ataku.

- Yakoshi-san, jest pan naprawdę głupi, jeśli nie wierzy pan w legendę, stając z nią twarzą w twarz.

Uśmiechnął się, sięgając po czekającą na niskim stoliku niebieską herbatę. Przymknął oczy, napawając się jej delikatnym smakiem i ignorując wszystkie dźwięki wokół. Gdy parę minut później uniósł powieki, jego oczom ukazało się miejsce masakry. Krew w każdym kącie pomieszczenia, dygotające sylwetki z pourywanymi kończynami i stojący pośród nich niepozorny Europejczyk, po którym nie dałoby się w życiu poznać, że mógłby zrobić coś takiego własnymi rękoma. Miał przyspieszony oddech, a w dłoni ściskał czyjąś rękę. Garnitur ubrudzony miał świeżą krwią.

- Panie Yorick, przepraszam – powiedział niepewnie, podchodząc i schylając się. - Ubrudziłem pana garnitur... - Chciał wytrzeć małą plamkę na nogawce, ale szybko zdał sobie sprawę, że w takim stanie sam narobiłby więcej szkód niż pożytku.

 - Nie szkodzi. - Vincent odłożył filiżankę z fusami na stół i wstał. - I przebierz się, nie wyjdziesz tak na zewnątrz.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top