19. Nie ma życia bez poświęcenia

Na najwyższym piętrze wieży widokowej znajdowała się oszklona kopuła o gładkiej powierzchni. Jedynym, co zakłócało jej podłoże była mała budka, za której drzwiami znajdowały się schody prowadzące tu z samego dołu. Wstęp tutaj był darmowy, a całe miejsce nawet nie miało monitoringu ani ochrony. Mimo to, wieża trzymała się bardzo dobrze. Był to taki mały ewenement nowoczesnego miasta.

Gdy byłaś młodsza, chodziłaś tu często, by podziwiać widoki. Potem już nie miałaś na to czasu, ale miejsce zawsze napawało cię zachwytem. Na dworze padał gęsty śnieg i gdy tylko przekroczyłaś drzwi kopuły, ujrzałaś wir białych płatków szalejący wokół konstrukcji.Większość z nich osiadła na górnej części kopuły. Była jeszcze noc, ale światła ponad Tokyo rozświetlały wnętrze przez szkło. Wydawało się ono być idealnie gładką strukturą, dopiero po głębszym przyjrzeniu się widać było wąskie, metalowe pasma szkieletu. Gdyby było idealnie czyste, mogłoby się wydawać, że obserwator znajduje się na tarasie wznoszącym się setki metrów ponad ulicami miasta.

Vincent Yorick stał parę metrów od ciebie. Jego zabezpieczenie stanowiło czterech mężczyzn, każdy z nich miał broń. Pomiędzy nimi, na zimnej podłodze, leżał Izaya. Z daleka widziałaś, że gruba lina ciasno oplata jego nadgarstki i kostki. Usta miał zakneblowane, a wokół talii owinięto mu jakiś materiał. Nie musiałaś się szczególnie wysilać, by widzieć, jak pod jego ciałem bardzo powoli, ale konsekwentnie formuje się plama ciemnej cieczy. Oczy miał półprzymknięte i nie wiedziałaś, czy zdaje sobie sprawę z twojej obecności.

- Jednak przyszłaś, [f/n]-san. Zaczynałem się zastanawiać, jak wiele warte jest życie informatora.

Zmrużyłaś oczy. Twoja twarz nie wyrażała absolutnie nic. Wiedziałaś, że od dłuższego czasu jesteś nienaturalnie blada. Dlatego przed wyjściem nałożyłaś - co prawda mniejszą niż normalnie - ale jednak warstwę makijażu. To dlatego, że byłaś jeszcze w swoim domu po płaszcz (akurat było po drodze) i postanowiłaś dopracować swoją postać pod każdym względem.

Nie to, że chodziło ci o jak najlepszy wygląd. To wszystko miało cel. To, co teraz robiłaś, było transakcją. Musiałaś przeprowadzić rozmowę, na którą składały się różne aspekty. W tym to, jak się prezentowałaś. Wszystko było interesem.

Byłaś poważna, ale nie spięta - a przynajmniej nie było tego po tobie widać. Na zmianę rozluźniałaś i napinałaś mięśnie, szykując się do tego, że w każdej chwili będą mogły być ci potrzebne, ale jednocześnie starając się ich nie męczyć zawczasu.

- Ile by nie było, zabicie go nie sprawi że polubię cię bardziej - oznajmiłaś miękkim, uprzejmym tonem, przekrzywiając głowę. - Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś był tak miły i odstawił go do jakiegoś szpitala.

- Niestety, w obecnej chwili jest to moja jedyna karta przetargowa - stwierdził Yorick z uśmiechem, rozkładając ręce.

- Nie, to nie jest karta przetargowa - mruknęłaś. - Naprawdę nie obchodzi mnie co się z nim stanie, ale nie chciałabym żeby coś przeszkadzało nam w interesach.

Kątem oka zobaczyłaś, jak Izaya uśmiechnął się pod nosem. Och, więc jednak kontaktował. Oczywiście, że blefowałaś. Przy odrobinie szczęścia Yorick nie zdawał sobie sprawy.

- Więc będziesz ze mną współpracować?

- Tego nie powiedziałam. - Wzruszyłaś ramionami. - Dzięki Oriharze dowiedziałam się, co jest pana celem. Szczerze mówiąc, trochę mnie zaskoczyło, że wie pan o mnie tak wiele. - Uśmiechnęłaś się lekko, wkładając dłonie do kieszeni płaszcza.

- Huh? - Yorick zbliżył się do ciebie. - Więc wiedziałaś o tym, kim jesteś?

- Trudno, żebym nie wiedziała - odparłaś, chichocząc. - Ale, niestety, nie jestem święta.

- Tym lepiej. - Wyciągnął dłoń i pogładził cię po policzku. Nie drgnęłaś, a z twojej twarzy nie zniknął uśmiech. - Niesamowite... - szepnął. - Nie widzę w tobie strachu. Naprawdę jesteś...

- Nie zmienia to jednak faktu, że współpraca z panem nie jest mi na rękę - prychnęłaś, bezceremonialnie odwracając się i wolnym, pełnym gracji krokiem zbliżając do szyby. Spowiłaś wzrokiem panoramę Tokio. Tuż nad horyzontem niebo zaczynało powoli jaśnieć.

Nie widziałaś tego, ale na całe szczęście usłyszałaś, jak Vincent wyjmuje coś z kieszeni. Usłyszałaś też jak przesuwa się na posadzce. Rozległo się ciche pstryknięcie, takie jak często słyszałaś w filmach akcji i kryminałach. Twoje serce podeszło do gardła i nie potrafiłaś ukryć paraliżującego strachu, jaki cię ogarnął. Na całe szczęście stałaś do Yoricka tyłem i parę sekund wystarczyło ci, by przywrócić sobie swoją kamienną powagę.. Nie mogłaś okazywać żadnych uczuć. Od tego zależało twoje powodzenie.

- Zabije mnie pan? - spytałaś prawie szeptem, by nie było słychać, jak twój głos drży.

Rozległ się strzał i szkło jednego z wielkich szkieł pękło. Część kawałków wylądowała u twoich stóp, ale znacznie większa poszybowała w dół wieży. Do kopuły wleciał zimny, porywisty wiatr, wciągając za sobą drobinki śniegu, które szybko ogarnęły całe wnętrze. Nie poruszyłaś się, choć powietrze potargało ci włosy i wprawiło w ruch płaszcz.

Obróciłaś się na pięcie.

- Nie może pan mnie do niczego zmusić - oznajmiłaś, tym razem poważnie.

- Zostałaś zdegradowana, czyż nie? - zauważył, zbliżając się do ciebie. - Już nie jesteś nieśmiertelna. Jak bardzo cenisz życie? - spytał z chytrym uśmiechem, chwytając się za przód płaszcza i zmuszając do cofnięcia się o parę kroków. Zanim zdążyłaś zaprotestować, popchnął cię do granicy podłogi. Chwyciłaś asekuracyjnie przód jego garnituru. Wiatr za twoimi plecami zawiał ostrzegawczo, zagłuszając cokolwiek Yorick miał jeszcze do powiedzenia. Pod piętami poczułaś pustą przestrzeń. Mężczyzna przysunął się do ciebie. Uśmiechnął się na widok niepowstrzymanego przerażenia na twojej twarzy i prosto do ucha wyszeptał: - Ciekawe, czy potrafisz latać.

Zacisnęłaś palce mocniej na jego ubraniu i odwróciłaś od niego wzrok. Ponad jego ramieniem zobaczyłaś Izayę. Wpatrywał się w ciebie i... chyba się martwił. Chyba bardzo. Na jego twarzy bez wątpienia był strach i zdezorientowanie. Tak jakby nie do końca dowierzał w to co widzi.

Uśmiechnęłaś się do niego uspokajająco i poprawiłaś uścisk na garniturze Yoricka. Spojrzałaś z powrotem na niego.

- Przekonajmy się - powiedziałaś i odbiłaś się od brzegu platformy, znikając razem z nim w białej zawierusze.

Na horyzoncie, tam, gdzie nie sięgały już śnieżne chmury, pojawiły się pierwsze promienie słońca.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top