14. Cele i pragnienia, część I

Rozdział wstawiam już dziś bo z dostępem do wattpada jutro i pojutrze może być ciężko... No i ten, następny rozdział około przyszłego weekendu. Pozdrawiam ^_^ (doczekałyście się, szuje małe...)

edit: Ej... czemu jestem na 900 miejscu w rankingu Fanfic... jak godzinę temu byłam na 500...? ;__________;


- Ku*wa mać, Izaya!

Już w pierwszej chwili rozpoznałaś charakterystyczną kurtkę z futerkiem, gdy informator przerzucił sobie ciebie przez ramię, leniwie zwisając z gargulca na rogu budynku. 

- Tęskniłaś za mną? ♥

- Nie -_- [pozdrawiam tego kto mi to podsunął w 10 rozdziale XD]

Beztroski ton utwierdził cię w przekonaniu, że Orihara najwyraźniej nie rozumie powagi sytuacji. Zaczęłaś się wyrywać, próbując za wszelką cenę oddalić od jego osoby. Trzymał cię jednak za nogi, więc było to niemożliwe [Reader-chan zapomniała o dniu nóg na siłce XD].

- Puść mnie, do cholery!

- [f/n]-chan, jesteś pewna że chcesz żebym cię puścił? Może kręgosłupa sobie nie złamiesz, ale zapewniam, że może boleć.

Poświęciłaś ułamek sekundy uwagi na spojrzenie w dół. Prawie od razu pożałowałaś. Nie żebyś miała lęk wysokości czy coś, ale świadomość, że Izaya trzyma się gargulca jedną ręką i buja się bezwiednie w przód i w tył jakoś nie poprawiła ci samopoczucia. Choć w sumie byłaś pełna podziwu, że mimo twoich wygibasów jeszcze się nie puścił.

- I-Izaya, pogięło cię...?!

- Mam teraz małą prośbę. Mogłabyś się trzymać przez parę chwil? Muszę jakoś zejść.

Zamarłaś, postanawiając odłożyć pytania na parę chwil. Używając tyłu jego bluzki, "wspięłaś" górną część swojego ciała i objęłaś mocno ramionami jego szyję, a nogami tułów, uczepiając się jak małpka [kawaii małpka, Reader-chan!]. Starałaś się nie zauważać niejednoznaczności tej pozycji.

Poczułaś moment bezwładności, gdy Izaya puścił gargulca i zlecieliście około pół metra niżej, gdzie obiema dłońmi uczepił się łączenia między piętrami. Wtuliłaś twarz w jego kurtkę, zaciskając oczy i starając się nie wyobrażać, jak oboje roztrzaskujecie się na chodniku dwa piętra niżej.

Potem jeszcze parę razy wydawało ci się że spadacie, czasem coś mocniej szarpnęło, a czasem nie czułaś już nic i myślałaś że już nie żyjesz i cieszyłaś się że umarłaś tak szybko i bezboleśnie. Słodkie marzenia niwelował zapach kurtki Izayi i zimno, od którego twoje ciało zaczynało drętwieć.

I szybciej niż w ogóle mogłabyś przypuszczać, pod twoimi stopami znalazł się grunt. Powstrzymałaś przemożną chęć ucałowania go i odskoczyłaś od Izayi, starając się doprowadzić do porządku. Spojrzałaś na niego wściekle.

- Nie wiem co ty odpierniczasz i nawet nie chcę wiedzieć. - Wyjęłaś telefon z zamiarem zadzwonienia do Yoricka, ale Izaya bezceremonialnie wyrwał ci go z ręki i schował do kieszeni kurtki, chwytając cię za ramiona i obracając tyłem do budynku.

- Idź.

- Izaya! - miałaś zamiar się obrócić, ale wtedy poczułaś na plecach lekkie, ale bardzo wymowne ukłucie. Serce podeszło ci do gardła.

- Idź - powtórzył trochę zirytowanym tonem. Przełknęłaś ślinę i ruszyłaś do przodu.

Szedł tuż za tobą, by żaden przechodzeń nie zobaczył przypadkiem noża, który przytrzymywał przy twoich plecach. Przeszliście kawałek zanim znowu się odezwał.

- Wiesz czego chciał od ciebie Vincent Yorick?

- Co cię to ob...

- Wiesz?

Zacisnęłaś wargi.

- "Zaprzyjaźnić się" - oznajmiłaś nieco sarkastycznym tonem.

- I nie zaniepokoiło cię to?

- Wiesz, znacznie bardziej niepokoją mnie psychopaci wyciągający mnie przez okno z drugiego piętra.

Ostrze na ułamek sekundy zwiększyło nacisk, a potem bez ostrzeżenie poczułaś, jak Izaya popycha cię w jedną z wąskich uliczek dzielących bloki mieszkalne. Przyparł cię do ściany i oparł dłonie po obu stronach twojej głowy, zagradzając ci drogę ucieczki. Wyglądał tak poważnie, że niemal jak nie on. Nie wiedziałaś, czy powinnaś się bać, czy zaufać tej powadze. 

- Jak już wcześniej zauważyłem, do najbystrzejszych osób nie należysz - zauważył zgryźliwie, wpatrując się w ciebie intensywnie. - Vincent Yorick chce wykorzystać cię, bo wydaje mu się że masz jakąś nadzwyczajną moc, która wlicza machanie skrzydełkami i aureolę wokół tej pustej główki. - Pstryknął cię w czoło.

- Izaya, czy ciebie Bóg opuścił? - mruknęłaś. Na jego twarz powrócił zniewalający uśmiech [Tak, wszyscy uwielbiamy uśmiech Izayi *rzyga tęczą*]. 

Zerknął w kierunku ulicy, którą przed chwilą opuściliście i po chwili wahania zdjął kurtkę i zarzucił ci ją na ramiona.

- Bez łaski, nie zmarznę - syknęłaś znowu, choć czułaś już jak mózg przymarza ci do czaszki. 

- Nie wyobrażaj sobie za wiele, po prostu nie chcę żeby cię rozpoznali.

- Kto...?

Westchnął, podkreślając tym swoją wspaniałomyślną cierpliwość.

- Jesteś bardzo cennym pionkiem na planszy Yoricka i pozwolenie komukolwiek na "skradzenie" cię na pewno nie leży w jego interesie. A przynajmniej tak mu się wydaje - dodał z kpiną, nasuwając ci kaptur na głowę.

- Czekaj. - Założyłaś ręce, przy okazji zachowując przy sobie jak najwięcej ciepła. - Nie wiem czy rozumiem dokładną powagę sytuacji, ale czy ty mi przypadkiem właśnie pomagasz?

Uniósł brew.

- Na to wygląda.

- Dlaczego?


Jakiś czas wcześniej

[Private Messages]

Kanra: I jak tam wieczorek mija?

Setton: Wykonałam zadanie.

Setton: [l/n] [f/n] jest człowiekiem. Nie ma co do tego wątpliwości.

Setton: Właśnie widziałam ją jak wychodziła z domu. 

Setton: Ktoś próbował ją porwać. Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka...

Setton: W każdym razie, uratował ją jakiś mężczyzna i gdzieś razem poszli.

Setton: Właściwie to poszłam za nimi, ale wolałam się nie mieszać. Wysłałam ci adres na maila.

Setton: Kanra? Jesteś tam jeszcze?

Setton: Kanra?

Setton: Izaya?

Kanra: Wybacz, moja droga Setton, ale muszę się czymś zająć!

Kanra: Wygląda na to, że muszę uratować [f/n]-chan.

Kanra: W końcu...

She's the one of my beloved humans.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top