08 | fear
Bałam się... Nie - byłam przerażona. Nie mogłam się poruszyć. Ściany miały uszy, a każdy patrzył tylko na mnie. Każdego dnia walczyłam z samą sobą. Chciałam uciec - nie mogłam. Osaczona jak sarna przez głodnego wilka. Bez szans, bez nadziei. Popadałam w zwykłą paranoję.
"Patrz uważnie, ptaszyno. Patrz na mnie. Nie odwracaj wzroku. Bo w chwili, gdy nie będziesz na mnie patrzeć, pożrę Cię. I nie zostanie po Tobie absolutnie nic."
| you should run |
Był tam. Widziała go. Czuła. Czaił się w każdej uliczce, w każdym cieniu. Obserwował każdy jej ruch, każdy jej oddech wydawał się być rejestrowany przez człowieka, który dla niej urósł do rozmiarów koszmaru albo mitologicznego stwora. Z tą różnicą, że niebywale realnego.
Wieczorami bała się wracać do domu. Trzymała się oświetlonych, zatłoczonych ulic, ale i to zdawało się na nic. Miała całkiem uzasadnione wrażenie, że i tutaj był. Podążał za nią, nieważne gdzie była. Był dziwny, nienaturalny. I, przede wszystkim, straszny.
- [F/n]-chan...
Podskoczyła że strachu i cofnęła się gwałtownie, wpadając na jakiegoś przechodnia. Nie przeprosiła, nawet go nie zauważyła, w amoku szukając drogi ucieczki. Była przecież na otwartej przestrzeni...
Ale i przechodzeń nie zwrócił uwagi na nią. Nikt na nią nie patrzył. Zupełnie, jakby to wszystko było tylko snem. A może było? Z perspektywy czasu nie potrafiła sobie przypomnieć. Wszystkie dźwięki i obrazy zlewały się w jeden - obraz powoli pożerającego ją szaleństwa.
Nikt na nią nie patrzył...
Oprócz niego. Jego oczy zdawały się świecić w powoli zapadającej ciemności, tak naprawdę odbijały jednak tylko blade światło latarni, pod którą się znajdowali. Byli w centrum miasta, w najbardziej zatłoczonym miejscu, jakie można by sobie wyobrazić, przepełnionego bez względu na porę dnia czy nocy.
Ale to nie pomagało. Strach był silniejszy, paraliżował ją.
Chciała uciec. Nie mogła.
- Nie widziałem cię ostatnio na przystanku, nie chodzisz do szkoły? Unikasz mnie~?
Wstrzymała oddech, bojąc się pisnąć choćby jedno słówko. Nie mogła się teraz przed nim zdradzić.
- A może... chodzisz dwa przystanki dalej...? Żebym cię nie zobaczył~? Haha, niepotrzebnie... I tak cię widzę... Hmm, powinnaś wiedzieć swoją twarz teraz... Nie uciekaj przede mną, i tak ci się nie uda~
Uśmiechnął się, wyciągając dłoń, jakby w zamiarze pogłaskania jej po policzku. W ostatniej chwili jednak rozmyślił się i schował ją z powrotem do kieszeni. Po chwili kontynuował.
- A to niebezpieczne, wiesz? Mieszkasz w niezbyt przyjaznej okolicy... Powinnaś na siebie uważać, jesteś młoda, ładna... - Zachichotał. - Po zmroku różne rzeczy mogą się wydarzyć...
- IZAAAYAAAA!
Wzdrygnęła się - bardziej na dźwięk imienia niż sam fakt, że ktoś krzyknął. Od razu wiedziała, kto. Miała nadzieję, że właśnie on ją uratuje, choćby o tym nie wiedząc. Wciąż nie potrafiła się jednak ruszyć, porażona strachem. Powtarzała sobie w myślach "rusz się! uciekaj!", ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Przez całą długość leciał, niczym oszczep, nieco wygięty znak stopu.
W jej kierunku.
I wtedy zdarzyło się coś, czego w życiu by się nie spodziewała. Izaya popchnął ją w bok i znak uderzył w niego, a wszystko to trwało może dwie sekundy. Siła uderzenia popchnęła go parę metrów w głąb chodnika. Upadł na ziemię i od razu podniósł się, gotowy do walki, uśmiechając się prowokująco. Z ust pociekła mu stróżka krwi, otarł ją wierzchem dłoni.
- Boże...
[F/n] zasłoniła usta w niemym zdumieniu.
Uratował ją? Własnym kosztem...?
Czemu, przecież... Przecież jest potworem...
Nienawidzi go... Boi się go... Powinna uciekać... Korzystać z tego, że chwilowo stracił nią zainteresowanie...
Powinna.
Nie ruszyła się z miejsca.
- Izaya... - Jej usta ruszały się same, nawet tego nie czuła, słyszała tylko swój własny głos. - Dziękuję...
| you should have ran |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top