🅃🄷🄴 🄱🄴🄰🅂🅃 🅂🅈🄽🄳🅁🄾🄼🄴

— Jeśli zauważyłeś, że ty albo twój bliski ostatnimi czasy dziwnie się zachowujecie, macie zmiany naskórne, ochotę na krew albo wasza sprawność fizyczna bardzo się poprawiła to zgłoście się do bramy głównej. Razem znajdziemy sposób, aby wam pomóc. Jeśli zauważyłeś, że ty albo twój bliski ostatnimi czasy dziwnie się zachowujecie, macie zmiany naskórne, ochotę na krew...

— Zamknij się, ruda pindo —  warknęłam, próbując zmienić stacje radia, ale odbiornik odmawiał posłuszeństwa, jak zawsze zresztą.

Zrezygnowana podniosłam się z podłogi i wyjrzałam za okno odsłaniając niewielką firankę. Na wielkim ekranie zauważyłam twarz Seleny, która, jak zawsze ze sztuczny uśmiechem, mówiła swoją formułkę. Rude włosy ponętnie spływały w postaci fal po obu stronach jej szczurowatej gęby. Zielonkawe oczy jarzyły się blaskiem, tak silnym, że nawet z tak dużej odległości widziałam w nich jad i chęć mordu.

— Nawet, jak wyłączę to przeklęte radio, to się nie zamkniesz.

 Zasłoniłam okno nie mogąc patrzeć na tą mordę ani chwili dłużej. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i już miałam zamiar po raz kolejny szukać innej stacji radiowej, gdy drzwi z trzaskiem otworzyły się na rozcież. 

—  Jacqui. —  Usłyszałam swoje imię, a chwilę potem dźwięk odbezpieczania broni.

Nie zdążyłam się całkowicie odwrócić, kiedy dwójka mundurowych strzeliła w głowę mojemu wyjkowi.

— Kontrola — odparł wyższy z nich. Miał szorstki głos I zdawał się dobrze bawić.

— Chyba już po. —  Wskazałam na krwawiące ciało wujka.

Nie byliśmy rodziną, ale przyzwyczaiłam się tak do niego zwracać. Było nam wtedy łatwiej, bo stwarzaliśmy pozory normalności.

— Zakażony od dwóch tygodni. Procedury nakazują jasno, że trzeba sprawdzić wszystkich domowników —  odparł sucho niższy wojskowy.

Wiedziałam, że na pewno jestem zarażona. Nie mogło być innego wyjścia. Za długo przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu.

Byłam przygotowana na strzał, zanim ten żartowniś wyciągnął skaner. Czekałam aż dioda zaświeci na czerwono, ale to nie nastąpiło. Jasne i zielone światło oświetliło mi twarz.

Zszokowana zamarłam, a umundurowani wymienili między sobą spojrzenia.

— Panienka, idzie z nami. Chyba znaleźliśmy antidotum.

Słów: 312

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top