rozdział 6
Dwa dni później Luna wyglądała i czuła się już znacznie gorzej. Nie mogła sobie pozwolić na chorobę. A przynajmniej teraz, kiedy potrzebowała pieniędzy.
- Hej, Luna! - Zawołała jej jedna z współpracownic, Anne-Marie Parker. Dziewczyna była wysoką, szczupłą i dobrze zbudowaną brunetką, uwielbiającą całą serię Harry'ego Pottera (jak każdy w tym miejscu) i interesującą się kulturą Azji, a dokładnie mówiąc odłamem muzycznym z tamtych miejsc. Często słyszała, jak z jej słuchawek wydobywają się dźwięki muzyki koreańskich zespołów. Osobiście Luna nie przepadała za tą muzyką, ale im częściej i dłużej jej słuchała, tym mniej jej przeszkadzała.
Moore o wiele bardziej wolała swoją muzykę, pomieszaną z popem, rockiem i punkiem. Mogła na spokojnie nazwać się emo dzieckiem lubiącym takie zespoły jak Panic! At The Disco, My Chemical Romance czy niedawno odkryte Twenty One Pilots. Taka muzyka ją odprężała i pozwalała na chwile zapomnieć o świecie, który ją otacza.
- Cześć, Ann. - Uśmiechnęła się w kierunku koleżanki i powróciła do szkicowania małej doniczki z kaktusem, która stała na parapecie w małym pokoju socjalnym, gdzie najczęściej przebywali pracownicy podczas przerwy. - Ja... - Przerwała słowo ciągiem kichnięć. - Jak ci mija dzień?
- Na zdrowie, kochanie. - Anne-Marie zachichotała i usiadła obok Luny. - A wiesz, że dobrze? Tylko czekam na jednego chłopaka, obsługiwałam go tylko raz, ale jest zabawny i miły i... Och, Luna, chyba się zakochałam. - Dziewczyna wyglądała na rozmarzoną.
- Tak samo, jak w tamtym brunecie, który przychodził tu jeszcze miesiąc temu. - Luna zaśmiała się i ponownie kichnęła. Wolną dłonią sięgneła do pudełka chusteczek i wyjęła jedną, która szybko podzieliła los innych zużytych chusteczek, lądując na pokaźnej kupce.
- Nieprawda! - Zawołała Anne-Marie i zaśmiała się. - Powiedz mi lepiej, kim jest ten chłopak, który tu przychodzi do ciebie. Przystojny jest. - Szturchnęła koleżankę łokciem, a Luna delikatnie się zarumieniła. - Luno Moore, ty się rumienisz!
- Tylko dlatego, że jestem przeziębiona, to nic nie znaczy. - Pokręciła głową rozbawiona, ale natychmiast tego pożałowała, bo zaczęła kaszleć tak, że w oczach stanęły jej łzy. - Connor jest...
- Przystojny, zabawny i och, Marie, on byłby idealnym chłopakiem dla mnie! - Anne zaczęła przedrzeźniać Lunę, na co ta tylko pokręciła głową. Oczywiście, gdzieś tam w środku odzywał się mały głosik, mówiący to samo co jej współpracowniczka, ale było jeszcze za wcześnie, by się do tego otwarcie przyznać. - Czemu ty trafiasz na muzyków, a ja na zwykłych śmiertelników, co?
- Jakich muzyków? - prychnęła Luna w odpowiedzi. - Nie sądzę, żeby śpiewał w... - Zaczęła ponownie głośno kaszleć, a po jej policzkach spłynęły łzy. Parker szybko przyłożyła dłoń do czoła Moore, a potem szybko ją zabrała.
- Boże, Luna, ty masz gorączkę! - Krzyknęła przestraszona, a potem szybko wyszła z szatni. Luna podniosła się ze swojego miejsca i sięgnęła po kubek, w którym znajdowała się już lekko wystygnięta herbata. Do końca zmiany zostało jej raptem trzydzieści minut, więc nie widziała sensu wcześniejszego powrotu do mieszkania. W tym samym momencie do środka wpadła Anne-Marie.
- Luna, w tej chwili się ubierasz i idziesz do lekarza!
- C-c-co? - Moore przez chwilę patrzyła na koleżankę, która już sięgała po ich okrycia wierzchnie.
- No co: co? Ubieraj się! - Anne odebrała od Luny jej kubek z herbatą i wypiła trzy duże łyki. - Szef wypuszcza nas dziś wcześniej, wiec zabiorę cię do lekarza.
- No dobra, okej. - Luna niechętnie poderwała się z miejsca i szybko pożałowała tej decyzji, ponieważ przez krótką chwilę przed oczami zrobiło się jej czarno. Przeklęła cicho pod nosem i wzięła duży wdech. Szczerze nienawidziła tego uczucia. Traciła wtedy chwilowy kontakt ze światem, a czas się zatrzymywał. - Stój, dziki kojocie - szepnęła ostatecznie i chwyciła oparcie krzesła, na którym siedziała i zamknęła oczy. Po krótkiej chwili, kiedy wrociły wszystkie zmysły Luna odważnie założyła swoją kurtkę i zielono - szary szalik. - Ale nie musisz mnie nigdzie zawozić.
Jednak Anne-Marie nie posłuchała i nie tylko zawiozła ją do lekarza, ale również poświęciła wolny wieczór na siedzenie z nią w poczekalni, a później kupiła jej leki i zawiozła do domu.
W tym samym momencie Luna zrozumiała, że choroba strasznie zmieniła jej zimne serce i jej stosunek do ludzi.
A może nie choroba?
~~
Heja! Pierwszy rozdział w 2019 roku! Mam nadzieję, że jest w porządku?
Co sądzicie o głównej bohaterce? polubiliscie ją czy jeszcze za wcześnie no stwierdzenie takiego odczucia? Bo jeśli mam być szczera to z wszystkich postaci jakie kiedykolwiek stworzyłam, to Luna jest moją ulubioną.
Alex xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top