rozdział 2

Luna z delikatnym uśmiechem weszła do kawiarni. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, miała dziś nastrój, by przebywać w tym nudnym miejscu. Ubrała się nawet stosownie do miejsca, w którym pracowała - zamiast bordowej bluzy miała na sobie sweterek w kolorach Slytherinu, czarną spódniczkę i czarne zakolanówki. Dopełnieniem były buty na delikatnym koturnie, które dodawały jej kilka centymetrów więcej.

W szatni założyła swój fartuch, a z szafki wyciągnęła malutki notatnik, w którym było więcej rysunków, niż zamówień klientów oraz kubek na kawę, a następnie ruszyła do kuchni, w której był już Paul.

- Wczoraj Griffindor, dziś Slytherin? - zapytał ze śmiechem włączając mały ekspres do kawy. On i Luna mieli ze sobą bardzo dużo wspólnego - oboje potrzebowali pieniędzy na studia, mieli zamiar wyjechać gdzieś poza granicę kraju i co najważniejsze - kochali kawę. - Jak myślisz, ten chłopak dzisiaj też przyjdzie? 

- Którego masz na myśli? - spytała, podstawiając kubek pod ekspress. - Paul, ich było wczoraj z dwudziestu. Naprawdę nie wiem, o którego ci chodzi.

- O tego, któremu dałem twój numer - mruknął niepewnie pod nosem, jakby żałując, że w ogóle zaczął temat, ale Luna i tak go usłyszała.

- Co takiego? - krzyknęła głośno ze złości;  na jej twarzy wykwitły duże czerwone rumieńce.- Dlaczego to zrobiłeś?

- Bo tak długo jesteś sama, że aż chodzi mi po głowie myśl, że jesteś lesbijką. - Próbował zatuszować swoją winę żartem i zaśmiał się, ale dziewczynie nadal nie było do śmiechu. 

- A co, jeżeli jestem? - Spytała przekornie, wsypując cukier do kubka, w którym już znajdowała się kawa. - Mówiłam ci, że na razie nikogo nie szukam.

- Ale on wydaje się być inny, Luna - powiedział opierając się o blat obok niej. - Daj mu szansę. - Wydawał się być naprawdę przejęty sytuacją Luną i tym, że samotność jej nie służyła.

- Daj mi spo... - przerwała , bo z kieszeni wydobył się znajomy dźwięk przychodzącego połączenia. Sięgnęła po telefon i zerknęła na wyświetlacz. Widniał tam szereg nieznanych cyfr.  - Nie odbiorę tego, nie ma mowy.

- To ja odbiorę -  zasugerował i zanim zdążyła zaprotestować, on już miał jej telefon w dłoni. - Z tej strony Paul, przyjaciel Luny Moore. Tak, tak ma na nazwisko. Dziś pracuje do... Poczekaj chwilę. - Zakrył mikrofon dłonią.  - Do której pracujesz? -- zapytał szeptem.

- Do którejś na pewno - mruknęła i podeszła do lodówki.

- Już jestem. Connor, Luna pracuje chyba do siedemnastej, więc jak coś to wpadaj... Na pewno się ucieszy.

Rozmowa ciągnęła się ku jej wielkiemu niezadowoleniu, a kiedy Paul już skończył,  telefon położył przed dziewczyną i z uśmiechem spojrzał na nią.

- Miły jest.

-  Raczej strasznie upierdliwy - burknęła. Na zegarze wybiła dziewiąta, więc ruszyła w stronę drzwi, gotowa do pracy.

- Jeszcze coś z tego będzie, zobaczysz - krzyknął za nią, ale Luna zdążyła już wyjść. Nie był pewien, czy go usłyszała. - Daję wam miesiąc - dodał szeptem i zabrał się za przygotowywanie potraw na ten dzień.

~
Dobry wieczór miśki, śpijcie dobrze

Alex x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top