Boże Narodzenie

~Alec~
- Magnus? - zmartwiony podszedłem do swojego męża, który, jak zauważyłem, również nerwowo się rozglądał. Jednocześnie trzymał za rękę jednego z naszych adoptowanych synów, dziesięcioletniego Rafaela. - Widziałeś Maksa? Proszę, powiedz, że widziałeś.

- Też właśnie go szukam... - posłał mi niepewny i wystraszony uśmiech.

- Raffi... - szybko zniżyłem się do poziomu syna stojącego przy Magnusie. - Gdzie Max?

- Chyba przy grach - chłopiec wzruszył ramionami. - Mówił, że widział jakąś grę o zombie czy coś.

- Dlaczego zostawiłeś go samego? - Magnus również ukląkł, patrząc na dziecko. - Nie wolno tak robić, wiesz?

- Idę do salonu z grami - powiedziałem tylko i wstałem z powrotem, spojrzeniem szybko orientując się w galerii, gdzie znajduję się salon z grami.

Po chwili znalazłem jego błyszczący szyld. Postawiłem na ziemi trzymaną torbę i ruszyłem w kierunku szklanych drzwi, jeszcze przed wejściem szukając wzrokiem Maxa.

Dlaczego każde większe zakupy kończą się tak samo? Nie jesteśmy z Magnusem aż tak złymi rodzicami!

Wszedłem do pomieszczenia i szybkim tempem przemierzałem sklep między regałami. Gdy na ścianie ukazał mi się plakat z jakimś zombie, pod nim zobaczyłem na półkach rzędy pudełek z grami, a tuż przed nimi moją kochaną zgubę.

- Jezus Maria, Max... - z ulgą podszedłem do dziecka i jednym ruchem wziąłem go na ręce. Chłopiec oderwał wzrok od gier i spojrzał na mnie swoimi niebieskimi, dużymi oczami. - Mówiłem ci coś kiedyś z tatą, pamiętasz? Nie wolno ci się oddalać.

- No ale... - jęknął i swoją małą pięść zacisnął na mojej koszuli, ponownie wlepiając zaciekawione i uparte spojrzenie w regał przy nas. Nie mógł zainteresować się jednorożcami..? - Chcę taką grę... Na święta!

- Zombie są ble - oświadczyłem, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę wyjścia ze sklepu. - Poza tym nie umiesz grać na konsoli, kochanie.

- Rafael by grał! Ja bym patrzył! - pisnął z niezadowoleniem.

Ehh, dzieci... Kochane dzieci.

***
- Pasy - rozkazałem niczym wojenny komendant, odwracając głowę w stronę tylnych siedzeń, gdzie siedziała dwójka moich rozwydrzonych dzieciaków, których kocham całym sercem. Jednocześnie usłyszałem chichot Magnusa siedzącego za kółkiem.

- Już! - pisnął Max, na pokaz unosząc ręce do góry, by odsłonić przede mną czarny, połyskujący pas opinający jego brzuch. Spojrzałem więc na Rafaela.

- Już - również uniósł ręce, jednak z mniejszym zapałem. - Idziemy na lody? - z kolei w tym pytaniu już roiło się od podekscytowanego zapału.

- Lody? - spytał rozbawiony Magnus, odpalając auto i ruszając z parkingu galerii handlowej. - W grudniu? Oczywiście, że tak. Dobrze myślisz.

Czyżby mój ukochany postradał zmysły? To jest już ten etap wczesnej starości?

Dzieciaki zaczęły się do siebie uśmiechać, piszczeć i przepychać, jak to mieli w zwyczaju. Usiadłem prosto i spojrzałem ostrzegawczo na profil swojego męża. On tylko uśmiechał się głupkowato pod nosem. Idiota.

- Dobrze się czujesz? - spytałem sarkastycznie. - Lody w zimę?

- Ojj, kochanie... Przecież ty robisz mi lody nawet w nocy, niezależnie od pory ro.. - nie skończył, ponieważ dostał w twarz moją miękką, czarną czapką. Jednak zamiast mnie kulturalnie przeprosić za te głupie insynuacje w towarzystwie dzieci, Azjata zaniósł się żywym chichotem. Idiota do kwadratu...

- Skup się na drodze - mruknąłem posępnie, odwracając wzrok na przestrzeń za szybą.

Niestety albo stety nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, kiedy poczułem, jak dłoń Magnusa delikatnie głaszcze moje kolano. Kochany idiota do kwadratu.

***
~Magnus~
- Teraz... Tutaj - powiedziałem z uśmiechem, wskazując na okrągły otwór w drewnianej zabawce. Wesoły Max wcisnął tam klocek w kształcie koła. Spojrzałem znaczącym spojrzeniem na siedzącego przy nas Rafaela, który wystawił mi język, jednak na mą cichą prośbę zaczął klaskać. Mozolnie, ale klaskał. Na twarzy Maxa pojawiła się ogromna fala dumy z samego siebie.

- Teraz ja - oznajmił głośno Rafael, po czym wziął w swoje ręce drewnianą zabawkę i przeznaczone do niej różnokształtne, kolorowe klocki.

- Ej! - pisnął Max schodząc z moich kolan. Ustał za swoim starszym bratem, obejmując go ramionami w szyi i z zainteresowaniem obserwował proces wkładania odpowiednich klocków w odpowiednie miejsca. Jeden kącik moich ust wystrzelił w górę na ten widok.

Dzieci nam się udały, nie ma co.

Czując, że cała godzina nieobecności ust Alexandra na moich zaczyna mi ciążyć, wstałem z podłogi i wyszedłem z pokoju chłopców, zostawiając ich samych. Szybkim truchtem zbiegłem po schodach i od razu usłyszałem chrapliwy, donośny głos mojego męża. Podążyłem w kierunku wydobywania się dźwięków.

- Mhm... Mówiłem już - mruknął Alexander rozmawiający przez telefon. Stał przed szafą, jedną ręką wyciągając z niej pudełko z bombkami. A raczej próbując zrobić to jedną ręką i przy okazji nie wywołać lawiny rupieci. - Nom... Nie musisz tego robić, mamo. Poradzimy sobie. Ale... - zawiesił się na chwileczkę. Wykorzystałem tą chwileczkę na przyglądanie się jego tyłkowi. - Okey, zgadzam się, pasuje? Tia... W porządku. Jasne. Jasne. Tak. Narazie... Tia - mruknął ostatni raz i w końcu odsunął telefon od swojego ucha.

Od razu podszedłem do mojego Alexandra i obejmując go mocno w pasie, przytuliłem się do jego pleców. Policzek oparłem na tych wciąż miękkich, czarnych włosach, na których gdzieniegdzie widniały siwe włoski. Cudnie dodawały mu dojrzałości.

- A ty co? - mruknął mój mąż, z lekką nutą rozbawienia w głosie. - Jak tam nasze małe... Bachory? Skarby? Bombki?

- Bombki to ty masz tutaj, skarbie... - zamruczałem, czule całując Alexandrowy kark. Szybko przeniosłem dłonie między nogi czarnowłosego, ściskając jego "bombki".

- Magnus... Idioto - stęknął, z trudem powstrzymując zapewne zadowolony jęk. - Dzieci są na górze...

- No i?

- No i to... Że są na górze - odwrócił głowę by odnaleźć moje usta. Przyjął je z ogromną ochotą. Jednak z już mniejszym zadowoleniem poczułem jak chwyta moje ręce i z powrotem umieszcza je na swojej talii, nie pozwalając mi na dalsze stymulowanie jego bombek.

- Psujesz nam zabawę... - szepnąłem pomiędzy serią naszych mokrych pocałunków.

- Tą zabawę dokończymy później - oznajmił. - Mama do mnie dzwoniła. Uparła się, żeby sama przyrządzić potrawy a nam wyłącznie podrzucić. A sam chciałem gotować... - mruknął z urazą ostatnie słowa.

- To chyba lepiej, że to ona chce nas wyręczyć - powiedziałem, nie potrafiąc ukryć rozbawienia na jedno ze wspomnień, które przeleciało akurat przez mój umysł. - Pamiętasz co było, jak rok temu to ty gotowałeś?

- Wcale nie zabiłem mikrofalówki, Magnus...

- Niee... Wcale a wcale... - zachichotałem niczym chochlik. - A ściana nie miała na sobie pół kilograma mąki.

- Wtedy to Max wszedł mi do kuchni...! - piskliwym tonem próbował się usprawiedliwić. Jednak i tak wiedziałem, że z całych swoich sił stara się nie śmiać z samego siebie.

- Jaaasne... - przygryzłem płatek ucha mojego wciąż kuszącego męża. - Bo to wcale nie ty miałeś w ręku torebkę od mąki, gdy wszedłem do kuchni...

- Dobra, zamknij się już... - wymamrotał, odchylając głowę do tyłu. Czule pocałowałem skrawek jego bladej szyi.

- Albo to wcale nie przez ciebie zatkał się zlew i musiałem rozkręcać rury, i...

- I wyjść spod zlewu cały mokry. Tak, pamiętam. Wyglądałeś jak mokry borsuk. Miałem z dziećmi ubaw...

Tym razem to Alexander-idiota-Lightwood-Bane złośliwie zachichotał w moich objęciach.

***
- Eeeej... Zdała od choinki, mały skrzacie... - powiedziałem z rozbawieniem, w ostatniej chwili chwytając Maxa przed wskoczeniem pod choinkę do prezentów. A myślałem, że to ja nie mam za grosz cierpliwości...

- Tato! - jęknął chłopiec, próbując się wyrwać. Bezskutecznie jednak. Trzymałem go mocno, idąc w stronę stołu, do którego nakrywał Alexander i przy którym siedział już Rafael. Umiejscowiłem małego Maksa na krześle przy jego bracie.

- Max - burknął gardłowo Alexander, widząc, jak młodszy z chłopców ponownie próbuje zeskoczyć z krzesła.

- Mam ci przymocować pas? - spytałem, przytrzymując dziecko.

- No ale prezenty... - jęknął w odpowiedzi.

- W ogóle nie dostaniesz jeśli będziesz zachowywał się jak pajac - oznajmił spokojnie Rafael.

- Ej, bez wyzwisk przy stole - czarnowłosy mężczyzna wymierzył łyżką w nasze uparte i niegrzeczne dzieci. - Bo oboje nie dostaniecie prezentów.

- Właśnie. My sobie weźmiemy - oznajmiłem z zadowoleniem. Ostrożnie puściłem naburmuszonego Maxa, który na szczęście nie starał się znowu uciec. Zasiadłem na krześle przy stojącym Alexandrze, naprzeciwko dwójki chłopców.

- Maggie, idź po serwetki - odezwał się mój mąż, poprawiający jeszcze świecę stojącą na środku stołu. Zdecydowanie jest przewrażliwiony.

- Dopiero co usiadłem - oznajmiłem z zawodem.

- Magnus... - warknął. Uu... Dość sexy.

Jednak po chwili posłał mi takie spojrzenie, że wstałem z krzesła szybciej niż na nim usiadłem. Idąc w stronę komody w salonie, usłyszałem jeszcze śmiechy Maxa i Rafaela. No bardzo śmieszne...!

- Widzicie dzieci - zaczął za moimi plecami Alexander. - Tak się tresuje ukochanych.

***
~Alec~
- Aaa...! - piszczał niecierpliwy Max, z prędkością światła rozpakowując swoimi małymi łapkami jeden ze swoich prezentów. Rafael natomiast jedynie się uśmiechał. Okey, szczerzył się od ucha do ucha, ale napewno nie piszczał.

Wokół choinki leżały już sterty kolorowego papieru, wstążek, samochód na zdalne sterowanie, mały teleskop i rozsypane klocki LEGO. Jak na któregoś klocka nadepnę, to...

Nagle Max wydał z siebie zduszony pisk szczęścia. Spojrzałem na niego by sprawdzić, co takiego fajnego rozpakował. I zauważyłem... Grę o zombie?!

Rafael podreptał do młodszego brata i również zachwycał się danym prezentem.

Uduszę mojego męża. Z zimną krwią.

Spojrzałem w bok, na niewinnie uśmiechniętego Magnusa. Kretyn. Zrobiłem groźną, oskarżycielską i wściekłą minę.

- Dlaczego Max ma tą grę, której mieć nie mógł i nie może? - syknąłem gniewnie.

- Grałem w to kiedyś - powiedział szybko na usprawiedliwienie. - Wcale nie jest takie brutalne. Śmiałem się z tej grafiki. No, poza tym Max ją bardzo chciał, noi...

- Zamknij się - burknąłem i odwróciłem wzrok na radosne dzieci. One jedyne powstrzymywały mnie przed popełnieniem morderstwa.

- Oj tam... Honey... - zamruczał Azjata, zbliżając się do mnie. Pogładził dłonią moje udo, co nawet trudno było zignorować... - Nie bądź zły...

- Nie jestem zły. Mam focha - fuknąłem.

- Forevera? - spytał ze śmiechem.

- Mhm.

- Ups... - mruknął zmysłowo, złośliwe drażniąc ustami moją szyję. Starałem się pozostać niewzruszony. - Przynajmniej nie miej tego focha w nocy...

Wstałem z kanapy. Zignorowałem swojego męża i podszedłem do dzieci, zaczynając bawić się z nimi nowymi zabawkami. Usłyszałem z tyłu głośny, zrezygnowany wdech Magnusa.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

***
~Magnus~
- O fu! Fuj! - pisnął wystraszony Max i zaczął klikać jak opętaniec w jeden z guzików na padzie, chcąc zabić potwora zombie. - Giń! Giń! Zdychaj!

- Tutaj no! - Rafael wyciągnął rękę i kliknął w odpowiedni przycisk. Zombie na ekranie telewizora wybuchnął, a Max podskoczył z radości.

Parsknąłem śmiechem, przyglądając się dwójce dzieci.

- Tylko nie siedzieć zbyt długo, jasne? - spytałem, stojąc za nimi. - Jeszcze pół godzinki i do łóżek.

- Giń! - krzyknął poraz kolejny Max, wpatrzony w telewizor.

- Okey, tato - powiedział Rafael.

- No. Pół godziny. Pamiętać - zmierzwiłem obydwu chłopcom włosy, odwracając się w stronę schodów prowadzących na górę. - A ja idę zająć się obrażonym tatusiem...

Ruszyłem w stronę schodów, po drodze zgarniając tabliczkę białej czekolady z szafki, w której chowam słodycze na właśnie takie sytuacje. Czyli fochy Alexandra.

Doszedłem do wpół otwartych łazienkowych drzwi i wszedłem do środka. Wsadziłem czekoladę do tylnej kieszeni spodni, po czym zauważyłem Alexandra stojącego przed lustrem. Jedną ręką opierał się o krawędź umywalki, a drugą mył zęby. Czarny podkoszulek na ramiączkach idealnie przyklejał się do jego ciała... W lustrze zwróciłem uwagę na dwukolorowe oczy.

Podszedłem od tyłu do swojego męża i mocno wtuliłem się w jego szerokie plecy. Czułem na sobie bicie serca szatyna.

- Dalej masz focha...? - spytałem niewinnym tonem głosu, dłońmi rozpoczynając wędrówkę po brzuchu i klatce piersiowej Alexandra, który niestety był zajęty myciem zębów.

- Mhm.

- Oj no weś... Cofnij focha - zamruczałem, próbując skusić mężczyznę na mój uwodzicielski ton.

Nie zadziałało niestety. Okey, próba numer dwa...

Zjeżdżałem dłońmi w dół, wzdłuż brzucha czarnowłosego. Powoli zacząłem wchodzić palcami pod gumkę od dresowych spodni... Kiedy dłonie zostały cofnięte z powrotem na talię.

Nie zadziałało niestety. Pora na broń ostateczną!

Wyciągnąłem z tyłu spodni tabliczkę białej, kuszącej czekolady i zamachałem nią tuż przy uchu Alexandra. Mężczyzna przyjrzał się niej w lustrze. Zmarszczył swoje brwi, burcząc po chwili z niezadowoleniem. Co? Czekolady nie chce?

Alexander wypluł do umywalki pianę od pasty do zębów, uniósł z powrotem głowę i posłał mi zirytowane spojrzenie.

- Magnus - mruknął. - Dopiero co zęby umyłem.

Po swoich słowach schylił się, by wypłukać usta. Wykorzystałem moment i naparłem biodrami na kształtne pośladki mojego męża.

- Co z tego? - spytałem głupim tonem, śmiejąc się. Wolną dłonią masowałem biodro schylonego Alexandra.

Ta, focha ma, ale robić mu dobrze to już jak najbardziej dozwolone?

Mężczyzna wyprostował się i ponownie rzucił okiem na czekoladę uniesioną w mojej dłoni. Widziałem w jego oczach, że pragnie tego słodycza.

- Spadaj - mruknął na zakończenie, starając się nie patrzeć na mnie w lustrze. Zawzięcie patrzył się na samego siebie. - Śpisz na kanapie.

Że co?

- Że co? - spytałem zdziwiony. - Pogrzało cię. Za co niby? Okres masz czy jak? Co takiego zrobiłem?

- Zrobiłeś coś bez konsultacji ze mną. Przez ciebie Max będzie miał koszmary. Absolutnie mnie nie pogrzało. Kanapa na ciebie czeka - uśmiechnął się do mnie, wyswobodził z mojego uścisku i wyszedł z łazienki.

- Aha? - burknąłem z oburzeniem, patrząc na białe drzwi, przez które chwilkę temu zniknął mój głupi mąż.

Wypraszam sobie. Nie będę spał na kanapie!

***
Siedziałem około północy na kanapie w salonie, oglądając jakiś nudny, czarno biały film w telewizji. A niech Alexander teraz ma. Niech śpi sobie w samotności i cierpi beze mnie. O!

Ziewnąłem poraz kolejny tej nocy, biorąc do ręki ciastko z talerza, który ustawiłem sobie na stoliku. Zjadłem słodycz mozolnie, patrząc w telewizor. Nie rozumiem uzależnienia Alexandra od słodyczy. Są dobre, ale bez przesady.

Usłyszałem nagle skrzypnięcie schodów. Pewnie nasz Rafaello. Zawsze chce mu się pić w nocy.

Odwróciłem głowę by spojrzeć na syna. Szybko jednak wróciłem spojrzeniem na telewizor, zdając sobie sprawę kogo do mnie ciągnie.

Alexander we własnej osobie niepewnie ustał przy kanapie, ze zgarbionymi ramionami i rękoma wciśniętymi do kieszeni szortów. Posłałem mężowi krzywy uśmiech.

- Wrócisz do łóżka...? - spytał, lekko zachrypniętym przez późną godzinę głosem.

- Nie mogę. Mój mąż kazał mi spać na kanapie - wymamrotałem posępnie, wracając wzrokiem na film. A raczej na napisy końcowe.

- Twój mąż chce, żebyś wrócił.

- Przekaż mu, że tym razem ja mam focha - zmrużyłem oczy, nie chcąc dać po sobie poznać, że z chęcią wróciłbym do łóżka z Alexandrem. Ale cóż. Trzeba być twardym.

Usłyszałem za moment, jak Alexander wzdycha cicho. Potem do moich uszu dobiegł dźwięk kroków i skrzypnięcia poszczególnych stopni schodów. W końcu odgłosy ucichły. Czyli sobie poszedł.

Cóż... Iść... Nie iść...

A walić to.

Długo na kanapie nie posiedziałem. Już dwie minuty później wyłączyłem telewizor, wstałem z kanapy, wziąłem w ręce talerz ze słodyczami i udałem się w stronę schodów, stanowiących barierę do raju. Czyli łóżka i Alexandra. Pobiegłem schodami na górę. Mam nadzieję, że czarnowłosy tego nie słyszał.

Poszedłem cicho korytarzem w stronę drzwi od naszej sypialni. Nie pukając, nacisnąłem na klamkę i wszedłem cicho do środka. Światło było zapalone. Alexander leżał plecami na łóżku, wpatrując się w sufit. Jedną rękę miał założoną za głową, a jedną z nóg zgiętą w kolanie i kostkę położoną na kolanie drugiej.

Kiedy drzwi skrzypnęły - czarnowłosy lekko uniósł głowę i spojrzał na mnie. Nie odezwał się ani słowem. Tak samo, jak ja. Ruszyłem więc z miejsca.

Położyłem talerz słodyczy przy boku Alexandra, samemu kładąc się na łóżku. Czarnowłosy również przewrócił się na bok by być ze mną twarzą w twarz. Mój mąż za moment rozjaśnił swoją buzię uroczym, delikatnym uśmiechem. Od razu odwzajemniłem śliczny gest, podpierając się na łokciu. Zbliżyłem się do twarzy Alexandra, chcąc jak najszybciej złączyć nasze usta. Na pewno za sobą tęskniły.

Pocałowałem subtelnie swojego męża, którego dłoń od razu zatopiła się w moich włosach, a usta ochoczo odwzajemniły przyjemną, miękką pieszczotę. Mruknąłem ze szczęściem.

- Tata...? Tatusiu...?

Szybko oderwałem się od Alexandra. Razem z nim spojrzeliśmy na drzwi, w których progu stała dwójka naszych synów. Mały Max ściskał w swoich rączkach pluszowego ocelota, tego, którego podarowałem Alexandrowi już jakieś 15 lat temu. Uśmiechnąłem się na widok pluszaka. Natomiast Rafael przecierał swoje jedno zaspane oko.

- Boi się spać... - mruknął sennie Raffi i wskazał palcem na Maksa.

- A nie mówiłe...! - zaczął gniewnie Alexander, ale wcisnąłem w jego usta kawałek białej czekolady. Mężczyzna mruknął oburzony, ale za chwilę rozkoszował się smakołykiem z błogim wyrazem na twarzy. Chyba mam trójkę dzieci, a nie dwójkę.

- Chodźcie - powiedziałem, odsuwając się nieco do tyłu. Alexander zrobił to samo.

Pod moje ramiona wcisnął się Max, a do Alexandra - Rafael. Objęliśmy chłopców od tyłu.

***
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy...? - szepnąłem cicho, gryząc ciastko. Obaj chłopcy już zasnęli, a ja z Alexandrem jeszcze jedliśmy słodycze. "Nie mogą się zmarnować" jak to powiedział mój mąż.

- Oczywiście, że tak... - szepnął z lekkim uśmiechem na twarzy. - Szedłem z Czekoladą na spacer... A ty z Alekiem Juniorem do weta...

- No... - zachichotałem cichutko. - Szybko mnie zbyłeś i uciekłeś...

- A ty potem podstępnie zmówiłeś się z Isabelle na wspólny wypad do wesołego miasteczka...

- Ja...? Podstępnie...? To był plan twojej siostry, idioto... - posłałem Alexandrowi głupkowaty uśmiech. - Albo pamiętam... Jak się zacząłeś rumienić, gdy dałem ci tego pluszaka... - wskazałem na zabawkę w objęciach śpiącego Maxa.

- Byłem niepoprawnym romantykiem... - szepnął, chcąc się usprawiedliwić.

- Jaasne... Po prostu już wtedy wiedziałeś, że mnie kochasz... - powiedziałem cicho, zadowolonym tonem.

- Mhm... Może tak, może nie... - wykrzywił usta w zadziornym uśmieszku.

- Pff...

- Kocham Cię, Magnus... - wymruczał, przymykając oczy. Uśmiechnąłem się delikatnie.

- Ja Ciebie Też Kocham, Alexandrze... Dobranoc.

- Dobranoc... Wesołych Świąt... Kocham Cię...

- Wesołych Świąt... - zamknąłem oczy. - Też Cię Kocham.

- Ja Ciebie Też Kocham...

- Ja... - uchyliłem jedną powiekę, by sprawdzić, czy Alexander aby napewno nie mówi przez sen. Oczy miał zamknięte. Ale co do snu nie miałem pewności. - Też Cię Kocham...

- Też Cię Kocham...

- Idź już spadź.

🐱🐱🐱
BUM!!
WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHAM WAS 🎄⛄🎁💜💜💙💚💜❤💟💖🔥💟💟🎁
Wszystkiego co najlepsze kochani moi 😍💞💞💞💞
🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄
⛄⛄⛄⛄⛄⛄
🎁🎁🎁🎁🎁
🎄🎄🎄🎄
⛄⛄⛄
🎁🎁
🎄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top