9#
~Alec~
Kiedy udało mi się zjeść śniadanie i w czekaniu, aż ta herbata w końcu ostygnie, postanawiam dać jeść kotom, których słyszę miauczenie. Bo Magnus w końcu jest zajęty gotowaniem.
- Eh, Prezes i Alec, zaraz wam dam - wzdycha mój mąż.
- Ja się tym zajmę - mówię od razu i wstaję z krzesła.
- Poradzisz sobie? - pyta z troską w głosie. Ale jest ona niepotrzebna.
- Poradzę sobie z paczką karmy, Magnus.
Orientuję się, w którą stronę muszę iść, by trafić do szafki przy lodówce i stawiam tam pierwsze kroki. Kucam i otwieram drewniane drzwiczki, wsadzając tam rękę, by odnaleźć karmę dla kotów. Ale jest tam kilka pudełek. Super...
Macam po kolei każde, ale nie chcąc nasypać zwierzętom trutki na myszy, postanawiam poprosić o drobną pomoc.
- Magnus? - pytam, wyciągając z szafki jakaś paczkę. - Co trzymam w ręce?
- Pudełko z kostkami do zmywarki.
- Ygh... - wkładam przedmiot z powrotem i wciągam drugi. - A teraz?
- Aniele... - rozbawiony Magnus podchodzi do mnie, bo słyszę kroki. Czuję jego bliskość, jakby kucnął obok mnie, a za chwilę do mojej ręki zostaje przełożone jakieś inne pudełko. - Teraz masz karmę - całuje mnie w policzek, a ja przestaję już odczuwać jego obecność przy mnie.
Wzdycham, otwierając opakowanie i wstaję. Udaję mi się szybko znaleźć dwie miski leżące na blacie obok, które chyba podsunął mi pod rękę Magnus, bo słyszałem, jak szorowały po blacie.
Z powrotem kucam przy lodówce i kładę na ziemię dwie miski. Czuję sierść obu kotów, gdy ocierają się o moje nogi, podczas gdy ja sypię jedzenie do plastikowych miseczek. Mam nadzieję, że trafiłem.
~Magnus~
Gdy lazania jest już w piekarniku, spoglądam w bok na Alexandra, który sypie karmę dla kotów. Nie trafia całkowicie do misek, ale lepsze to, niż nic. Koty doskakują do jedzenia i zaczynają pałaszować, a ja wracam do wlewania masy na sernik do okrągłej blachy.
Nagle czuję, że zostaje pozbawiony możliwości poruszania się. Patrzę w dół i widzę, jak Alexander oplótł się rękami i nogami wokół moich nóg.
- Co ty robisz? - pytam rozbawiony, głaszcząc go po głowie.
- Udaję, że jesteś drzewem? Swoją drogą, musimy wyjść na jakiś spacer, bo za długo siedzimy w domu.
- Masz rację, Aniele. Gdzie byś chciał? - zalewam sernik galaretką i wkładam w nią truskawki.
- Park.
- Racja, chciał byś rodzinę odwiedzić - stwierdzam ze śmiechem i czuję, jak Alexander unosi głowę, by na mnie "spojrzeć".
- Co proszę?
- No, przecież zamieniłeś się w wiewiórkę.
- Chyba mojego wiewiórczego oblicza nie widziałeś.
- Na pewno nie jest takie złe - mówię, ale chyba nie jestem pewny swoich słów.
- Chcesz się przekonać? - pyta z determinacją w głosie.
- Em... Okey?
****
Chyba pożałowałem mojego zaciekawienia, bo przez resztę gotowania i sprzątania w kuchni musiałem chodzić z Alexandrem, który wlazł na moje plecy na barana. Wlazł? Przyczepił się, jakby miał jakieś rzepy. Naprawdę jest czystej krwi przylepą. W sumie to nawet dobrze, bo nie potrzebuję termosu w nocy.
Przygotowane dania stoją na blacie, tylko jeszcze sernik się piecze. Słyszę dźwięk dzwonka do drzwi, ale nie są to zjeby, bo za wcześnie.
- Zejdziesz ze mnie? - pytam moją wiewiórkę.
- Znasz odpowiedź - mówi i mocniej zaciska nogi wokół mojego brzucha, i ręce na moich barków.
Na szczęście mnie nie dusi. Policzkiem przylgnął do mojej szyi, spuszczając głowę.
- Ehh, potem się z tobą rozprawię - wychodzę z kuchni i idę otworzyć drzwi. Śmieję się z miny listonosza, gdy zauważa moją domową przylepę. - Tak? - pytam.
- Proszę... - mówi mężczyzna i podaje mi pudełeczko, a ja już wiem, co to jest.
Podpisuję coś tam i trzaskam mu drzwiami przed nosem, idąc w stronę salonu.
- Co masz? - pyta zaciekawiony Alexander.
- Gadający zegarek dla ciebie - siadam na kanapie, więc czarnowłosy zmienia pozycję i siada okrakiem na moje kolana.
- Że co? - marszczy brwi.
- Zegarek. Przecież nie wiesz, która godzina, a na tego klikniesz i mówi - rozpakowuję małą paczkę tuż przy jego brzuchu.
Mężczyzna na razie nic nie komentuje. Ja w tym czasie wkładam baterie do czarnego zegarka, ustawiam w nim godzinę i chwytam za rękę mojego męża, by nałożyć mu to na nadgarstek.
Aż przechodzi mnie fala przyjemnych dreszczy, bo przypominam sobie moje oświadczyny...
Alexander drugą dłonią dotyka zegarka. Odnajduje mały przycisk z boku jego ścianki i klika.
- Siedemnasta jedenaście - mówi żeński głos z urządzenia.
Jak dobrze, że żeński. Nie będę zazdrosny.
- I co? - pytam, patrząc na jego twarz, która nie wydaje się taka szczęśliwa jak moja.
- Na pewno się przyda. Dziękuję - mówi bez wyrazu.
Chcę się odezwać, ale on wyciąga rękę przed siebie i dotyka mojego nosa. Zjeżdża palcami na moje usta i zaraz zastępuje je swoimi.
Odkładam pudełko z mojego brzucha na kanapę i chwytam Alexandra za biodra, dociskając go do mnie, by nie było między nami żadnej przestrzeni. Jednocześnie oddaję pocałunek z rozkoszą...
Zaczynam odczuwać wzwód w swoich spodniach, ale czarnowłosy odczepia się od moich warg. Kręcę głową, by pozbyć się rosnącego podniecenia i zadaję pytanie, które mnie męczy:
- Wszystko dobrze? - pytam.
- Tak.
- Jesteś smutny - mówię ciszej, dotykając jego policzka.
Z przerażeniem patrzę na to miejsce, po którym spływa jedna łza. Natychmiast ją ocieram i patrzę w jego wyblakłe, aktualnie już zaszklone oczy.
- Bywa - mówi drżącym głosem, a ja od razu czule go przytulam.
- O co chodzi, honey? - szepczę, zaniepokojony jego stanem...
- Czuję się jak kaleka. Nie chcę spędzić tak reszty życia, Magnus... - wyznaję wraz z ciałem, które zaczyna dygotać. Pocieram jego plecy, by go uspokoić.
- Nie jesteś z tym sam, kochanie - pociągam cicho nosem, bo mi też cisną się łzy do oczu.
Za każdym razem, gdy on płacze, płaczę i ja. Nie potrafię inaczej...
- Chcę, żeby ta operacja się udała - odsuwa się nieco ode mnie.
Z ulgą stwierdzam, że jest już lepiej niż przed chwilą. Całuję jego nos i odpowiadam:
- Mam taką nadzieję. Musi się udać - uśmiecham się do niego ciepło, no ale... Właśnie. Nie widzi tego...
Alexander wypuszcza powietrze i już jest z nim w porządku. I tym samym ze mną. Obaj przekręcamy głowy w bok, kiedy słyszymy pukanie do drzwi. A raczej uderzanie. Już wiemy, kto to.
- Muszę nałożyć spodnie... - mamrocze Alexander.
- A ja poprawić makijaż - stwierdzam rozbawiony, kiedy pocieram swoje policzki, po których zdążyło już polecieć kilka łez.
- Że co? - pyta zdezorientowany. - Płakałeś?
- Oj, honey. Kiedy ty płaczesz, ja też płaczę.
- Cute - uśmiecha się delikatnie. Na ten widok moje serce okrywa ciepły i przyjemny kocyk.
- Spodnie obok łóżka leżą.
- Kosmetyki w łazience.
Alexander schodzi z moich kolan i powoli kieruje się do sypialni, a ja jeszcze podchodzę do drzwi, które zaraz zostaną wyważone.
- Zostawcie moje drzwi w spokoju! - krzyczę. - Poprawiam makijaż i zaraz otwieram, no! - nie czekając na ich krzyki odnośnie mojego ciągłego poprawiania makijażu, biegnę do łazienki.
~Alec~
Nakładam spodnie, kiedy w domu rozbrzmiewają radosne głosy moich przyjaciół, i Magnusa, który już ich pewnie wpuścił.
- Gdzie mój uke?! - słyszę głos Maji i uśmiecham się mimowolnie.
Wychodzę z sypialni i bardzo zaczynam odczuwać skutki mojej ślepoty...
To jest naprawdę dobijające uczucie, jeśli wiesz, że już nigdy nie zobaczysz swoich bliskich... Jak o tym myślę, znowu mam ochotę płakać. Ale nie teraz...
Teraz zostaję mocno przytulany przez trójkę naszych zjebów. Uśmiecham się i cieszę ich obecnością...
- Zostawcie mojego męża! - krzyczy rozbawiony Magnus. - Musi żyć, jeśli ma mi grzać łóżko!
- Sam sobie łóżko grzej! - odpowiada mu Nicole, kiedy cała trójka się ode mnie odsuwa.
Uśmiecham się, ale jednocześnie zastanawiam, na co patrzę. I zaraz słyszę odpowiedź.
- Serio? - pyta Nino. - Ja wiem, że mam wory pod oczami, ale że aż takie?
- Chciałbym to zobaczyć - oświadczam ze śmiechem.
I teraz mam nadzieję, że nie będzie niezręcznej ciszy jak na początku mojej rodzinnej kolacji...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top