4#

~Alec~
Jak mówił Magnus, ze szpitala wyszliśmy przed południem. W ciele mam nieliczne stłuczenia, ale po wcześniejszej operacji nie przeszkadzają one już w funkcjonowaniu, więc mogli mnie wypisać. Z bandażem na łbie będę chodził przez kilka dni, bo podobno moja głowa wyglądała na początku jak jeż, przez szkło, które było w nią powbijane. Super... Dobrze, że mnie na łyso nie ogolili, jedynie ostrzygli owiele krócej.
Ale i tak nie będę widział siebie w lustrze, wie co za różnica?

Wychodzimy z Magnusem ze szpitala, a ja nie mam pojęcia, gdzie idziemy. Azjata plecie nasze dłonie, więc nie martwię się tak bardzo. Ale idę troszkę z tyłu.

Mrużę oczy, gdy nagle dźwięki z zewsząd dobijają się do mojej głowy. Niegdyś wogóle nie zwracałem na nie uwagi, a teraz mam wrażenie jak rozsadzają mi czaszkę.

Piskliwy śpiew ptaków, szumiące liście na wietrze, donośne odgłosy różnych pojazdów z ulicy. Czasami kroki mijających nas ludzi.

Zawsze miałem problem z tym, że nie chciałem, by ktoś obcy się na mnie patrzył. Nawet zerknął na sekundę, gdy stało się w sklepowej kolejce. Po prostu tego nie lubiłem. Teraz mogą gapić się na mnie bez przerwy, a ja nie będę zdawał sobie z tego sprawy...

Zaprzestaje słyszeć butów Magnusa tupiących o beton, więc też się zatrzymuję. Jestem ciekawy, na co patrzę. Na Magnusa? Auto? Jakiegoś człowieka? Zwierzę? Czy jak głupek lampie się w papierek na ziemi?

- Magnus? - pytam, bo naprawdę jestem tego ciekaw.

- Tak?

Jego głos jest zaciekawiony, nie ma w nim już tyle smutku. Dopiero w tej chwili zdaję sobie sprawę z brzmienia jego głosu bardziej niż kiedykolwiek, kiedy to niezbyt przywiązywałem do tego uwagę. Obchodziła mnie bardziej mimika twarzy. Teraz będzie na odwrót.

- Na co ja teraz patrzę?

Słyszę jego cichy śmiech.

- Na moje włosy.

- Oh... - również śmieję się cicho pod nosem, gdyż rozśmieszyło mnie to, jak muszę teraz wyglądać...

Ostrożnie wyciągam przed siebie rękę i napotykam te twarde od lakieru kłaki. Z lekkim uśmiechem zaczynam je tarmosić i mogę przysiąc, że twarz mojego męża jest naburmuszona, bo nie lubi jak niszczę mu fryzurę.

- Dobra, nie jestem jakąś owcą - mówi i chwyta mnie za nadgarstek.

- Racja. Owca jest miękka, twoje włosy są jak kamień. Mniej lakieru poproszę.

- Zastanowię się - mówi, a za chwilę całuje mnie czule w usta. Zanim zdążam odwzajemnić pieszczotę i zostać tak na dłużej, przestaję czuć jego wargi. - Jesteśmy przy aucie, chodź - ciągnie mnie w jakąś stronę, bodajże boku auta.

Słyszę otwieranie drzwi i zaraz z pomocą Magnusa mój tyłek ląduje na skórzanym fotelu. Czuję, jak zapina mi pas, a za chwilę przy uchu dudni mi trzask zamykanych drzwi, więc czekam na odgłos otwierania tych z drugiej strony.

Za moment uspokajam się, kiedy dochodzą do moich uszu odgłosy siadania na siedzeniu i przekręcania kluczyków w stacyjce, a zaraz po tym słyszę silnik.

Wiem, że jestem w towarzystwie Magnusa, więc rozluźniam się nieco. Auto zaczyna drżeć i czasem się unosić, zapewniając mnie, że już jedziemy.

- Wracamy dziś? - pytam.

- Gdzie?

- Do Polski. Miałeś kupić bilety.

- Mam, mam. Na pewno chcesz wracać dzisiaj?

- Chcę do naszego mieszkania - mruczę, stęskniony za domem. - Będzie mi się tam łatwiej poruszać. W końcu spędziliśmy tam 10 lat i chodziliśmy po ciemku.

- Masz rację... To wracamy dzisiaj, honey - oznajmia, po czym czuję jego rękę na moim kolanie. Przykrywam ją moją dłonią i ściskam lekko.

- A co z Simonem i resztą? - pytam, odwracając głowę w bok i mam nadzieję, że patrzę na niego, a nie na coś innego.

- Ale że co?

- Jajko z dziurką. No, nie powiemy im o wypadku? W sumie nawet nie mam ochoty ale... Ale nie wiem.

- Simon wie, że coś się stało, ale nie wie co... - jego ton wydaje się być lekko nasiąknięty gniewem.

A no tak, Simon... Jechałem do niego i Raphaela, kiedy ten jebany tir we mnie uderzył...

- Na pewno powie reszcie - mówię po dłuższej przerwie.

- Niech mówi. Mogą dowiedzieć się przez telefon, gdy będziemy lecieć do Polski, i tak tu kiedyś jeszcze wrócimy. A teraz najważniejsze, żebyś czuł się swojo, czyli w naszym mieszkaniu - zabiera dłoń z mojego kolana, pewnie by wziąć kierownicę w obie ręce, bo czuję, jak skręcamy na zakręcie.

- A ktoś z moich dzwonił?

- Jeszcze nie, ale znając Maryse będzie zaraz wydzwaniać i pytać, kiedy zamierzamy wrócić - śmieje się cicho.

- No... Nie mów jej o tym, okey? Powiemy jej razem, gdy przyjedziemy do niej.

- Dobrze - przytakuje, a ja odczuwam, jak auto się zatrzymuję.

Ciągle tylko czuję i czuję. A emocje jakoś stoją w miejscu... Jeszcze. Boję się co będzie, gdy nie będę sobie radził ze ślepotą.

Wysiadamy z auta, a Magnus zaczyna prowadzić mnie do naszego apartamentu, z którego zaraz pewnie polecimy na lotnisko, o ile lot będzie niedługo. Nie zobaczę widoku z okna. Jezu...

Tak bardzo kocham te motylki w brzuchu, gdy wpatruję się w powłokę z chmur, którą widzę za małym okienkiem samolotu. Teraz tego nie zobaczę... I już nigdy więcej.

Azjata puszcza moją rękę dopiero, kiedy stoimy już, chyba, w przedpokoju apartamentu. Słyszę przekręcanie kluczy w zamku, a za chwilę jak z cichym trzaskiem lądują na drewnianym blacie małej komody. Przy której na ścianie wisi lustro, w którym zawsze przed wyjściem się przyglądałem.

Wysuwam rękę przed siebie i napotykam ścianę. Przykładam do niej całą dłoń i jadę w bok. Napotykam przedmiot, którego szukałem, więc przenoszę palce na niego.

~Magnus~
Ze smutkiem wpatruje się w mojego męża, który delikatnie i powoli ręką bada powłokę lustra. Od którego zawsze był uzależniony...

Na pewno teraz będzie mu cholernie ciężko. Będzie się uczył żyć od nowa... Ale nie sam.

Jestem jego przyjacielem, mężem, i będę aniołem stróżem. Nie opuszczę go nawet na krok, jeśli mi na to pozwoli. Bo nie wiem, jak będzie się teraz zachowywał... Ale nie będę miał mu za złe, jeśli będzie się na mnie wyżywać. Pozwolę mu na to, niech przeniesie cały swój ból na mnie, jestem od tego. I w końcu jestem winny jego wypadku...

- Alexandrze? - odzywam się, a on lekko podskakuje i cofa dłoń od powierzchni lustra. - Zrobię ci coś do jedzenia, a potem skończę jeszcze pakować walizki.

- Chciałeś powiedzieć "nam". Ty też nie jadłeś, odkąd do mnie przyjechałeś - mówi, teraz dotykając ręką komody, o którą opieram się biodrem. Opuszkami palców przesuwa po jej blacie, jakby dopiero ją poznawał. Ale tak jest...

- Dobrze - uśmiecham się lekko. - Na co masz ochotę? Słodycze?

- Niezbyt - przyznaje, a mi znika uśmiech z twarzy. Mój Anioł jest smutny, bo nie ma ochoty na słodkie...

- W porządku... To na co?

- Nie wiem, w sumie nie jestem głodny - wzrusza ramionami. A ja niepokoję się jego stanem coraz bardziej.

Wygląda, jakby zapadał się w depresji... Nie pozwolę na to.

- Od kiedy mój Anioł nie jest głodny? - pytam, siląc się na rozbawiony ton, ale niezbyt mi to wychodzi...

Patrzę w jego wyblakłe tęczówki, które wbite są w moje oczy.

- Nie wymyślaj. Zrób tosty - wzdycha.

- To chodź - już bardziej rozpogodzony łapie go za rękę i idę do kuchni.

Puszczam go, gdy wchodzimy do pomieszczenia i podchodzę do blatu. Wyciągam z dolnej szafki toster, potem z lodówki obok ser, mięso i trochę warzyw.

Czekając, aż urządzenie się nagrzeje i jednocześnie robiąc tosty, odwracam głowę w bok, gdyż zauważam tam Alexandra.

Bokiem idzie w moją stronę, obiema dłońmi jadąc po blacie, a twarz skierowaną ma przed siebie. Kiedy stykamy się w końcu łokciami, zatrzymuje się.

- Jeśli dodasz do nich pomidora, to cię zabiję - warczy, a ja uśmiecham się szeroko.

Marudzi jak nastolatka! Jeszcze nie wszystko stracone.

- A co, jeśli dodam? - uśmiecham się złowieszczo, ale odkładam pomidora na bok. Gotowe tosty z serem, wędliną i ogórkiem wkładam do rozgrzanego już tostera.

- To cię zabije? - pyta, jakby to było pytanie nie porządku dziennym.

Dla mnie jest. I w chuj się cieszę z tego, że tak marudzi, bo po prostu często to robi, więc wiem że nie jest załamany.

- Oj tam.

- Pf...

- Nie pufaj.

- Palę niewidzialne papierosy - oświadcza z chrypką w głosie, naśladując siebie jak to on zwykle próbował palić, a zaraz się dusił. A ja wtedy się z niego śmiałem i klepałem po plecach.

- Na twoich ustach może znaleźć się coś lepszego niż papieros, bejb - mówię uwodzicielskim tonem, świdrując wzrokiem jego profil.

- Ta? - unosi do góry brwi, ale wiem, że tylko udaje idiotę i że nie wie, o co chodzi.

- Tak. Mam ci wysłać specjalne zaproszenie?

- Którego nie odczytam - mówi i momentalnie smutnieje.

Kurwa... Ja pierdolę!

- Ja... Przepraszam, Aniołku - staję za nim i go przytulam najczulej jak potrafię. On kładzie swoje ręce na moich, które są owinięte wokół pasa mężczyzny.

- Spoko - wzdycha.

- Jestem idiotą - mruczę i przekładam policzek do jego karku.

- Ja wiem. Ale teraz zostałeś nim ze zdwojoną mocą. Spójrz czego nie robisz, a powinieneś.

Zdezorientowany jego słowami, odklejam się od jego szerokich pleców i patrzę na blat. Kurwa.

- Ja pierdolę, no! - krzyczę zirytowany i szybko otwieram toster, w którym przypaliłem nasze żarcie. Brawo ja.

Alexander tylko zaczyna się ze mnie śmiać, i macając rękoma resztę blatu i szafek, idzie w stronę stołu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top