16#
~Magnus~
Po obudzeniu się od razu patrzę na zegar. 08:34. Spoglądam w bok, i na szczęście Alexander jeszcze śpi. A ja muszę coś załatwić, bo wczorajsza rozmowa z ojcem nie daje mi spokoju. A wystarczy, że wykonam jeden telefon i będę miał problem z głowy.
Wstaję z łóżka, biorę telefon i na palcach wychodzę z sypialni. Czuł bym się jak jakiś przestępca, gdyby nie to, że mam na sobie strój Kindera.
Wychodzę z mieszkania i odnajduję w telefonie numer, do którego miałem nigdy nie dzwonić. Ale cóż, jak trzeba, to trzeba.
- Hallo? - po kilku sygnałach odzywa się zachrypnięty, męski głos.
- Znowu ćpałeś? - śmieję się cicho na wspomnienie jego chrypki za każdym razem po paleniu skrętów.
- Mhm... Co chcesz?
- Oglądałeś wiadomości ostatnio? Kojarzysz gościa, który spieprzył z więzienia?
- Ten, który trzepnął ciężarówką jakąś osobówkę?
- Tak! - wykrzykuję, ale natychmiastowo cichnę, bo przecież nie jestem sam w tym bloku. - Tak, tak. Zajebiesz go? Zapłacę ile chcesz.
- Ehh, Bane... Sam nie możesz tego zrobić?
- Nie będę znowu biegał po mieście w masce i do ludzi strzelał - wywracam oczami. - To jak? Seba, nie daj się prosić.
- A pół milionika dasz? - pyta wrednym tonem, a ja chcę jakimś cudem przeteleportować się do niego i zabić łapką na muchy.
- Sto tysięcy ci starczy - mamroczę.
- A wiesz, że nie wiem, gdzie on jest? Będę musiał sobie jakoś pomóc. Mogę przyjąć trzysta tysięcy. I kropka.
- Niech będzie - wzdycham. - Kiedy se poradzisz?
- Zadzwonię do ciebie. Czyli mam go zabić, tak? Czy chcesz go żywego?
- Nie chcę go widzieć - fukam obruszony. - Zabij go po prostu. Ma nie istnieć. Baw sie z nim, torturuj, co chcesz, po prostu pozbądź się go.
- Jakiś zdesperowany - śmieje się. - Przydał byś się u nas z powrotem, Bane.
- Sebastian... - mrużę oczy zirytowany jego głupotą i upartością. - Nie wrócę do gangu. Nie wróciłem od 14 lat! A ty dalej swoje. I się dziwię, że jeszcze żyjesz - kręcę głową z niedowierzaniem, a on śmieje się gardłowo.
- Dobra, dobra.
- Hajs przerzucę na twoje konto jak go załatwisz - oznajmiam szybko, chcąc zakończyć rozmowę i wrócić do Alexandra.
- Jasne - ziewa. - Długo mi to zająć nie powinno.
- Skoro nie chcesz długo czekać na hajs, to szybko się wyrobisz - oświadczam rozbawiony.
- Oh, jak ty mnie znasz. Dostaniesz głowę tego gościa, wyśle pocztą polską - po tych słowach rozłącza się.
Że niby chciał bym dostać odciętą głowę w przesyłce? Nie te czasy.
Zadowolony, że mam kłopot z głowy, wracam do mieszkania.
~Alec~
- Ja pierdolę... - syczę z bólu...
Te prawe oko niemiłosiernie mnie piecze i nie daje spokoju. Do tego Magnus gdzieś spierdolił... Ale już wrócił.
- Wstałeś? - pyta wesoły i po chwili łóżko obok mnie się ugniata.
Mocno zaciskając powieki, jakby miało mi to pomóc w bólu, odnajduję kołnierz jego stroju Kindera i przyciągam azjatę do krótkiego pocałunku.
- Oho, napalony Anioł - śmieje się i odwzajemnia całusa, ale ja odsuwam go ode mnie.
- Magnus... - mówię z grymasem na twarzy.
- Co się dzieje? - pyta zmartwiony i dotyka mojego policzka.
- Oko mi napierdala - jęcze niezadowolony.
- Dzwonię do lekarza - mówi i schodzi z łóżka.
- Zawieź mnie raczej do niego... - desperacko przekręcam się na łóżku, z którego spadam z głośnym hukiem.
****
- Może pan otworzyć oko? - pyta lekarz.
- Jak je otworzę, to ogłuchnie pan od moich krzyków - oznajmiam z grymasem bólu na twarzy.
Co znowu?! Jak się przyzwyczaję do tego, że jestem ślepy, zaraz znowu coś się dzieje!
- Mhm. Zgadza się pan na zabieg kontrolny? W znieczuleniu miejscowym.
- Cokolwiek, niech się pan pośpieszy - mówię i ściskam dłoń Magnusa, który siedzi obok mnie na szpitalnym łóżku.
- W takim razie proszę usiąść na wózek - mówi, a ja czuję jak podsuwa mi wózek inwalidzki do nóg.
****
~Magnus~
Kiedy lekarz zabiera Alexandra, ja ospałym krokiem wychodzę do poczekalni. Nie wiem, co znowu się dzieje. Alexander skarżył się na ból oka, ale przecież to może być każda możliwa choroba czy infekcja. Czy ten los da w końcu spokój mojemu Aniołowi? Co on takiego zrobił? To ja zasługuję na kary, nie on.
Ehh... A wszystko było tak dobrze. Mam nadzieję, że to nic poważnego...
****
Po trzydziestu minutach czekania, z sali wychodzi lekarz, do którego pochodzę od razu.
- I co? - pytam niespokojny.
- Mam dobrą i złą wiadomość.
- Oh, God... - przecieram twarz dłońmi. Co znowu jest nie tak...? - Zacznijmy od złej - wzdycham.
- Podczas operacji po wypadku, no czyli jak państwo mówili, w Hiszpanii, prawe oko nie zostało do końca zoperowane, i przez te kilkanaście dni był ubytek w rogówce, który teraz powodował pieczenie.
- Że co proszę? - marszczę brwi poddenerwowany. - Byliśmy w najlepszym szpitalu, do cholery.
- Panie Bane - wzdycha lekarz. - Nie liczy się szpital, tylko chirurg, który wykonywał akurat ten zabieg u pana męża.
- No dobrze, i co w związku z tym? Co z Alexandrem?
- Pana mąż zgodził się już na kolejny zabieg. Potrwa on godzinę, ale uratujemy oko.
- W porządku - wzdycham trochę bardziej spokojny. - A... Jaką dobrą wiadomość ma pan do przekazania? - patrzę na niego zaciekawiony.
Może chociaż to będzie promykiem nadziei w tym paśmie rozczarowań.
- No, jak mówiłem, dane oko nie zostało do końca zoperowane, dlatego też istnieje szansa, że możemy je uratować.
- To znaczy?
- To znaczy, że możemy zmniejszyć obrzęk i wpuścić odrobinę gazu, który może podziałać jako, tak jakby, detoks.
- Niech pan mówi jaśniej - jęcze zniecierpliwiony.
Jakby ten kretyn nie mógł po ludzku. Czy ja wyglądam na jakiegoś gościa w kitlu, żeby rozumieć jego gratkę?!
- To znaczy... - odzywa się rozbawiony. - Że pacjent może odzyskać wzrok w prawym oku. Drugie jest ju...
Nie słuchałem go dalej, bo po co? Alexander może odzyskać wzrok. W jednym oku, ale to i tak cud! Maryse coś wspominała, że modliła się z resztą rodziny o Alexandra...
Okey, nie jestem wierzący, ale to chyba zmieni moją wiarę.
Przecież to nie może być przypadek, że okazuje się, że w oku niewidomego coś tam nie wyszło i można je odratować.
Ale cieszyć się będziemy, gdy to wcieli się w życie, bo nie chcę powtarzać sytuacji sprzed kilku dni. O nie...
- Hallo? Proszę pana? - widzę dłoń lekarza latającą przed moją twarzą.
- Pan wybaczy, nie słuchałem.
Lekarz marszczy brwi, ale nie komentuje.
- To ile będę czekał?
- Najwyżej godzinę. Ale raczej mniej. Pana mąż wyjdzie do pana z sali, gdy będzie po wszystkim - kiwa głową i znika za rogiem korytarza, a ja z głośnym odetchnięciem opadam na krzesło w poczekalni.
Może coś jednak się w końcu uda...
Postanawiam po części zakończyć dramę z tą ślepotą...i nie obchodzi mnie że zrobiłam mały cud, ale to w końcu tylko książka i mogę z nią robić co chce 😄😄👌
Teraz mi się tytuł nie będzie zgadzał...niee, będzie bo do tej pory się zgadzał 😂 dobra, nie przedłużam 😂
Dobrej nocy 😘😘
Dziękuję za gwiazdki i komentarze ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top