„𝒟𝓁𝒶𝒸𝓏𝑒𝑔𝑜 𝓃𝒾𝑒𝓀𝓉𝑜́𝓇𝑒 𝒜𝓃𝒾𝑜ł𝓎 𝓊𝓅𝒶𝒹𝒶𝒿ą? "


     SHOT - ok. 2400 słów. 

„Je t'aime"* -  Kocham Cię ❤️

Druga i ostatnia część, moje Aniołki. 
Nie jest tak dobra jak poprzednia i dodałam element trochę fantastyczny ale, mam nadzieję że, mi to wybaczycie i wam się spodoba ❤️ ❤️



Smutno spoglądał na brunetkę, która okryta była białą pościelą. Jej ciało przypięte było kabelkami do urządzenia. Wyglądała jakby spała, właściwie tak było, ale nie do końca. Spała, bo straciła dużo krwi i właśnie dlatego od kilku dni była w śpiączce. Dłoń chłopaka obejmowała jej dłoń, co chwilę ją głaszcząc. Była ciepła. Nie mógł uwierzyć, że kiedyś nawet nie lubił dziewczyny. Wydawała mu się, zwykłą rozpuszczoną księżniczką, która ma bogatego tatusia i mamusię. Dopiero z czasem zobaczył, że dziewczyna mimo podobieństwa do rodziców, pragnie szczęścia i miłości. On również tego chciał. Z spod jego powiek wypłynęła już kolejna łza. Tak bardzo chciał ją znów przytulić, tak jak wtedy, gdy dowiedział się, o jej problemach. Wtedy też sobie obiecał, że to się już nie powtórzy, a jednak słowa nie dotrzymał. Zostawił ją w chwili, gdy najbardziej go potrzebowała, bo wydawało mu się, że kocha blondynkę. Nie. On jej wcale nie kochał, ale nie umiał jej spojrzeć w twarz i jej tego powiedzieć, dlatego od dnia przedstawienia unikał jej.

Zagłębiony w swoich myślach, nie zauważył, gdy do środka weszła średniego wzrostu blondynka.

„To nie Twoja wina, Jugg"

Wyszeptała, kładąc dłoń na jego ramieniu. Chłopak automatycznie się spiął, po czym energicznie wstał i spojrzał na nią wrogo.

„Gdybyś nie kazała mi wybierać, wszystko potoczyło by się inaczej..."

Choć w jego myślach płynęło wiele różnych myśli, ostatecznie wybrał tą jedną.

„Ja...Nie sądziłam, że tak się to potoczy"

Krzyknęła smutno, a jej oczy pokryły się łzami. Blondynka upadła bezsilnie na podłogę, łapiąc się za swoje blond kosmyki. Ją także bolało serce. Także czuła się winna, bo przecież mogła temu zapobiec. Przecież mogła na spokojnie z nimi porozmawiać, ale nie, wolała zrobić, to po swojemu, nawet nie dając im się wytłumaczyć. Od dawna czuła się źle z tego powodu, a słowa jej chłopaka dobiły ją jeszcze mocniej.

„Gdybym mogła, cofnęła bym czas. Vi jest i zawsze była moją przyjaciółką, a ja nie umiałam potraktować jej tak jak, na to zasługiwała."

Brunet poruszony słowami blondynki podszedł do niej i ją przytulił. Mimo wszystko, wciąż była dla niego ważna i  również jrj6 nie chciał stracić.

„Wiem, ale wiem też, że ja nie mogę Cię kochać, gdy kocham inną. "

Błękitnooka nic na to nie odpowiedziała,  tylko szlochała w jego dżinsową kurtkę. Ten ostatni raz chciała poczuć się bezpiecznie, w jego ramionach, nie mówiąc nic. Chciała by chłopak jej wybaczył, ale nie potrafiła tego przyznać. Mimo to błękitnooki wiedział, czego dziewczyna od niego oczekuję, dlatego powiedział ciche słowa.

„Wybaczam Ci..."

Bo ludzie są ludźmi, gdy potrafią wybaczać. 

💕💕💕

Dzisiejszego dnia było słonecznie w Riverdale. Świat wyglądał kolorowo i szczęśliwie, w końcu nadchodziło lato. Od okropnego przedstawienia minęły zaledwie dwa miesiące, w których choć niby było idealnie, to wszystko było inaczej. Średniego wzrostu blondynka zaczęła chodzić z rudowłosym przyjacielem Jonesa. Byli naprawdę słodcy razem i wyglądali na szczęśliwych, również rodzice blondynki i bruneta zaczęli się ponownie ze sobą spotkać, co właściwie nie było zdziwieniem, gdyż młoda Cooper odkryła prawdziwą twarz farmy, czym wyciągnęła jej matkę z okropnego horroru. Wszyscy na około wydawali się szczęśliwi, wszyscy prócz młodego Jonesa, który ze smutkiem już setny raz spoglądał na brunetką. Już dawno temu miał nadzieję, że się obudzi, ale nie sądził, że jej regeneracja może potrwać tak długo. Tak bardzo tęsknił za jej spojrzeniem, uśmiechem, dotykiem i pocałunkiem.

„Czemu Aniołki takie jak ty upadają?"

I właśnie w tym momencie, dłoń brunetki poruszyła się. Wzrok chłopca natychmiast zleciał na młodą Lodge. Otworzyła powieki, delikatnie się uśmiechając w stronę przyjaciela.

„Czasem Anioły upadają, by ktoś pomógł im wstać"

Błękitnooki najwyraźniej spojrzał na nią ze zdziwieniem, bo czarnooka wywróciła oczy, a następnie powtórzyła zdanie.

„By ktoś taki jak ty się pojawił i pomógł jej się podnieść."

Uśmiech chłopaka rozkwitł jak najpiękniejszy pąk róży, gdy brunetka do niego przemówiła. Już dawno nie słyszał tego głosu, a od dawna pragnął. Gdy w końcu, to nastąpiło, wstał z siedzenia i usiadł na łóżku, obok jej ramion. Nachylił się delikatnie i szepnął do jej ucha, oczywiście francuskim akcentem.

„Je t'aime"*

Poczym wbił się w jej delikatne, lecz duże usta. Brunetka odwzajemniła gest. Ich pocałunek łączyła miłość, tęsknota, żal i namiętność.

„Jednak, co jeśli na ich drodze pojawi się diabeł, który za wszelką cenę zabierze im szczęście?

Wysoki brunet o zimnym jak lód sercu i kamienistej twarzy, patrzył przez okienko w drzwiach Sali szpitalnej, na swoją już prawie pełnoletnią córkę. W tamtym momencie wcale nie myślał, ani o bezpieczeństwie córki, ani o tym, że dziewczyna leżąca w łożu szpitalnym, to jego rodzina. Jedyne, o czym mężczyzna myślał to fakt że, brunetka wiedziała za dużo o jego interesach. Żałował, że powiedział jej tyle o sekrecie rodzinnym, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, że teraz nastolatka mogła wyznać wszystko na policji.

Odszedł od drzwi, udając się przez korytarz do gabinetu lekarza, który zajmował się brunetką. Jego twarz udawała troskę, lecz gdy tylko przekroczył próg pokoju i zamknął za sobą drzwi, stał się diabłem. W jego oczach zapłonęła płonąca jak ogień nienawiść, a jego myśli przybrały ciemny tor. Jedyne, co się liczyło w jego umyśle, to cel. Cel by trzymać dziewczynę jak najdalej od jego interesów, tak aby nie mogła mu przeszkodzić.

Mężczyzna w fartuchu spojrzał na niego ze zdziwieniem, choć doskonale zdawał sobie sprawę z kim miał do czynienia. W środku bał się ojca nastolatki, gdyż słyszał pogłoski, o nim chodzące. Mimo wszystko zachował spokój.

„- Zapewne chce pan wiedzieć, w jakim stanie jest pana córka? Na razie .."

Nie zdążył jednak skończyć zdania, gdyż starszy Lodge przerwał mu, przy okazji wyjmując kopertę z kieszeni marynarki. Rzucił pieniędzmi w lekarza , a następnie wydał polecenie.

„Veronica, to moja córka, lecz zbyt dużo wie i jeśli się obudzi, może wykorzystać poufne mi informacje. Rozumiesz, co to znaczy? Nie chce ją eliminować, ale muszą ją zamknąć na świat. "

Hiram powiedział donośnie, a widząc skrzywienie na twarzy starszego już mężczyzny, prychnął. Następnie wyjął z kieszeni pistolet i strzelił w kamerę tam się znajdującą, poczym wymierzył bronią w swojego rozmówce.

„Jeśli tego nie zrobisz, zginie ktoś kogo kochasz, jasne?"

Przerażenie wymalowało się w spojrzeniu siwowłosego mężczyzny, który potulnie kiwnął głową. Zadowolony ciemnooki schował broń do marynarki i odszedł.

W myślach lekarza pojawiła się tylko jedna myśl...

„Widział prawdziwego diabła. Nie musiał widzieć rogów, czy też wideł, by potwierdzić jego wcielenie. Nie widział też czerwonego lub czarnego koloru skóry a, jednak był pewien, że widzi demona. Spojrzenie zdradliwe, płonące nienawiścią i żądzą władzy było godne tylko Lucyfera. Zamiast serce miał kamień, bo jaki Anioł podcina skrzydła bliskim?"

❤️💕♥️

Będę jak Twój Anioł Stróż

Na zawsze dla Ciebie już

Będę od słońca wschodu

Do nocy, do zachodu

Bo tylko ty szczęście dajesz mi

I nadzieje na kolejne dni. 

                                       ♥️💕❤️                                                 

Łzy płynęły z jego policzków jak gdyby zanosiło się na największą ulewę. Serduszko krzyczało i błagało, o pomoc, której nikt nie potrafił udzielić. Krzyk był zbyt tłumiony i za cichy by ktokolwiek, mógł go usłyszeć, dlatego wysłał łzy na pomoc. Policzki nastolatka były przemoczone jak parasolki, w dzień naprawdę ogromnej ulewy. Tak bardzo pragnął zapomnieć i móc żyć dalej ale, nie potrafił.

- „Czasem Anioły upadają, by ktoś pomógł im wstać"

Jej głos jak wiatr wrócił do jego myśli i wspomnień. Wczoraj widział ją żywą, a dziś dowiedział się, o jej śmierci. Nie mógł uwierzyć w to, że kolejny raz stracił swoją ukochaną. Nie mógł uwierzyć w to, że ktoś naprawdę był zdolny do zabójstwa nastolatki i jej niepoczętego dziecka. Jego serce łamało się na milion małych odłamków, których nie dało się posklejać. Smutek nie pozwał cieszyć się jego życiem. Myśl, że mógł już jej nie zobaczyć, była potworna.

„Tak cholernie mi Cię brakuje, Aniołku"

Wyszeptał z trudem, trzymając jej zdjęcie. Nie mógł opanować łez, ani emocji, które mu towarzyszyły.

„Upadam bez Ciebie....Jakiś demon odciął mi skrzydła, gdy wbił swoje pazury w Twoje serce."

„Dlaczego aniołki upadają bez skrzydeł, skoro mają tyle mocy w swoich dłoniach? "

Do przyczepy przybiegł zdruzgotany ojciec chłopaka. Widząc stan bruneta, podbiegł do niego i mocno go przytulił. Nie chciał, by jego syn cierpiał i gdyby mógł odebrałby cały ból, który chłopak w sobie nosił. Spojrzał na twarz syna, która była mokra. Chciał mu jakoś pomóc, ale wiedział, że zwyczajne wszystko będzie dobrze nic da. Jedyne, co mógł zrobić dla chłopca, to po prostu przy nim być.

„Ona nie żyje. Hiram zidentyfikował ciało. Ona nie żyje..."

Płakał donośnie, nie mogąc się opanować. W tamtym momencie stracił możliwość na szczęście. Stracił swoją miłość. Stracił dziecko. Stracił rodzinę, którą chciał założyć. Stracił jego sens życia. Dopiero wtedy docenił chwilę, które spędził z czarnowłosym aniołkiem.

„Jak to możliwe, że brak aniołka odbiera czyjeś szczęście. "

Nagle do mieszkania wbiegła blondynka, która w dłoniach trzymała szmatkę. Właściwie była to chusteczka z inicjałami M.K. Micheal Kaywood.

„Tą chustę znaleziono w sali, w której upozorowano. śmierć Veronici. "

Błękitnooko spojrzał z niedowierzaniem na swoją była ukochaną, która jedyne co, to pokazywała determinację.

„O czym ty mówisz?"

Nie zauważył nawet, gdy to zdanie opuściło jego buzię. Mimo wszystko, nie żałował wypowiedzianych słów, bo pragnął dowiedzieć się, co miała na myśli błękitnooka.

„Veronica żyje, a lekarz, któremu zlecono upozorowanie morderstwa, chciał nam pomóc ją odnaleźć. Na szmatce poza jego inicjałami jest adres ośrodka, w którym się znajduje Vi. "

Młodemu Jonsowi nie trzeba było powtarzać kilkukrotnie. Od razu kiwnął głową, następnie wraz z ojcem i przyjaciółką wsiadł do samochodu. Włączył silnik i pojechał w wyznaczony adres. 

♥️💕♥️

Veronica spała, gdy poczuła jak ktoś przykłada jej szmatkę do buzi. Próbowała ściągnąć nieznaną jej dłoń, lecz uścisk był zbyt mocny. Zaczęła się dusić, choć nie do końca wiedziała czemu. Przez uścisk, czy może lekarstwo, które znajdowało się na szmatce. Szarpała się ile mogła, ale po chwili straciła przytomność, zapadając w sen.

Była w białej pustce, w której nie było nic. Można by było powiedzieć, że jedyne co jej towarzyszyło, to była nicość. Białe ściany, biała podłoga, brak okien, brak jakiegokolwiek krajobrazu. Była zagubiona. Nie miała pojęcia, gdzie jest, ani jak uciec z czegoś, gdzie nie ma wyjścia. Kilkukrotnie zawołała, lecz jedyne co jej odpowiedziało, to cisza. Przeszła kilka kroków, czując jak wewnątrz siebie się dusi i automatycznie zaczęła kaszleć. Nagle, przed sobą zobaczyła jasność tak jasną, że nawet słońce nie mogło jej dorównać. Dziewczyna zmrużyła oczy, a następnie ponownie je otworzyła. Usłyszała znajomy głos, wołający jej imię.

Brunetka po chwili zobaczyła chłopaka, od którego biło to światło. Nie minęła nawet sekunda, a ona już go rozpoznała. Jej ukochany z nią był. Ciemne włosy, jasna cera, lecz błękitne jak niebo oczy i oryginalne imię. Był ubrany cały na biało, natomiast z jego pleców wyrastały długie, białe skrzydła, a nad głową miał złotą aureolkę. Wyglądał olśniewająco.

„Jughead?"

Zapytała, ciągle kaszląc. Nie mogła przestać, bo czuła jakby coś niewidzialnego trzymało ją za szyję. Chłopak do którego wołała, nie odpowiedział jej, ale zawołał do kogoś, kogo brunetka jeszcze nie widziała.

„Lucyferze, ukaż się."

I jak na zawołanie z drugiej strony białego pomieszczenia pojawiła się ciemna chmura, z której wyłonił się wysoki mężczyzna, o ciemnych oczach i tego samego koloru włosach. Jego ciało było w kolorze krwistoczerwonym, natomiast jego odzienie było w kolorze czerni. Z jego głowy wyrastały dwa duże rogi, w prawej dłoni trzymał swoje widły, a z pleców wyrastały skrzydła koloru ciemności.

„Zostaw aniołka, wybrała słuszną decyzję"

Dopiero, gdy Jughead wypowiedział te słowa, dziewczyna zauważyła węża na swojej szyi. Przestała się dusić, czując jak zwierzę opuszcza jej ciała i biegnie do swojego pana, którego Veronica również rozpoznała.

„Tato?"

Zapytała, ale on jej nie odpowiedział, lecz spojrzał wrogo na anioła.

„Dobro nie wygra, gdy ja będę u tronu. Moja córka powinna iść ze mną, a nie w niebiosa, gdzie wszystko jest idealne. Ludzie ponad idealność, tacy jak my powinni kierować światem, a nie jedna osoba na której rządy głupcy się godzą. "

Błękitnooki zbliżył się ku demonowi, a demon ku aniołowi.

„U nas rządzi dobro i szczęście, a u Ciebie nienawiść i fałszywość. Veronica pragnie miłość, widocznie ty Lucyferze nie mogłeś jej tego dać. "

Skomentował spokojnie, widząc jak oczy diabła płoną.

„W takim razie już nie jest dla mnie nikim"

Powiedział z nienawiścią tak wielką jak jego skrzydła, a następnie wyjął ognistą strzałę, którą wycelował w córkę. Jej serce objęło przerażenie i smutek, gdy patrzyła jak śmierć idzie w jej stronę. Zamknęła oczy i zaczęła się modlić, gdy poczuła jak jej ciało zostaje owinięte białymi skrzydłami.

„Ze mną jesteś bezpieczna"

Wypowiedział anioł, a następnie wraz z brunetką uniósł się do nieba.    

Brunetka obudziła się w małym pomieszczeniu z jednym oknem. Tak bardzo się bała, gdyż nie wiedziała, gdzie jest. Wiedziała że, to nie szpital, a jakiś pokój w którym nigdy dotąd nie była. Jej serce bulgotało ze strachu, a jej oczy pokryły się łzami. Automatycznie dotknęła się brzuszka, by sprawdzić, czy z dzieckiem jest wszystko w porządku. Właściwie, to chciała je zapewnić, choć sama nie była tego pewna.

„Wszystko będzie dobrze."

Zlustrowała pomieszczenie i zdała sobie sprawę, że wygląda jak z jej snu. Jedyne, co różniło te pomieszczenia, to małe okienko, drzwi i łóżko. Wszystko inne było białe i puste, co doprowadzało ją do obłędu. Wiedziała że, mimo wszystko musi zachować spokój i nie denerwować się, ze względu na jej dziecko. Nie chciała go stracić przez własną głupotę i pomimo, że nie było, to dobre miejsce zaczęła się zastanawiać nad imieniem dla swojego pierworodnego. Gdy o tym myślała, to nie zajmowała się strachem związanym z tym miejscem.

„Jeśli dziewczynka to będzie Lilii..."

Uśmiechnęła się na myśl o imieniu dla dziewczynki, gdy nagle usłyszała dobrze jej znany głos.

„...A jeśli chłopiec, to Gabriel."

Błękitnooki otworzył drzwi w momencie, gdy usłyszał słowa dziewczyny na które szybko odpowiedział. Brunetka odwróciła się do tyłu i niczym burza podbiegła do ukochanego. Wbiła swoje usta w usta bruneta i zapominając o swoim przerażeniu, poddała się jego pocałunkom. Gdy się oderwali od siebie usta, mocno się przytuli.

„Ze mną jesteś bezpieczna."

Usłyszała z jego ust, co nawiązywało do jej snu.

„Wiem... Kocham Cię, Jugg."

Wyszeptała, spoglądając w niebieskie tęczówki ukochanego. Jej słowa poruszyły brunetem, który nim odpowiedział, ucałował jej czoło.

„Ja Ciebie też, Aniołku."

„Co było dalej? Historia jak w każdej baśni. Dobro pokonało zło. Przynajmniej na razie. Gdy tylko młoda Anielica dowiedziała się prawdy o planie jej ojca, oddała go w ręce sądu. Wybaczała tym którzy złamali jej serce i zaczęła żyć szczęśliwie z Aniołem, który od zawsze był jej przeznaczony. Wkrótce na świat przyszedł także nowy Aniołek. Chłopiec, któremu nadali imię, Gabriel."

                                                                                       

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top