VI.

**✿❀ ❀✿**

-O Chryste panie! - krzyknęła dziewczyna odskakując do tyłu.

Oboje stali w totalnym oszołomieniu. Fakt, niecodzienna sytuacja... Pomimo tego, że Alice czytała o gorszych sceneriach niż ta, nadal miała lekki odruch wymiotny.

-Musimy zawołać pomoc! - powiedział Boka. - Poczekaj tutaj, a ja przeprowadzę milicjanta! Lekarza? Kogo?! - zapytał lekko przerażony.

Dziewczyna spojrzała na niego.
-Spokojnie! - pokazała gest ręką na wzór "będzie ok. " Na jej twarzy było widać zmieszanie. - On... Nie da się go już uratować... Jest sztywny. Najlepiej będzie, jak milicja zabezpieczy wszystko.

Chłopak pokiwał głową i zaczął biec w stronę wyjścia od kościoła.

Gereb, który ich śledził, nie zdążył zajrzeć do kościoła. Stał obok kamiennej tabliczki. "Tu mnie nie widać... " myślał.

Wtem usłyszał kroki dobiegające z kościoła. Ujrzał Janka, który wybiegł z budynku i skierował się w stronę bramki.

-Jak poparzony... - powiedział do siebie. - Ale skoro nie ma już Boki... Tylko została tam Alice... - musiał przemyśleć coś. Lepiej iść teraz do kościoła i skonfrontować się z nią w cztery oczy czy może poczekać, aż będzie przy nich Boka?

Dziewczyna w tym samym czasie patrzyła na księdza.
-Nie widziałam scenerii gorszej niż ta. A widziałam wiele. - mówiła do siebie.

Obeszła ołtarz dookoła, przeczytała sobie Ewangelię, która leżała sobie otwarta, aż w pewnym momencie zauważyła dziwną skrytkę pod ołtarzem.

-Na pieniądze? - zapytała. Próbowała otworzyć zamkniętą szafeczkę - na marne.
Nie należała do ludzi cierpliwych.
-Nosz kurwa. - powiedziała po cichu. -Jeśli zniszczę to coś, kościół będzie mnie gonił. -

Tymczasem Boka pobiegł do najbliższego miejsca ze służbami mundurowymi. Kiedy dotarł na miejsce, miał zadyszkę, ale widział, że musi się spieszyć.

-Kościół... - oparł się o ścianę. - Ksiądz został zamordowany! - powiedział najbliższemu milicjantowi. Miał nadzieję, że nie oleją go tak jak  większość dzieci, które przychodzą do nich z problemami.

Mężczyźni w mundurach osłupieli na chwilę.
-Zamordowany ksiądz?! - wrzasnął jeden z nich. Poprawił czapkę i pokazał gestem, aby drugi mundurowy szedł z nim.

- Dalej... Musi być jakiś sposób, aby to otworzyć... - no, próbowała dalej, bez skutku, bo nie ma łatwo. [ pozdrawiam ]

Gereb tymczasem przemyślał wszystko i zdecydował się wejść do kościoła. Podbiegł do wielkich, stalowych drzwi i wszedł do środka.

Tak jak każdy się domyśla, przeraził się i krzyknął. Przewrócił się do tyłu i patrzył na makabryczną scenę.
-O Boże! Boże! - wrzasnął.
[ tak, Gereb slender i lover ]

Alice słysząc wrzask wstała z podłogi i wyszla zza ołtarza.
- ... - patrzyła na niego w ciszy. - Gereb? - zapytała.

Chłopak patrzył tylko ze strachem.
-Ty... Ty?!
-Ja? - podeszła do niego. - Co ja? - podała mu rękę, aby wstał. Gereb jednak odrzucił jej rękę.
-Zabiliście go?! - szybko wstał i zaczął się wycofywać.
-Co? - była zdezorientowana. - Nie! Jak przyszliśmy tu z Boką to tak było! Nie bój się mnie. - powiedziała i pomachała lekko rękami.

-Dobra... Ale czemu Janosz wybiegł z kościoła?! - zapytał nadal nieufny.
- Bo poszedł po pomoc, cymbale. - powiedziała już widocznie zirytowana. - Poza tym, co TY tu robisz? - zapytała.

Gereb odwrócił wzrok i zaczął mówić.
-No... Słyszałem waszą ro- nie zdążył dokończyć, bo go walnęły drzwi od tyłu.

-JESTEM I MAM POMOC - powiedział Boka wchodząc do kościoła. Nagle zauważył Gereba, który trzyma się za głowę. -Oh, Gereb.

-Mógłbyś chociaż przeprosić. - powiedział i prychnął Gereb.
-Tak. - potwierdził Janek. Patrzyli się na siebie przez chwilę w ciszy.

Milicjanci zajęli się księdzem.
-O gościu... Pierwszy dzień w pracy i takie coś... - powiedział jeden do drugiego.

Alice patrzyła przez chwilę na dorosłych. Szturchnęła Bokę za ramię.
-Pod ołtarzem jest jakaś skrytka, ale nie mogę jej otworzyć. - powiedziała po cichu.
- Skrytka? Na klucz? - zapytał Gereb.
-A czemu pytasz? W ogóle co tu robisz? - zapytał Boka i skrzyżował ręce. Deżo milczał, a potem przewrócił oczami.
-Żebyś się pytał. Panie "idealny". - po tych słowach skierował się do wyjścia.

Patrzyli na niego jak wychodzi.
- Ty się z nim normalnie kumplujesz? - zapytała dziewczyna.
- Wiesz, na pierwszy rzut oka wydaje się tym typowym rozpieszczonym dzieckiem w zamożnej rodzinie. - powiedział.
- ... I? -
- I jest. - powiedział i się lekko zaśmiał. - A tak na poważnie, ostatnio nasza "przyjaźń" bardziej zmieniła się w koleżeństwo. Nie wiem z czego to wyni-

-Tak, tak, superduper, a teraz ważniejsze rzeczy - przerwała mu. Pokazała na ołtarz. - Musimy poczekac, aż wyjdą stąd lub zajmą się czymś innym.

-Cholera... Będę cuchnął truposzem... - powiedział ten niższy. Razem z wyższym mundurowym wynosili właśnie truposza na zewnątrz.

Nasi bohaterowie podbiegli do ołtarza.
-Spójrz! Tutaj, spróbuj otworzyć. - pokazała palcem na skrytkę.

Chłopak próbował otworzyć skrytkę, ku jego zdziwieniu poszło całkiem szybko. W środku znajdowała się mała szkatułka z jakimiś symbolami.

Nagle usłyszeli kroki milicjantów. Boka szybko schował szkatułkę pod swój płaszcz [zapomniałam nazwy, więc będzie płaszcz] i oboje wyszli z budynku.

-Ładna ta szkatułka. - powiedziała. Chłopak przytaknął.
-Ale... Czy to nie kradzież? - zatrzymał się na chwilę.
-Nie. - krótko, zwięźle i na temat. -Kto wie, może to jakaś podpowiedź? -
- A jak pieniądze? -
-Oddamy je z powrotem. -

Janosz usiadł na swoim łóżku i oglądał dokładnie szkatułkę. Czerwona z metalowymi zdobieniami. "Wygląda na drogą... " myślał. Potrząsnął nią lekko.

Cisza.

-Pusta? - zapytał sam siebie. Spojrzał na obrazki po bokach.
-Jakieś niecodzienne... - jego uwagę przykuł jeden znak, egipski znak życia.

-Czekaj, czekaj... - nagle przypomniało mu się coś. Kluczyk z koperty. Miał taki sam znaczek na sobie jak ten na szkatułce.

-Gdzie to jest..? - szukał dokładnie pod łóżkiem, na łóżku, w szafie, aż w końcu w biurku.

-Jest! - pod stosem zeszytów leżał kluczyk. Chłopiec natychmiast otworzył szkatułkę, jego oczom ukazała się mapka z ogrodem botanicznym i "X" W szklarnii. [!!! NOTE NIE BĘDĘ ZABIJAĆ NIKOGO Z OGRODU BOTANICZNEGO CZY PLACU, ŻEBYŚCIE NIE POMYŚLELI ŻE ZARAZ BĘDZIE TU MARTWY ACZ XD]

-Ogród? - zmarszczył brwi. "No nic. " pomyślał i próbował usnąć.

Następnego dnia było słonecznie. Godzina siódma pięćdziesiąt dwa.

-Janosz! Spóźnisz się do szkoły! - krzyknęła pani Boka, która stała w drzwiach. Janek, lekko oszołomiony, bo dopiero co oczy otworzył, usiadł na łóżku i nie komunikował.

- ... - rozejrzał się i przeciągnął. - Dobrze mamo. - wstał i zaczął się pakować. - A która godzina? - zapytał.

- Masz jakies 15 minut zanim zacznie się lekcja. - powiedziała i wyszła z pokoju. 

Boka na jej słowa zaczął szykować się szybciej. Wybiegł z domu mając tylko bułkę w ręku.

Ósma dwadzieścia. Boka spóźnił się o dziesięć minut.
-Pierwsza lekcja... Co to było... Boże, nie. Łacina. - załamał się. Od ostatnich dni pan od łaciny uwziął się na niego, przez co prawie miał zawał jak ten stary pryk pytał go o cokolwiek.

Stał przy drzwiach i debatował czy zostać tu czy może postąpić jak człowiek honoru i przyznać się, że spał dłużej i przyjąć karę. Chyba wszyscy wiemy, co on by zrobił.

Zapukał, wszedł do klasy, ustał w drzwiach.
-Dzień dobry. Przepraszam za - nie dokończył. Poczuł, że ktoś jest obok niego i lekko wpycha się do klasy.
-Przepraszam, przepuść mnie. - powiedziała. Boka spojrzał się na nią. Faktycznie, nie zobaczył jej w klasie.

-Wybaczy pan, że się spóźniłem. Bawiłem się z bezdomnym kotem w piratów. - powiedziała z pełną powagą. Klasa odpowiedziała śmiechem. Nawet rozbawiła nauczyciela.

Usiadła na swoje miejsce i zdjeła czapkę. Obcięła włosy. ,, Nie są, aż tak krótkie " myślała. Miała je teraz do policzka, ale ładnie się ukladaly.

-Czego tak stoisz? - zapytał profesor. - Siadaj i nie spóźniaj się więcej. - uśmiech zniknął z jego twarzy i prowadził dalej lekcję.

-Dzwonek w szkole to najlepsza rzecz jaka mnie spotkała. No, może oprócz gwizdania i tabaki - powiedział Czonakosz śmiejąc się.

Złota piątka [Czele, Boka, Gereb, Nemeczek i Czonakosz] i Alice siedzieli sobie na korytarzu. Czele i Nemeczek uczyli się do jakiegoś sprawdzianu z łaciny.

-To bez sensu! Czemu musimy się tego uczyć, skoro mówimy tu po węgiersku? - zapytał wykończony Nemeczek.
-Bo warto znać chociaż dwa języki - uśmiechneła się do niego.

-Fakt. Ale za to nie powinno się to liczyć do średniej - wtrącił Czele. Oboje nie byli fanami łaciny, szczerze, chyba nikt w ich małej grupce nie lubił łaciny.
-Nie przesadzajmy. - powiedział Boka.

Alice spojrzała na niego i się lekko zaśmiała.
- Więc, czemu się spóźniłeś? -
-Oooh... Wiesz... - przewrócił oczami. - bawiłem się z kotami tak jak ty. - próbował być żartobliwy.

- Boka, a masz przed nami jakieś sekrety? - zapytał Gereb, który szukał zeszytu od łaciny w swojej torbie.
Boka spojrzał na niego i zmarszczył brwi.
-Myślę, że każdy z nas ma jakieś sekrety, które woli zostawić dla siebie. - odparł.

Gereb pokiwał lekko głowa i wręczył swój zeszyt Czelemu.
-Trzymaj. -
-Dzięki! - podziękował Czele. - Ale ty masz dziwne pismo. W ogóle, czemu nosicie zeszyty, jak można nosić kartki! - powiedział żartobliwie.

-Aby dawać potem takim głupolom jak ty! - zaśmiał się Nemeczek, krótko po tym oberwał po ramieniu od Czelego.

Boka myślał nad pytaniem Gereba. Owszem, widział ich w kościele. Alice nie miała wtedy czapki, więc włosów też nie mogła schować, aby były krótsze...

Alice usiadła sobie na schodku.
- ... - panowała cisza. - wiecie że abactus to po łacińsku kradzież bydła? - zapytała.
-Teraz już wiemy. - odpowiedział Boka.

-WYOBRAŹCIE SOBIE, ŻE CHCECIE KUPIĆ SOBIE KAKTUS, ALE SPRZEDAWCA, KTÓRY ZNA ŁACINĘ USŁYSZAŁ TO INACZEJ I TERAZ ZASTANAWIA SIĘ O JAKIE BYDŁO CHODZI XD - powiedział Czonakosz.

Jajcarz no. Jajcarz.

Po sprawdzianie z łaciny było już niebo.
-Koniec lekcji! Jesteśmy wolni! - krzyknął Nemeczek zbiegając ze schodów.

-Uważaj, bo się wywalisz! - krzyknęła Alice.
-Tak, tak... - powiedział nic sobie z tego nie robiąc.

Dziwczyna poczekała na Janosza, który szedł na samym końcu.
-Jak ci poszło? - zapytała. Ten tylko pokiwał głową.
-Może trójka będzie. - powiedział z lekkim dołkiem.

Alice poklepała go po plecach.
-Jeśli ta ocena będzie dla ciebie zła to mogę ci pomóc się nauczyć na poprawkę. W sumie to lubię łacinę. - powiedziała i się uśmiechneła.

Chłopak odwzajemnił uśmiech.
-Dziękuję. Ale nie chcę, żebyś marnowała swój czas, raczej dam radę sam. - odparł.
-No weeeeeź! - nalegała.

-Sam nie wiem... Zobaczymy. - powiedział i oboje przyspieszyli, aby dogonić resztę.

-Ostatnio myślę, żeby napisać książkę. - powiedziała do Boki. Stali właśnie pod drzewem na placu. Rozmawiali o wszystkim.
-Książkę? - spojrzał się na nią. - O czym? - zapytał.
- ... Egzor-

-Boka! Boka! - zawołał Nemeczek, który biegł w ich stronę. - Gereb zwołuje zebranie, a raczej chce je zwołać.
-Kiedy? - zapytał Boka.
-No teraz! Ale nie wiem o co chodzi, może to ważne? - powiedział i we trójkę zaczęli iść w stronę małego tłumu.

"Znowu pastorowie? " pytał się w myślach Boka.

Kiedy byli już blisko, zobaczyli Gereba, który stał na środku tej całej grupy.
-Pewnie zastanawiacie się dlaczego was tutaj zebrałem - złożył ręce.
-Co ty, wcale - odparł Czonakosz.

Gereb patrzył na niego z irytacją.
-Wracając... Boka jest kłamcą i tak samo nasz nowy kolega, a może lepiej to ujmę... Koleżanka. - skrzyżował dłonie.

-Lynch jest dziewczyną. - powiedział Gereb z jego usmieszkiem.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○









+ myślałam że to zdjęcie na dole to boka lol

NO TO JEST I KOLEJNY ROZDZIAŁ, NIE MA JAKIEGOŚ WIEKSZEGO "WOW" ALE TESKNILAM ZA TA KSIĄŻKA XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top