Problemu nie zgubisz
*Perspektywa Trzecioosobowa*
Annie weszła do domu trzaskając drzwiami, przemierzała korytarze idąc dosłownie jak generał jakiegoś wojska po ostrej porażce, mordowała wzrokiem wszystko i wszystkich na swojej drodze, dopóki do dotarła do jedynego miejsca w tym domu, gdzie może posiedzieć i w spokoju pomyśleć...
Weszła do swojego pokoju, zamknęła drzwi na klucz, i opadła na łóżko...
- Życie jest brutalne - szepnęła do siebie i pogrążyła się w myślach...
Patrzyła w sufit i zastanawiała się nad tym, czy nie rozsądniej byłoby uciec od tego wszystkiego...
Zamieszkać na małej wyspie ze zwierzętami, i żyć z dala od tego chorego problemu, jakim byli ci psychopaci...
Ale, od problemów nie uciekniesz, one jedynie podążą za tobą, dopóki ich nie rozwiążesz...
Tak jest i tym razem...
Podniosła się i usiadła na boku łóżku, po czym zaczęła się rozglądać po pokoju...
Wszystko było jak zawsze, nic nie zmieniała od czasu gdy zobaczyła go pierwszy raz...
Podeszła do biurka, usiadła przy nim i oparła głowę o rękę...
Nad nim miała powieszoną tablicę korkową, zapełnioną zdjęciami z czasów ziemskich...
Lekko się uśmiechnęła patrząc na nie, i przypominając sobie wszystkie te momenty...
Następnie spuściła wzrok na szafkę i otworzyła ją, a następnie wyjęła z niej niewielki zeszyt i otworzyła go...
Był to jej pamiętnik z czasów, gdy jeszcze mieszkała na księżycu...
Otworzyła go i zaczęła czytać poszczególne wpisy...
Nagle do pokoju wpadła Cassie...
Huk drzwi sprawił, że Ann że strachu podrzuciła zeszyt do góry...
Ale zdążyła go szybko złapać, niestety spadając przy tym z fotela na podłogę....
- Puka się - oznajmiła z twarzą w podłodze
- Wiem, ale zapomniałam - odparła
- Jak ty tu w ogóle weszłaś? - zapytała po pamiętała że zamknęła drzwi na klucz...
Cassie nerwowo spojrzą na wsuwkę do włosów którą trzymała w ręce, wyrzuciła ją za siebie i dziwnie się uśmiechnęła....
- Normalnie - odpowiedziała modląc się by odpuściła
Ann jedynie przewróciła oczami i podniosła się z podłogi...
- Co tam? - zapytała siadając na łóżku
- Nic ciekawego...ale coś jest nie tak - odpowiedziała po krótkim namyśle...
- W jakim sensie nie tak? - zapytała
- Nie dają oznak życia od tygodnia - oznajmiła
- Ehh...pewnie szykują coś okropnego...i wielkiego - odrzekła
- Yhym - kiwnęła głową i niesmakiem...
- No cóż...to może, idziemy do reszty? - zapytała Ann
- Pewnie - odparła Cass i poszły do salonu...
*Annie*
Doszłyśmy do salonu, i usiadłyśmy na kanapie obok reszty...
Chwilę byliśmy w ciszy...
- Hej...może tak dla oderwania się trochę od tego wszystkiego, pójdziemy jutro na koncert? - zapytał Zyzio
- Dobry pomysł - odparłam...
Jutro organizowali w mieście koncert, częściowo charytatywny, na rzecz tego co się ostatnio działo...
Dobra okazja by się oderwać od tego koszmaru, tym bardziej, że jego najbardziej koszmarna część, się jeszcze nie zaczęła...
Pogadaliśmy jeszcze trochę, i każdy rozszedł się robić swoje...
Ruszyłam do siebie, aby posprzątać bałagan, który wyrządziłam spadając z fotela...
Gdy już ogarnęłam, poszłam się przejść korytarzem...
Nagle usłyszałam zza rogu głos mamy, rozmawiała z kimś przez telefon...
W jej tonie można było usłyszeć smutek, ale też o spokój, pocieszała kogoś...
- Kochana, naprawdę mi przykro, składam kondolencje, rozumiem cię, stracić męża i syna to okropna tragedia - mówiła do kogoś
Słuchałam jeszcze chwilę, i doszłam do wniosku, że mama rozmawia ze swoją przyjaciółką, o tej tragedii w zakładzie dwa tygodnie temu...
Szkoda mi tej kobiety ...
Musimy coś zrobić...
Hej, Hej!
Wróciłam!
Po dwóch miesiącach xD
Ale, teraz będę aktualizować tą książkę regularnie!
P.S niedługo pojawi się coś ciekawego dotyczącego Annie, ale to niespodzianka•ᴗ•
A póki co ja się żegnam!
Do zobaczenia
XWebby💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top