3. Zakochanie?
Gdy drużyna wyjechała, sprawdziłam najpierw boisko.
O dziwo, tam był. Chociaż nie byłam zaskoczona. Wkurzyłam się bardzo mocno. Otworzyłam kratkę i zeszłam po schodach, powoli by z nich nie spaść.. Zauważyłam, że nie był sam. Grał z czwórką innych graczy. Wkurzyłam się jeszcze bardziej.
- ENDOU MAMORU! - chłopak z opaską oraz jego towarzysze zwrócili się do mnie - DO MNIE! - chłopak widząc mój ubiór zbladł. Weszłam na boisko, akurat w tym momencie piłka znalazła się pod moimi stopami. Spojrzałam na nią. Moja mina przybrała emocję gniewu. Prawą stopą przytrzymałam piłkę. Kapitan podbiegł do mnie, skrzyżowałam ręce na piersiach. - Masz pięć minut by się przebrać. Każda sekunda spóźnienia będzie cię liczyć dwadzieścia kółek wokół boiska. - spojrzałam na zegarek, który był na telefonie, bo akurat go wyciągnęłam. 20:03. - Zaczynasz od teraz. - chłopak jeszcze bardziej zbladł i jak struś pędziwiatr pognał do domku. Westchnęłam zażenowana. Zwróciłam się do piłkarzy. Momentalnie zrobiłam się potulna jak baranek. - Wybaczcie. Zazwyczaj taka nie jestem. - podniosłam piłkę dając torebeczkę pod pachę. Podałam przedmiot chłopakowi w niebieskim stroju.
- Dziękuję. - podziękował. Posłałam im ciepły uśmiech i weszłam po schodach na górę. Znów się zwróciłam do nich.
- Mam nadzieję, że spotkamy się na meczach. - puściłam im oczko. Zaśmiali się serdecznie.
- My też mamy taką nadzieję, piękna pani. - odparł chłopak z ciemnym blondem. Na moich wargach pojawił się złośliwy uśmieszek, lecz nie tak złośliwy.
Ponownie spojrzałam na zegarek w telefonie, wyciągając go z torebki, 20:06. Ma jeszcze minutę. Stałam przy wejściu do środka domku. Usłyszałam kroki od środka. Zdążył w ostatniej sekundzie. Widać, że był trochę zasapany. Czerwona twarz oraz ciężki oddech.
- Dobrze więc. Jak jesteś gotowy to możemy się zbierać. - odparłam już mniej wkurzona. Endou się zaśmiał, pokręciłam głową.
- Co wy tu jeszcze robicie? - przeszedł mnie dreszcz. Nie wiem dlaczego, nie wiem jak, ale dreszcz, przyjemny i dość ciepły. Obejrzałam się za siebie. Na moich policzkach pojawiły się duże rumieńce w kolorze dojrzałej truskawki w lecie.
- Trenerze! - co? CO?! To trener? Nie widziałam jego zdjęcia więc to chyba jasne, że jestem zaskoczona jego wyglądem. Odwróciłam wzrok nieśmiało, spojrzał na mnie. Usłyszałam jego kroki w moją stronę. Wyciągnął rękę w moją stronę, spojrzałam mu w oczy a następnie na rękę. Nieco speszona uścisnęłam ją. Lecz męskiego uścisku zastałam lekki całus w dłoń. Zrobiłam się czerwona niczym burak. Po-Po-Po-POCAŁOWAŁ MOJĄ RĘKĘ?! Zabrałam ją niezdarnie.
- Katarina prawda? - spytał spokojnym aczkolwiek cichym głosem. Kiwnęłam głową. - Pięknie wyglądasz. - skomplementował mnie. Poczułam jak się gotuję. To chyba najpiękniejszy komplement jaki słyszałam z ust mężczyzny.
- Jupiter-san? - zeszłam na ziemię spoglądając na kapitana drużyny. - Możemy jechać? - nadal się w niego wpatrywałam, ale później spostrzegłam karawan który zajechał pod zajazd. Kiwnęłam głową i ruszyłam z chłopakiem do pojazdu. Obejrzałam się za siebie. Trener wszedł do środka. Nadal się rumieniłam. On jest taki...AH! Dotknęłam swojego policzka zażenowana. Czy ja naprawdę...się zakochałam?
Dojechaliśmy na bankiet. No, no. Jak przystało na dżentelmenów z kraju manier i etykiety i herbaty to przyjęcie jest naprawdę wytworne. Puściłam Endou wolno by poszukał drużyny a ja sama postanowiłam się rozejrzeć. Piękne miejsce na taki bankiet. Mój spacer przerwało zwrócenie uwagi jak pewny młody mężczyzna rozmawia z Fuyuką. Zmartwiłam się. Podeszłam do nich.
- Ah, Jupiter-san, przyszłaś! - ucieszyła się Aki razem z Haruną jak mnie zobaczyły. Posłałam im ciepły uśmiech. Fioleto włosa nas zauważyła, przerosiła swojego towarzysza i podbiegła truchtem do nas.
- Jupiter-sama. Jesteś.
- Sama? - zaskoczyła mnie. - Przestań nie jestem aż taką panienką. - zażartowałam z siebie. Dwie dziewczyny parsknęły śmiechem za to trzecia lekko się zawstydziła. Zauważyłam to. - Aleee, jak tak ci wygodnie, to możesz się do mnie tak zwracać. - powiedziałam z uśmiechem, odwzajemniła.
Wieczór spędziliśmy bardzo przyjemnie. Cały czas miałam Endou na oku, co zresztą zauważył a trzymał się cały czas z Gouenji oraz z Kidou. Westchnęłam zażenowana. Dopiero go poznałam i już czuję, że chłopak będzie największym problemem bo jest za bardzo dziecinny. Moje serce nadal waliło jak szalone gdy przypomnę sobie sytuację przed budynkiem na części Japonii, a moje policzki przybierały kolor czerwonego jak truskawki. Sprawiałam także wyrazu nieobecnej, co zmartwiło menadżerki. Pytały co się dzieje, ale ja zmieniałam temat.
Wróciliśmy około dwudziestej drugiej. W końcu już jutro mamy pierwszy mecz. Musimy być przygotowani. Siedziałam na samym końcu, między Kageyamą a Kurimatsu. Byłam zmartwiona, bo nie wiedziałam jak potoczy się ten mecz. Westchnęłam cicho.
- Jupiter-sensei, coś panią martwi? - spytał Toramaru odwracając się do nas, spojrzałam na niego odrywając wzrok o obcasów. Pokręciłam głową z lekko kwaśną miną.
- Nie wszytko w porządku. Trochę źle się czuję. Za mało snu. - skłamałam wmyślając coś na szybkiego. Endou spojrzał na mnie, także się odwracając. Posłałam im ciepłe uśmiechy by się o mnie nie martwili. Po chwili poczułam jak w mojej torebce wibruje telefon. Otworzyłam torebeczkę i wyciągnęłam urządzenie.
- Trener Kudou? - spytałam samą siebie, na moich policzkach znów pojawiły się rumieńce a serce zaczęło łomotać jak dzwon. Odebrałam. - Halo?
- Katarina? Jak zjawicie się na miejscu proszę cię byś zjawiła się w moim gabinecie. - zanim cokolwiek odpowiedziałam, rozłączył się. To był bardzo dziwny telefon.
Gdy dotarliśmy na miejsce, wysiadłam pierwsza udając się do gabinetu, co drużyna zauważyła. Weszłam do środka osierodka i skierowałam się do gabinetu. Dotknęłam swoje serce, czułam jak szybko bije. Aż było mi niedobrze.
- Proszę. - podskoczyłam. Weszłam do środka już mniej zdenerwowana. Zamknęłam za sobą drzwi. Podeszłam do biurka, zatrzymałam się na dziesięć centymetrów od niego.
- Wzywałeś mnie? - spytałam spokojnie. Skierował swój wzrok na mnie z nad papierów. Wstał wzdychając. Czułam jakiś dziwny niepokój. Zaczęłam się denerwować.
- Jutro twój pierwszy mecz. Wiesz co masz robić? - kiwnęłam głową.
- Oczywiście. Kierować drużyną, by wygrali. - westchnął krótko. Zła odpowiedź? Ręce zaczęły mi się pocić a rumieńce na policzkach wróciły. Podszedł do mnie.
- Po części. - odparł stojąc naprzeciwko mnie. - Masz uwierzyć w swoją drużynę i dawać im cenne wskazówki. Inaczej...czeka ich zguba.
- Rozumiem. - odparłam odwracając wzrok speszona jego wzrokiem. Co ja robię? Co ja robię? Odbiło mi! Zachowywać się tak w obecności mężczyzny! Ale wstyd!
- Mam nadzieję, że poradzisz sobie z nimi. - ponownie na niego spojrzałam. Podszedł do komody która znajdowała się przy biurku i wyciągnął z białego wazonu czerwoną różę. Zarumieniłam się. Całe rumieńce pokryły cały mój nos i policzki. Wręczył mi ją, odebrałam nieśmiało.
- Powodzenia. - posłał mi delikatny uśmiech. Dreszcz. Po raz kolejny.
Odprowadził mnie do drzwi pokoju. Dając mi jeszcze rady dotyczące drużyny. Ja tylko kiwałam głową na znak, że rozumiem. Nie wiem czemu, ale czułam, że jego rady dadzą mi wiele do myślenia. Pod pokojem podziękowałam mu za wszytko i weszłam do środka. Po drugiej stronie zarumieniona niczym burak oparłam się o drzwi z kwaśnym uśmiechem.
Wiedziałam jedno. Zakochałam się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top