1. Wyjazd oraz nowe kłopoty

Kraków. 27 czerwca.

Stałam przed dużą szafą wykonaną z białego drewna, zastanawiając się w co ubrać się na wyjazd na wyspę Liocoton.

Kim jestem? Otóż według moich nauczycieli jestem taka: Najlepsza studentka na pięciu latach. Najlepsza w gimnastyce. We wszystkim jestem najlepsza.

Lecz nie.

Jestem najlepsza tylko w dyrygowaniu innych. Ostra niczym żyleta. Wymagająca niczym każdy nauczyciel matematyki na jej roku. Oraz łagodna niczym baranek na halach. Rozpoczęcie roku szkolnego w wieku siedmiu lat. Byłam dość, wyjątkowym dzieckiem. Z każdego przedmiotu miałam najwyższe oceny. Zachowanie, wzorowe. Kultura osobista, wzorowa. Savoir Vivre, wzorowe. Idealna panienka pomyślicie? Tu akurat nie. Trzy miesiące po moim urodzeniu moi rodzice zmarli w wypadku samochodowym razem z moją sześcioletnią siostrzyczką. Pijany kierowca wjechał na nich. Dostał dożywocie. Dla mnie to było za mało. Powinien zginąć jak moja rodzina. Dziadkowie ze strony mojej matki wzięli mnie pod skrzydła. Jeździłam także do moich drugich dziadków, ze strony ojca, którzy mieszkają w Japonii. Obydwoje zajmowali się mną dobrze, chodź do Japonii jeździłam na ferie zimowe i na wakacje, do czasu, gdy skończyłam 18 lat i wyprowadziłam się. Młoda dziewczyna a już sama mieszka. Pewnie pomyślisz, że z kotami? Tu akurat dobrze pomyślałeś. Moje dwa najcenniejsze skarby. Artemis i Luna. Dachowce oraz promyczki mojego dorosłego życia. To też dzięki nim jestem, jaka jestem. Odpowiedzialna i samotna.

Z namysłu wyrwał mnie telefon. Artemis podniosła swoją główkę, bo była najbliżej telefonu. Pokręciłam głową i skierowałam swe kroi do bordowej szafki nocnej. Spojrzałam na ekran Iphona. Babcia Zosia. Uśmiechnęłam się pod nosem i odebrałam dając zestaw głośno mówiący.

- Słucham cię babciu, jesteś na głośnym.

- Jupiter? - rozbrzmiał jej miodowy głos wypowiadający moje przezwisko. - Jesteś w domu?

- Tak, właśnie się szykuje. - odpowiedziałam na pytanie. - Coś nie tak z dziadkiem?

- Nie, nie. Wszystko w porządku skarbie. Stary ma takie zdrowie, że nie prędko umrze. - zaśmiałam się na słowa babci. Zawsze tak o nim mówiła i vice versa. Wzięłam telefon do ręki i ruszyłam z nim do szafy. Jedną ręką trzymałam urządzenie a drugą przekładałam wieszaki w poszukiwaniu jakiegoś konkretnego ubioru. Rozmawiałam z ukochaną babcią o dzisiejszym dniu oraz o...

Liście. Jaki dostałam z Japonii.

Babcia była zaskoczona tym co jej przekazałam. Ja? Jako zastępca trenera Japońskiej reprezentacji młodzików? Wolne żarty. Dopiero co ukończyłam studia a już mam kogoś trenować. Nie jestem na to gotowa. Potrzebowałam trochę czasu. Fakt, że list dostałam trzy dni temu łącznie z biletem na dzisiejszy dzień, ale nadal byłam w szoku. Spojrzałam na godzinę w telefonie. Dopiero wpół do ósmej. Mam dużo czasu, wyjazd mam dopiero o dziewiątej.

Skończyłam rozmowę z babcią. Gadałam z nią ponad godzinę i 20 minut. Artemis razem z Luną patrzył na mnie jednym okiem. W końcu wzięłam z szafy, zwiewną białą koszulkę z krótkim rękawem, czarne rurki oraz czarne wysokie botki, które stukały za każdym moim krokiem. Na szyję zapięłam naszyjnik, który należał do mojej zmarłej matki. Zieloną koniczynkę. Włosy związałam w wysokiego kucyka zostawiając kilka kosmyków wolno, czarne okulary przeciw słoneczne dałam na głowę. Oczy pomalowałam tuszem do rzęs bardo grubo, by podkreślić ich długość. Wyglądałam jak jakaś gwiazda w tym momencie. Spakowałam komórkę, portfel, klucze, bilet, oraz kilka drobiazgów do torebki. Chwyciłam rączkę walizki i skierowałam się do wyjścia. Nie bałam się o swoje kociaki. Moja droga sąsiadka będzie do nich zaglądać. Gdy wychodziłam ze swojej kamienicy w centrum Wrocławia, słyszałam w sklepie RTV AGD, obok mojego punktu zamieszkania, komentatora meczu Strefy Football'u. Zatrzymałam się na chwilę obserwując grające drużyny na dużych ekranach na wystawie.

I niby ja miałam bym ich trenować? Przecież to jeszcze dzieci. Ja w ich wieku...byłam podobna. Dążyłam do swoich marzeń. Czułam, że gdzieś tam na wyspie jest osoba która ma takie same marzenia co ja gdy byłam młoda.

Tramwajem dojechałam na lotnisko. Dobrze, że mieszkam w centrum miasta a nie gdzieś na wsi. Weszłam na potężne lotnisko i sprawdziłam rozkład wylotów. Przeraziłam się jak spojrzałam na tablicę.

- Co do cholery?! - krzyknęłam na całe gardło aż kilka osób spojrzało na mnie. Wylot został przyśpieszony o godzinę. MAM WYLECIEĆ ZA 8 MINUT! Czym prędko ruszyłam do bramki wylotu. Walizkę dałam na taśmę, dzięki Bogu jeszcze działała. Sprawdziłam także, czy na dobrym pasie wykładam walizkę. Odetchnęłam z ulgą i biegiem ruszyłam do bramki. Miałam jeszcze trzy minuty. Szybko, albo nawet w podskokach znalazłam się przy wejściu na samolot.

- Jupiter? - spojrzałam na osobę która wypowiedziała moje przezwisko.

- Ali...cja? - zdyszana ledwo wypowiedziałam jej imię. Moja starsza przyjaciółka, córka przyjaciółki mojej mamy, starsza o 10 lat. Podałam jej bilet.

- Zdążyłaś w samą porę. Nikt cię nie poinformował o wcześniejszym wylocie? - oddychałam ciężko i szybko, a serce łomotało mi jak szalone. Alicja udała się po wodę dla mnie. Wróciła po pół minucie. Podała mi przeźroczysty plastikowy kubek z płynem. Jednym tchem wypiłam wodę. Weszłam na pokład.

- Nikt...naprawdę. Trener Kudou nawet nie napisał wiadomości do mnie. - odparłam biorąc telefon z torebki i włączając ekran. Nic. Zero wiadomości.

- No cóż...ważne, że jesteś. Co? Jedziesz odpocząć? - spytała pokazując mi miejsce.

- Chyba żartujesz. Z moją pensją kelnerki nie było by mnie nawet stać. - znalazłam się przy wyznaczonym miejscu, usiadłam na trzecie miejsce z brzegu. Przyjaciółka stanęła przy mnie. - Trener Japońskiej reprezentacji ze Strefy Football'u poprosił mnie bym zastąpiła go przez pewien czas. - starsza kobieta kwinęła głową. Druga Stewardessa poprosiła Alicje by zostawiła mnie i przygotowała na wylot. Przyjaciółka przeprosiła mnie i ruszyła za swoją koleżanką. Oparłam się o siedzenie i wpatrywałam się w sufit, następnie spojrzałam na okno po mojej prawej. Samolot ruszył. Byłam gotowa na najgorsze. Byłam gotowa na to, co mnie spotka na wyspie piłki nożnej.

Sześć godzin później.

- ... pi...Ju...JUPITER! - obudziłam się automatycznie. Alicja zabrała rękę z mojego ramienia. Przetarłam pomalowane oczy zaspana, spojrzałam na przyjaciółkę mrużąc oczy. - Za dwie minut będziemy na miejscu.

Pokiwałam głową kilka razy wyciągając się i ziewając. Poprawiłam włosy bo miałam je rozczochrane wyciągając z torebki szczotkę. Lecz gdy sięgnęłam do torebki, mój telefon migał. Rozpuściłam długie jasno mleczne włosy i spojrzałam na ekran włączając go. Złapałam się za czoło. Osiem nieodebranych połączeń i 24 wiadomości od tej samej osoby. Szybko sprawdziłam kto to.

Okazało się, że osoba która tak się do mnie dobijała to był trener. Ostatnia wiadomość miała następującą treść: "Drużyna będzie czekać na ciebie na lotnisku o 16:50" Spojrzałam odruchowo na godzinę. Była 16:53. E tam. Kilka minut im nie zaszkodzi. Oparłam się o siedzenie znów. Alicja przez mikrofon poinformowała nas, że lądujemy. Całe szczęście.

Odebrałam swój bagaż na lotnisku. W tym całym zamieszaniu w Polsce bałam się, że poleci gdzieś indziej. Złapałam rączkę walizki i ruszyłam do wyjścia ściągając okulary z białej bluzki i zakładając na nos. Włosy zostawiłam rozpuszczone, czułam jak powiewają za mną. Stanęłam przy wyjściu z lotniska.

A co jeśli mnie nie zaakceptują? Podrapałam się policzku, zamartwiając się. Od razu przypomniałam sobie słowa babci Zosi, te słowa które powtarzała za każdym razem gdy czegoś się bałam.

"Nie pozwól by strach kierował tobą, to ty musisz kierować strach"

Babcia mia rację. Nie mogę by coś mi przeszkadzało w życiu. Muszę walczyć o swoje. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam na świeże powietrze.

Ale zanim zrobiłam kilka kroków zatrzymałam się przed grupką młodych osób. Zdjęłam okulary spoglądając na nich zaskoczona. Błękitno białe dresy oraz znak pioruna na piersi. To musi być Inazuma Japan. Byli tak samo zaskoczeni jak ja. Dałam okulary na czubek głowy. Z walizką podeszłam bliżej do drużyny. Stanęłam przed chłopakiem w pomarańczowej opasce. Uśmiechnęłam się do niego pierwsza oraz wyciągnęłam rękę. Przemówiłam po japońsku.

- Witajcie. Jestem Katarina Paszczuk, ale możecie mi mówić Jupiter. Miło mi was poznać. - oznajmiłam z szacunkiem. Drużyna zaskoczona moim japońskim nic się nie odzywała. Za to chłopak przede mną, uśmiechnął się szeroko i uścisnął moją dłoń.

- Endo Mamoru, kapitan Inazuma Japan. Nam też miło cię poznać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top