Rozdział 3: Lato - potknięcie.

Naprawdę wiele czasu zajęło mu ochłonięcie. Dopiero po kilkunastu minutach spędzonych samotnie w klubowej łazience był w stanie rozwinąć drżącymi palcami świstek papieru, który wcisnęła w jego dłoń. Zmarszczył zdziwiony brwi i prychnął pod nosem. Wprost nie mógł uwierzyć w to, co widział. Przynajmniej nie mógł przyjąć do siebie tego, że jednocześnie został wykiwany przez kobietę i przy okazji zachęcony do dalszego działania.

— 23th Abbey Road — odczytał pod nosem.

Miętosił kartkę między palcami jeszcze przez chwilę. Musiał odetchnąć. Nieznajoma, absurdalnie piękna kobieta, imieniem Rainey doprowadziła jego ciało do eksplozji. Chciał więcej. Tego był pewien bardziej niż swoich chorych fetyszy, którym niewiele dam potrafiło sprostać. Zaśmiał się gardłowo na wspomnienie ostatniej prostytutki, która wybiegła z krzykiem z jego domu. Pokój zabaw nie był dla wszystkich, zdecydowanie nie. Pokręcił przecząco głową, jakby chciał potwierdzić własne słowa i odetchnął.

Wsunął świstek papieru do kieszeni spodni. Nabrzmiały penis wciąż odznaczał się na jego spodniach. Oblizał spierzchnięte wargi. Podparł się dłonią o chłodne kafelki i z trudem wyprostował plecy. Rozejrzał się dookoła siebie. W łazience był sam, co nie zdarzało się często w tłocznych, londyńskich klubach.

— To, co zdarza się rzadko, należy wykorzystywać — mruknął pod nosem.

Uważnie obserwując otoczenie zdecydował, że jego pobudzenie nie może oczekiwać w bezruchu. Krew pulsowała w jego skroniach jasno dając znać, że powinien doprowadzić siebie samego do stanu słodkiej ekstazy. Wciągnął powietrzem nosem. Na rozchwianych nogach dotarł do wolnej kabiny. Zamek zaskrzeczał przekręcany jego palcami. Sprzączka paska szczęknęła, by zaraz potem znaleźć się poniżej jego kostek.

— Dokończymy to piękna Rainey... — wychrypiał, chwytając za swoje nabrzmiałe przyrodzenie. Sama myśl o jej zmysłowym, kształtnym ciele doprowadzała go do konwulsji przyjemności. — Na moich zasadach — rzucił w powietrze.

***

Rainey nie spodziewała się, że jej ofiara przybiegnie do niej jak potulny baranek. W związku z tym nieszczególnie przejęła się faktem, że nie pojawił się w jej domu pierwszej nocy. Była pewna tego, że omotała go w każdym możliwym tego słowa znaczeniu i nie obawiała się o ich dalszą relację. Prędzej czy później musiał przyjść do niej, jak pies do swojego pana.

Wróciła do swoich spraw. Poza swoimi nocnymi zajęciami, które przyniosły jej pokaźne dochody, miała na głowie również pracę w kancelarii, której nie mogła zaniedbać. Caine Rayburn prędzej czy później miał zjawić się na jej progu. W oczekiwaniu na jego decyzję zajęła się kolejną zleconą jej sprawą. Tydzień po spotkaniu skazańca w klubie tonęła w aktach i własnych ustaleniach. Półtora tygodnia później stała już na sali sądowej odziana w togę i czarne, wysokie, matowe szpilki.

— A więc świadek zaprzecza, że widział mojego klienta z ofiarą w dniu dokonania przestępstwa? — zapytała podejrzliwie.

Zestresowany sprzedawca ze stacji benzynowej ,,Shell'', pod którą doszło do brutalnego morderstwa, pokręcił przecząco głową. Był stary i schorowany a to sprawiało, że ledwo mógł mówić.

— Zaprzeczam — wychrypiał cicho.

— Dziękuję świadkowi — skinęła głową. — To wszystko z mojej strony, wysoki sądzie — zapewniła.

Zajęła swoje krzesło. Rozprawa ciągnęła się w nieskończoność a ona robiła się coraz bardziej zirytowana. Miejsce za ławą było niewygodne i doprowadzało jej kręgosłup do szału. Ławnicy ociągali się w swoich obradach, oskarżony jedynie płakał — i oto tym razem Rainey była pewna, że był niewinny (który siedemnastolatek odcina głowę nieznajomej kobiecie naprzeciw monitoringu stacji benzynowej?) a świadkowie mówili tyle, ile wiedział każdy — w dniu przestępstwa nie widziano Franka Burn'a z zamordowaną Cassidy Charleston, bo do cholery, nie mieli prawa się znać. Rainey wciągnęła powietrze nosem. Prokurator burczał coś nieśmiało. Nie posiadał ani jednego sensownego dowodu. Im dłużej trwała rozprawa, tym dłużej prawniczka zastanawiała się nad tym, na jakiej podstawie postawiono młodego chłopaka przed sądem.

Odetchnęła z ulgą dopiero, kiedy sędzia wrócił na salę w celu ogłoszenia wyroku. Wstała podobnie jak reszta zgromadzonych i wlepiła beznamiętny wzrok w doświadczonego orzekającego.

— Sprawa numer trzy tysiące osiemset osiemdziesiąt osiem — odczytał. — Nieletni Frank Burn oskarżony o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem na Cassidy Charleston — dodał poważnie, wlepiając wzrok w plik papierów. — Stan sprawy na dzień dwudziesty ósmy maja dwutysięcznego dwudziestego drugiego roku — wymruczał. — Sąd oddala sprawę do dwunastego czerwca bez wydania wyroku i nakazuje zwolnienie oskarżonego z aresztu pod nadzorem odpowiednich służb.

Rainey wywróciła oczami. Widownica, ławnicy, oskarżyciel i inni obecni na sali rozpraw zaczęli zbierać się do wyjścia. Dwóch strażników podeszło do przerażonego chłopaka.

— To standardowa procedura, gdy nikt nie wie, kto zabił — zapewniła klienta. — Nie przejmuj się, dwunastego czerwca będziesz wolnym człowiekiem — dodała pokrzepiająco.

W dupie miała samopoczucie młodocianego. Nie zamieniając nawet słowa z jego rodzicami, którzy zlecili sprawę, ruszyła do wyjścia. Jedyne czego pragnęła to cisza, kieliszek wina i bezwzględny spokój.

Jednocześnie było to wszystkim, czego nie mogła osiągnąć tamtego wieczoru, choć podróżując prosto do willi swoim czerwonym mustangiem nie była tego świadoma. Zapowiadał się naprawdę niemoralny wieczór, o którym nie miała pojęcia.

Wykończona zaparkowała pod willą. Chryste, jak kochała ten dom. Z miejsca pasażera zabrała wysadzoną papierami aktówkę i z kluczami w ręku ruszyła do drzwi. Breloczek z plastikowym penisem zakołysał się, kiedy wetknęła ząbki klucza w zamek i...

Odkryła, że był otwarty. Wstrzymała powietrze w płucach. Serce łomotało o jej klatkę piersiową w zawrotnym tempie. Nigdy wcześniej nie zdarzyła jej się taka sytuacja, ale zdawała sobie sprawę z tego, że wszelkie jej działania nie były całkowicie anonimowe. Może to niezadowolony klient? Matka dziecka zabitego przez faceta, do którego uniewinnienia doprowadziła? A może ktoś, kto dowiedział się o jednej z jej zbrodni?

— Kurwa — zaklęła siarczyście pod nosem.

Zostawiła torebkę na werandzie. Wystawiła bezgłośnie stopy ze szpilek, które stukały i nim ktokolwiek pojawił się w drzwiach ostrożnie wycofała się do samochodu. Ze schowka wyjęła pistolet.

— Ktokolwiek siedzi w środku z pewnością dowie się, jak nieprzyjemna potrafię być — chrząknęła ostrzegawczo, oglądając błyszczącą broń.

Pewna swojego sukcesu ruszyła prosto do willi. Nie ruszyła kluczy. Pozostawiła wszystko. Jedynie pchnęła drzwi, które cicho zaskrzypiały. Skrzywiła się pod nosem. Hol był całkowicie zaciemniony. Przylgnęła do własnej ściany i powoli przesuwała się w kierunku salonu. Światło wydostawało się właśnie z niego. Wstrzymywała oddech tak długo, jak potrafiła. Krew szumiała w jej skroniach na samą myśl, że będzie musiała zakopać trupa we własnym ogrodzie. Kurwa, tak kochała swoje róże i nie miała zamiaru karmić ich stęchlizną jakiegoś popaprańca.

Kopnęła stopą w drzwi i wparowała do własnego salonu, jak agentka służb specjalnych. Machnęła bronią w powietrzu i...

Opuściła ją.

— Co ty tutaj, do kurwy, robisz?! — jęknęła zdziwiona.

Caine Rayburn siedział bez koszulki na jej kanapie i z niewzruszoną miną popijał szampana. Wolną dłonią przesuwał po swoim kroczu. Zaśmiał się niewinnie, przewracając ciemnymi tęczówkami. Zafarbowane, przydługie włosy zaczesał do tyłu.

— Podałaś mi swój adres — wzruszył ramionami. — Uznałem to za zaproszenie — parsknął prześmiewczo.

— Podałam ci swój cholerny adres, żebyś się ze mną umówił a nie włamywał się do mojego domu, popaprańcu — warknęła.

Zaczęła się rozbierać. Z pachołkiem pokroju napalonego i narcystycznego Caine'a Rayburn'a mogła sobie poradzić gołymi rękami i nie miała, co do tego najmniejszych wątpliwości. Szkoda jej było jedynie zamka, który jakimś cudem został sforsowany przez siedzącego naprzeciw niej debila. Westchnęła ostentacyjnie. Od pierwszej chwili, w której zobaczyła jego zdjęcia była pewna, że trafi na wariata. Nie myliła się. Z drugiej strony jego obsesyjne pożądanie i niemożebna chęć zatopienia penisa w kimkolwiek (być może nawet czymkolwiek) znacznie ułatwiały jej pracę. Sam rzucał się lwu na pożarcie a to jej odpowiadało. Wielbiła idiotów, którzy nie odróżniali flirtu od podstępu. Granica między pożądaniem pełnym namiętności a tym, które pragnęło ludzkiej krzywdy była cienka. Koniec końców seks również bywał ostry. Ten w jej wykonaniu często przeradzał się nawet w śmiertelną zabawę. Zacisnęła wargi, nie chcąc się roześmiać. Wspomnienie starego alfonsa, który zmarł na zawał podczas igraszek z nią wróciło do jej głowy i niebotycznie rozbawiło.

— Jesteś zła, skarbie? — zapytał.

Spuściła togę ze swojego ciała. Jedynie plisowana spódnica i biały podkoszulek zakrywały jej aksamitną skórę. Odstawił kieliszek i w mgnieniu oka znalazł się za jej plecami. Ułożył olbrzymie dłonie na jej drobnych barkach i powoli zaczął je rozmasowywać. Przy okazji składał pocałunki na jej łabędziej szyi. Frajer, pomyślała.

— Z pewnością nie jestem zadowolona — wymruczała, odwracając się w jego stronę. Splotła dłonie na jego karku.

— Nie było cię w domu a ja nie mogłem doczekać się kontynuacji naszego spotkania — wychrypiał do jej ucha.

Gładziła palcami jego szyję, hacząc o włosy, które wplatały się w jej długie paznokcie. Przymknęła powieki. Jego usta błądziły po jej twarzy, szyi a nawet dekolcie. Miała go w garści.

— Więc dlaczego nie przyszedłeś wcześniej, Caine? — zapytała z przekąsem.

Zaśmiał się przyjemnie. Był jak słodki szczeniak, który znalazł się w objęciach swojej pani. Była piękna i uzależniająca a wspomnienie ich pierwszego spotkania nie mogło wydostać się z jego głowy. Nawet dręcząc biedną kelnerkę poznaną w barze myślał jedynie o zabójczo doskonałej Rainey, która zdecydowanie nie bała się wyzwań.

— Pracowałem, moja piękna — wyszeptał.

Przyglądała się jego oczom ze zdumieniem. Był wariatem. Zdecydowanie nie mogła zakwalifikować go do normalnych ludzi. Iskra szaleństwa błyszczała w jego rozszerzonych do granic możliwości źrenicach. Uśmiechał się, jak Joker, który bawił się strachem niewinnych istot. Nie wiedział jedynie, że się nie bała. Wręcz przeciwnie, uwodzenie go i prowadzenie ku bramom Hadesu sprawiało jej jeszcze większą satysfakcję, gdy wiedziała, że nie był zwyczajnym, pustym czubkiem z pełnym kontem.

— Żeby kupić wsuwkę, którą otworzyłeś drzwi mojego domu? — parsknęła prześmiewczo prosto w jego usta.

Wpiła się w nie zachłannie, nie dając mu czasu na przemyślenia. Pchnął ją na ścianę. Jęknął cicho, kiedy jego męskość naparła na jej udo. Cóż za łatwy cel, pomyślała. Wdarła się językiem między jego wargi. Przez chwilę prowadzili erotyczny taniec swoimi ustami. Gra, która toczyła się o to, kto wytrzyma dłużej szybko została rozstrzygnięta. Caine drgnął niespokojnie. Nie mógł wytrzymać pod naporem jej wzroku. Przeszywające, pełne pożądania i niepokojącej nutki oczy wprawiły go w ekstazę. Chciał ją pieprzyć. Jak najszybciej.

— Żeby było mnie stać na wiele udogodnień, słońce — warknął.

Zacisnął palce na jej szyi. Przyparł ją mocniej do muru. Bez słowa ostrzeżenia szarpnął za zamek czarnej spódnicy. Opadła. Czerwone, koronkowe stringi wpadły w jego oko, działając na niego jak płachta na byka. Ułożył dłoń na jej kobiecości.

— Nie tak prędko — zaoponowała. Odepchnęła jego ciało.

Oblizała usta i posłała mu kuszące spojrzenie. Zatrzepotała długimi rzęsami, które wprawiły go w stan absolutnego zachwytu. Jej oczy były piękniejsze niż kalifornijskie gwiazdy, o których pisali poeci a skóra ociekała seksapilem, którego pożądał.

— Nie pieprzę facetów w jeansach — odparła stanowczo, przeciągając podkoszulek przez szyję. — Ściągaj to — nakazała.

Posłusznie rozpiął skórzany pas i zrzucił spodnie. Była wprost niewyobrażalnie dominująca. Kochał kobiety, które wiedziały, czego chciały. Zatracony w myślach o tym, jak wiele mógł zrobić z nią w jego mieszkaniu zapomniał o tym, że ona mogła znacznie więcej. Rzucił jeansy na kanapę, celowo ułożył je kieszeniami ku górze. Wiele trzymał w nich niespodzianek.

— Teraz lepiej, pani kapitan? — chrząknął, chwytając ją za biodra. Ruszył w kierunku kanapy.

— Doskonale, sierżancie — wychrypiała.

Ścisnęła po jego przyrodzenie. Gardłowy jęk wydobył się z jego gardła, gdy przeciągała dłonią po potężnym penisie. Na przystawkę otrzymał lody. Nie byle jakie. Padła przed nim na kolana, splatając włosy w niechlujnego warkocza.

— Czy teraz mogę już go odgryźć? — zapytała ściskając własne piersi.

Nie odpowiedział. Pobudzony w letnim, melancholijnym letargu szarpnął za jej włosy i zmusił ją by nadziała się ustami na jego prącie. Przewróciła oczami. Z zawrotną prędkością dawała pieprzyć się w usta bez żadnego jęku. Nie posiadała granic a w związku z tym odruchu wymiotnego czy obrzydzenia. Ssała potężne przyrodzenie z pasją, jakiej od dawna nie zaznał ze strony kobiety.

— Kurwa — charknął. — Jesteś doskonała — jęknął, szarpiąc za jej włosy.

Podciągnął ją ku górze niemal na nich.

— Ale na razie wystarczy — mruknął, patrząc w jej oczy. — Tym razem porządnie cię wypieprzę — zagroził.

Ogień szalejący w jego oczach sprawiał, że miała ochotę się roześmiać. Naiwnie wierzył w to, że będzie w stanie zwalić ją z nóg. Nie miał zielonego pojęcia o tym, ile rzeczy podczas seksu widziała i jak doświadczona była, ale nie wyprowadzała go z błędu. Zagryzła niewinnie wargę.

Szarpnął brutalnie za jej bark i rzucił ją na brzeg kanapy. Policzkiem spotkała się z obiciem siedzenia. Syknęła cicho dla niepoznaki i uniosła pełne biodra ku górze. Rozdarł jej stringi jednym szarpnięciem.

— Tabletki? — spytał rozpalony, przesuwając palcami po jej wilgotnej kobiecości.

Zawahała się, bowiem Caine cieszył się reputacją nagminnego ruchacza i mógł zarazić się jakimś syfem. Miała jednak informacje dotyczące badań... Więc pchnięta ogniem pożądania, podjęła decyzję.

— Tak — zapewniła.

Jeszcze bachora z debilami takimi, jak ty, by mi brakowało, pomyślała jeszcze. Zamknęła oczy. Powietrze wciągnęła nosem, oczekując na jego ruchy. Zdziwiona zauważyła, że nie dobrał się od razu do jej pochwy. Nasłuchując zrozumiała, że wygrzebał coś ze swoich spodni. Znów znalazł się za jej pośladkami.

— Zabawimy się po mojemu, mała — wychrypiał, wodząc dłonią po jej pośladkach.

Pisnęła, gdy porządny klaps wylądował na jej skórze. Zaraz potem kolejny i kolejny. Bił ją bez opamiętania, wodząc penisem między jej pośladkami. Masował nim jej łechtaczkę, którą dodatkowo pobudzała palcami. Chryste, jak kochała takie wariactwa. Mogłaby się pieprzyć bez przerwy i udawać, że czuje się zaspokojona. Oni wszyscy padali do jej stóp.

Czekała. Czekała na moment, w którym wypełni ją aż po nasadę swojego kutasa. Spragniona brutalnej, niemoralnej miłości rozkładała nogi coraz szerzej. Lecz on nie wprawił swojego przyrodzenia w ruch od razu. Zszokowana zauważyła, że zaczął błądzić palcami w zupełnie innym miejscu.

Wrzasnęła.

Przeszywający, piekący ból przeszedł przez dolną partię jej ciała, kiedy coś olbrzymiego rozsadziło jej odbyt.

— O tak, maleńka — wyjęczał podniecony, po raz kolejny uderzając w jej zaczerwieniony pośladek.

Palące uczucie wypełniło jej pupę. Zacisnęła z całej siły zęby. Oczy zwilgotniały pod wpływem nagłego, bolesnego i niesamowicie intensywnego doznania. Metalowa zatyczka analna w jednym z największych, dostępnych na rynku rozmiarów rozdarła jej odbyt, sprawiając mu chorą satysfakcję. Dociskał ją dłonią, sprawiając swojej kochance jeszcze większy ból.

Cholerny dupek wszystko zaplanował, pomyślała wściekła. Nie tego spodziewała się po młodym Rayburnie, który najwyraźniej cierpiał na syndrom popierdolonego kochanka. Wcisnął dwa palce w jej pochwę, jęcząc niesamowicie, choć sam niczego nadal nie doświadczył. Pierdolony wariat. Miała ochotę go rozszarpać, ale wiedziała, że musiała z tym zaczekać. Jej dom nie był dobrym miejscem na rozlew krwi.

Dzielnie znosiła jego tortury. Kolejny przedmiot znalazł się w jego dłoniach. Nie zważając na kolczyk, który tkwił w jej sutku zacisnął metalową klamrę na jej piersi. Wbiła paznokcie w kanapę.

— Kurwa mać! — wrzasnęła na cały głos.

— Krzycz do woli, skarbie — zaśmiał się gardłowo.

A potem spełnił swoje marzenie. Jego penis zanurzył się w niej aż po samą nasadę. Pieprzył ją z zawrotną prędkości, rozsadzając jej podbrzusze. Czuła, jak jej ciało drży pod nadmiarem seksualnych odczuć. Instynktownie podkurczała palce. Czuła się jak zabawka. Krzyknęła przeraźliwie, kiedy orgazm przedarł się przez jej spocone ciało. Jego wrzask był jednak znacznie donośniejszy. Zalał jej wnętrze gorącą spermą i opadł wykończony na podłogę tuż za nią.

Lato było zbyt gorące. Oboje sparzyli się, nie doceniając przeciwnika.

_______________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top