1. The very tired girl

Spod natłoku białej kołdry wyłoniła się smukła dłoń, która na oślep poszukiwała źródła irytującego pikającego dźwięku. Kiedy nie mogła zlokalizować winowajcy, kobieta leniwie przewróciła się na drugi bok, kompletnie ignorując to dzwoniące ustrojstwo. Po paru minutach błogiego stanu wpół śnienia otworzyła oczy i głośno westchnęła. Zerknęła jednym okiem na rozświetloną tarczę zegarka, który stał na półce obok i zacisnęła mocno wargi. Wskazywał 9.20, czyli idealną porę, aby wreszcie wstać, umyć się i zrobić w końcu coś pożytecznego. Niestety, ale od jakiegoś czasu jej życie wyglądało zupełnie inaczej i nie mogła sobie pozwolić na bezwartościowe, przespane dni. Sięgnęła z niechęcią po telefon i przyłożyła palec do czytnika linii papilarnych, ciesząc się z postępu technologicznego, ponieważ już dawno umarłaby, gdyby za każdym razem musiała na nowo wpisywać hasło. Zauważyła niemal od razu cztery agresywne nieodebrane połączenia od jej agenta, które odrobinę ją zmartwiły.

- O masz... — Westchnęła boleśnie, kiedy zobaczyła liczbę zignorowanych przez nią wiadomości tekstowych, w dodatku jeszcze z wczorajszego wieczoru — no przecież zabije mnie... — Wybrała czym prędzej ostatni numer i niechętnie oczekiwała na odpowiedź, modląc się, aby nikt nie odebrał.

- Chloé? — Usłyszała zirytowany głos po drugiej stronie.

- Tak, tak wiem... — Powiedziała tonem praktycznie wypranym z jakichkolwiek uczuć i usiadła na skraju łóżka — spałam tylko dwie godziny Marco!

- Kiedy powiedziałem, że powinnaś wkręcić się w kontaktowe towarzystwo, nie miałem na myśli imprez do pieprzonej piątej nad ranem!

- Ej... — Z ust szatynki wydobył się cichy pisk.

- No ale nie codziennie! — Odparł zirytowany.

- Dobra, ale to nie Ty wczoraj wymieniłeś się numerem z Jakiem Gyllenhaalem — odpowiedziała z lekkim przekąsem oraz dumą, bo w końcu, nie każdy może się pochwalić takim niebywałym awansem społecznym.

- Tak, a za niedługo będziesz chodzić do kibla z Gigi Hadid, poprawiać sobie nosek na imprezie — teraz to Marco przejął pałeczkę — słuchaj bycie modelką to nie tylko pieprzony alkohol.

- Wiem, zdążyłam zapamiętać, w końcu powtarzasz mi to praktycznie co pięć minut — westchnęła, podnosząc się z łóżka i udając w stronę kuchni, by przygotować swoją poranną dawkę kofeiny — czemu dzwoniłeś tyle razy? Chcą mnie gdzieś?

- Hmm... Nic takiego właściwie, w sobotę jadę odwiedzić rodziców, przedstawię im Chrisa, później jadę do siostry, masz wystąpić na pokazie mody Hugo Bossa i na całym evencie w Singapurze, o i w poniedziałek idę na jogę z Clarie.

- Mhm, nie obchodzi mnie Twoje życie przed śniadaniem — Chloé nalała sobie czarnej, gorzkiej kawy do ostatniej czystej szklanki i o mało się nie zakrztusiła, kiedy dotarła do niej właściwa informacja. — Hugo Boss? — Krzyknęła z radością, ignorując wredny śmiech Marco. — I cały event? W Singa... Singapurze?

- Chyba wiesz, gdzie to jest, bo...

- Marco, mój ojciec jest dyrektorem muzeum sztuki współczesnej w Paryżu, więc tak moja edukacja przebiegła w, jak najlepszym stopniu — przerwała mu z udawaną złością i wyłuskała z paczki ostatniego papierosa. Podeszła do okna, bo odpalenie go w środku mieszkania, mogło poskutkować włączeniem alarmu i szybką eksmisją. Niestety był to wyjątkowo obrzydliwy nałóg, ale tylko w taki sposób potrafiła odpowiednio ukoić swoje nerwy, bo pizza codziennie nawet nie wchodziła w grę. Powtarzała sobie już od dwóch miesięcy, że w końcu to rzuci, ale życie nie odpuszczało jej nawet na sekundę i przekładała ten plan w nieskończoność.

- Dobra, ja i tak już wszystko załatwiłem, więc po prostu chciałem Ci to powiedzieć.

- I naprawdę nie mogłeś z tym poczekać, do nie wiem... Piętnastej? — Załkała, czując palące wory pod oczami, które raczej na sesjach nie wróżą niczego dobrego. Całe szczęście, że dzisiaj nie miała na głowie zbyt wielu obowiązków, prócz ruszenia swojego tyłka na siłownię i wypocenia stu litrów wody.

- No cóż... Znasz mnie raczej nie — odparł wesoło — dobra kochana, ja kończę, trzymaj się, a szczegóły prześlę Ci w mailu.

Szatynka rozłączyła się i odłożyła telefon na bok. Usiadła na parapecie, podziwiając zanieczyszczony nowojorski pejzaż. Posiadała w sobie niesamowity sentyment do tego miasta i pomimo jego wielu niezaprzeczalnych wad, wciąż potrafiła za nim tęsknić i czuć się w nim lepiej, niż w ojczystym Paryżu. Poza tym to dzięki tutejszej śmietance coraz częściej chodziła w pokazach mody Chanel, Givenchy, a ostatnio nawet i u Ellie Saab, czy Maisona Margieli. Teraz czekał ją Hugo Boss oraz event w samym Singapurze. Uśmiechnęła się sama do siebie, czując coś na rodzaj dumy. Wiedziała, że jej największą zaletą jest pewność swoich wartości, których zrozumienie wcale do najprostszych osiągnięć nie należało. W dodatku znajomi nie potrafili jej odmówić także osobowości i charyzmy, w końcu te dwie rzeczy są wyjątkowo potrzebne u modelek. Przynajmniej ona sobie to wmawiała, gdyż nie chciała stanowić, wyłącznie pięknej twarzy na okładce Vouge'a, których tak naprawdę było od groma. Sięgnęła po swój telefon, aby wybrać ostatnio zrobione zdjęcie i podzielić się nim z całym swoim Instagramem. Nałożyła parę ledwo widocznych filtrów, obrobiła trochę światło i gotowe. W końcu social media to nieodłączny element XXI wieku, tak przynajmniej słyszała.


Uśmiechnęła się i zgasiła papierosa. Uznała, że dzisiejszy dzień spędzi w miarę produktywnie, aby już do końca nie wypaść z formy. Krótka rundka na siłowni, potem może drobne zakupy spożywcze, a na końcu obiad, który mogłaby spędzić w towarzystwie przyjaciółki. Przez moment biła się z własnymi myślami, czy przygotować posiłek własnoręcznie, jednak uznała, że dzisiejszy dzień nie jest tym odpowiednim, zresztą tak jak cały poprzedni miesiąc. Szybko wybrała jej numer i wysłała dość skromnego smsa. Melie to czysta słodycz opakowana w wyjątkowo piękny papierek, jest chodzącym aniołem, w przenośni, jak i w prawdziwym życiu. Oprócz jej złotego serca mogła także pochwalić się zaszczytnym miejscem w szeregu modelek Victoria's Secret. Dla Chloe było to owszem dosyć intratne stanowisko, jednak moralnie nie potrafiłaby sobie czegoś takiego wybaczyć. Wolała omijać szerokim łukiem całą tę markę i przekaz, jaki niosła za sobą. Z Melie, znały się jeszcze z czasów, kiedy Chloé zaczynała swoją karierę, a stało się to dosyć późno, bo dopiero w wieku 20 lat. Szatynka po prostu postawiła na rozwój osobisty oraz odpowiednią naukę, gdyż zawsze miała wrażenie, że będzie odstawać w towarzystwie swojego ojca i jego znajomych. Nie każdy ma w rodzinie takie wielkomiejskie szychy, które tylko czekają, aby oblać cię jadem, kiedy popełnisz jeden malutki błąd. Poza tym ojciec, nigdy nie popierał jej decyzji o zostaniu modelką, wolał, żeby zajęła się sztuką, tak jak on i właśnie też po części dlatego uciekła z Paryża, kiedy tylko natrafiła się owocna okazja. Wracając do Melie, ona pierwsza opuściła rodzinne miasto, podróżowała po świecie i nawet znalazła porządnego chłopaka, a to jest dopiero wyczyn, zwłaszcza kiedy nie za bardzo ma się na taki związek czas. Przynajmniej dla Chloé, gdyż z nią był jakiś problem. Dlaczego? Właściwie to też by chciała wiedzieć, bo za każdym razem, gdy z kimś już miało się ułożyć — wszystko kończyło się niezłym fiaskiem. Od pewnego czasu wmawiała sobie, że może jednak jest jeszcze za młoda na wielką miłość i poważny związek, jednak kiedy skończyła 26 lat wszystko, stało się trochę bardziej skomplikowane. Wiele jej koleżanek już było zaręczonych albo nawet i w ciąży. Tego drugiego za bardzo nie zazdrościła, aczkolwiek chciała być z kimś na poważnie, jednak życie bywa cholernie trudne i niesprawiedliwe. Po krótkim kontemplowaniu przy zanieczyszczonym powietrzu udała się czym prędzej do łazienki, aby wziąć szybki prysznic, umyć włosy i zakryć delikatnie dwa sine worki pod oczami. Niestety, ale te dwie godziny snu były bardzo widoczne.

W garderobie wybrała sobie zwykłe białe jeansy, pudrową koszulę i popędziła w stronę kompletnie nieposprzątanej kuchni, by zabrać z lodówki ostatnią gotową kanapkę, bo już dawno wbiła sobie do głowy, że pusty żołądek i siłownia, to gwarantowana wizyta na oddziale ratunkowym. Za drugim razem to miejsce było jeszcze bardziej ohydne i prędzej przypominało dom publiczny, niż kuchnię, w której urzęduje osoba z całkiem przyjemną liczbą obserwujących na Instagramie. Skrzywiła się na widok leżących od dwóch dni talerzy w zlewie i z obrzydzeniem zabrała, co potrzebowała. W drodze do wyjścia z apartamentu, poczuła jak jej telefon, zaczął wściekle wibrować i nie skupiając zbytnio swojej uwagi na wyświetlaczu, odebrała połączenie niemal od razu.

- Tak?

- Chloe prawda? — Kobieta momentalnie zesztywniała, gdy po drugiej stronie zamiast cienkiego głosu Melie, którego się bardziej spodziewała, usłyszała dość męski ton. Wprawił ją w niemały zawał serca. — Masz ochotę na wspólne śniadanie?

- Pewnie, ale właśnie... — Przygryzła lekko wargę i zaczęła, siląc się na udawany spokój. Przez chwilę nawet się wahała, czy zadanie mu pytania złożonego z perfidnego kłamstwa, jest dobrym wyjściem. — Właśnie lecę... Do... — Próbowała przypomnieć sobie nazwę jakiegokolwiek miasta albo kraju, jednak w tym momencie wiedziała tylko, gdzie aktualnie żyje. Na szczęście uratowała ją reklama tanich lotów do Niemiec, którą widziała z okna swojego apartamentu — ... Berlina może pojutrze?

- Och, jasne — mężczyzna bardzo się zdziwił, lecz po chwili powrócił do poprzedniego neutralnego tonu. — Odezwij się w takim razie, jak będziesz, miała czas.

- Jasne, dzięki za telefon! — Chloe rozłączyła się i zacisnęła mocno wargi. Dzięki za telefon? Kurwa i ty się dziwisz, czemu jesteś sama?

- Ja pierdolę — westchnęła praktycznie bezgłośnie, zdając sobie przy okazji sprawę z własnej głupoty i nieporadności. Przed sekundą Jake Gyllenhaal chciał ją zaprosić na śniadanie, ale niestety musiała spać tylko dwie godziny i czuć się gorzej, niż nieboszczyk. Pokręciła głową z niedowierzaniem, po czym rozczesała jeszcze raz szybko włosy, włożyła buty i wzięła szary płaszcz w kratę. Pierwszym przystankiem jej dzisiejszej przygody miała być pobliska siłownia i tak też się stało. Godzinna sesja na bieżni oraz paru maszynach dodała jej o wiele więcej energii niż kawa, która jak wiadomo, do najzdrowszych nie należy. Oczywiście dostrzegała własną hipokryzję, jeżeli chodzi o styl życia.

Wychodząc na ulicę, wykręciła numer do Melie, w nadziei, że szybko odbierze i ukoi jej okrutne poczucie wstydu.

- Jak tam? — usłyszała żywy głos swojej przyjaciółki.

- Co powiesz na nowojorski lunch w moim towarzystwie? — odparła z radością, przeciskając się pomiędzy ludźmi na zatłoczonej ulicy.

- O tak! Jedyne czego teraz pragnę to jedzenie — rozmarzyła się — Spotkajmy się na Atlantic Avenue.

- O Boże znowu muszę jechać do Ciebie na Brooklyn?

- Nie mów, że nie lubisz jeść w Colonie — dziewczyna po drugiej stronie zdawała się pozostawać nieugięta.

- Dobrze, już dobrze — Chloé wywróciła oczami i pokręciła głową, słysząc cichy pisk zwycięstwa. Rozłączyła się i zamówiła Ubera, gdyż stwierdziła, że dzisiejszy dzień nie jest odpowiednim na jeżdżenie zatłoczonym metrem. W końcu upał jaki teraz panował, wzmagał nieprzyjemne zapachy, a niestety niektórzy współpodróżnicy nie zawsze wiedzieli o istnieniu dezodorantu. Nim się obejrzała już była w wyznaczonym miejscu, zapłaciła kierowcy i udała się w stronę restauracji. W środku przy stoliku czekała już na nią Melie, która na całe szczęście, także postawiła na w miarę codzienny wygląd. 

- Dlaczego żeby chudnąć, muszę chodzić na tę przeklętą siłownię? - Usiadła przed nią i wydała z siebie głośne zmęczone westchnięcie. 

- Hej słońce — brunetka uśmiechnęła się na widok swojej przyjaciółki.

- Boże Mel mam tyle newsów — odparła z radością, przyjmując od kelnerki kartę z menu.

- Hmm, słucham — uniosła brwi i oparła podbródek na dłoni.

- Po pierwsze, wczorajszy after to było cudo, nie rozumiem, czemu nie zostałaś — podniosła na nią wzrok.

- Dobrze wiesz, że wieczorem jadę z Klausem do jego rodziców, muszę jeszcze robić dobre wrażenie.

- Mel, ty zawsze robisz dobre wrażenie, mój ojciec i jego dziewczyna kochają cię mocniej, niż mnie kiedykolwiek — zapewniła ją i pokręciła głową.

- Mhm — mruknęła, po czym dodała — Nie przesadzasz już trochę z imprezami? Zaraz się zacznę bać, że będziesz zamawiać Sex on the Beach o 10 rano w kawiarni.

- Jakbym słyszała Marco — Chloé wywróciła teatralnie oczami i gdy kelnerka znów się zjawiła nad ich skromnym stolikiem, zamówiły swoje długo wyczekiwane posiłki — Zresztą sama spróbuj czasem zamówić Sex on the Beach o 10 rano, naprawdę polecam z całego serca.

- No dobra nie kuś, tylko już przejdź do sedna — powiedziała stanowczo.

- Chodź tu — szatynka jednym ruchem dłoni kazała jej się przybliżyć i zaczęła szeptać — Poznałam Jake'a Gyllenhaala.

- I to tyle? — spytała, odgarniając z twarzy swoje długie loki.

- Czy ty zawsze musisz być takim niszczycielem dobrego humoru i zabawy? — jęknęła i dodała — Dobra, słuchaj tego... — urwała, biorąc łyk zimnej wody — za tydzień lecę do Singapuru na event Hugo Bossa.

- Uu wreszcie słyszę konkrety, a nie tylko ciągle te chłopy... — Brunetka z wrednym uśmieszkiem na ustach kontynuowała rozgrzebywanie prażonych krewetek w sałatce.

- Ej po pierwsze stop shaming kochana, a po drugie otwieram pokaz!

- O cholera znowu cały pokaz? — Zapytała zdumiona — Zaczynam zazdrościć.

- Nie moja wina, że ciągle siedzisz w niewłaściwej firmie — odparła.

- Ale kasa jest z tego całkiem dobra, sama o tym wiesz — wywróciła oczami — poza tym chodzenie w tych wielkich skrzydłach jest naprawdę zajebiste.

- Może i jest — wzruszyła ramionami i z miłością spojrzała na kelnerkę, która po dwudziestu minutach wróciła do ich stolika, tylko tym razem z pięknie pachnącym jedzeniem.

- Kiedy tam jedziesz? — spytała, nakręcając na widelec parujący makaron.

- Dopiero za tydzień — mruknęła i przełknęła kawałek falafela, którego także przed chwilą dostała — No i serio nie mogę się doczekać tej imprezy po evencie — mruknęła, uciekając wzrokiem w bok. Melie zaśmiała się bezradnie, nie musiała już nic dodawać, bo w końcu przyjaźniły się praktycznie od zawsze, a ona potrafiła czytać z niej, jak z otwartej księgi.

- Nie zrób tam niczego głupiego, błagam — odparła i kontynuowała rozgrzebywanie prażonych krewetek w sałatce.

- Niby co takiego? — spytała i podniosła na nią oczy, a swoim wyrazem twarzy dała jej do zrozumienia, aby sprecyzowała swoją myśl.

- No nie wiem, pójdziesz spać w hotelu, a obudzisz się w Tokyo — Melie oderwała wzrok od swojego praktycznie pustego talerza, a następnie utkwiła go na niej.

- Ale to jest w Japonii — powiedziała bardzo poważnym tonem — musiałabym być naprawdę ostro dźgnięta, żeby pomylić Japonię z Singapurem.

- No właśnie — mruknęła na tyle cicho, że prawie tego nie usłyszała, ale jednak słuch miała jeszcze całkiem sprawy i dokładnie wyłapała każde słowo.

- Przesadzasz Mel, jestem dorosła i odpowiedzialna, w końcu sama chodzę do dentysty — mruknęła i odłożyła talerz na bok. Zapłaciły razem, gdy kelnerka wróciła do ich stolika i z napełnionymi żołądkami mogły bez problemu, kontynuować swoje dzienne obowiązki.

- Ach... zapomniałabym — Chloe wywróciła oczami i zaśmiała się ze swojego zapominalstwa — Pamiętaj, że za trzy tygodnie lecimy do Paryża!

- Akurat o Paryżu w życiu bym nie zapomniała, muszę zrobić zapasy śmierdzącego sera. — Dziewczyna wyszczerzyła zęby w jej stronę.

- O nie... Znowu? — Załkała — nie przyznam się do ciebie na mieście — twarz Melie rozjaśniła się od jej szerokiego uśmiechu i pożegnała z brunetką, odchodząc w swoją stronę. Chloe stwierdziła, że zrobi sobie krótki spacer w stronę najbliższego marketu i uzupełni swoją lodówkę, o coś więcej niż stare warzywa, wino i lód. W końcu jest odpowiedzialną młodą osobą, która dba o swoje zdrowie, w przerwach od niektórych niezbyt przyjemnych substancji.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top