SIX: rage

Nienawidziła tej Natashy.

Tej w lustrze z twarzą zastygłą w grymasie wściekłości. Tej w lustrze, której bladą cerę oświetlał tani kinkiet. Tej w lustrze, która kopiowała każdy jej najmniejszy ruch. Przekrzywiała głowę, odgarniała długie włosy za plecy, zaciskała palce na krawędzi umywalki i gdyby tylko mogła, posłałaby jej uśmiech kpiący i cholernie ironiczny. Pytała, ciągle pytała, a Natasha nie zamierzała jej odpowiadać.

(I co teraz?)

Zacisnęła zęby, unosząc oczy na niepożądaną towarzyszkę. Pieprzony kameleon. Pieprzona lalka. Pieprzona, naiwna, zakłamana, surrealistyczna.

(Uciekłaś, jesteś z siebie dumna?)

Nie była. I wiedziała, że nie uciekła. Nie od wszystkich.

(Chcesz mnie unikać do końca życia?)

Z chęcią by to zrobiła. Już, teraz, natychmiast.

(Nie pamiętasz swoich korzeni?)

Pamiętała, nigdy nie wymrą. Będą piąć się po jej ciele, po dłoniach, nogach, szyi, oślepią oczy, odbiorą mowę. Nigdy ich nie wypleni.

(Nie pamiętasz, kto cię stworzył?)

Matka Rosja. Jej ciało i umysł było dziełem Rosji, w której umarła, by narodzić się na nowo. Nigdy nie prosiła się o nowe życie, nigdy jednak nie pytali. Oddali w opiekę Czerwonej Komnaty, w obrzydliwe macki bordowych ścian, prochu strzelniczego, krwi, śmierci. A później...

Stalowej rzeźby, która pamiętała rude włosy.

Natasha wyszła z łazienki. Ściany motelu śmiały się z niej, wszystko się z niej śmiało, każdy dźwięk kpił, a jednocześnie oczekiwał. Natasha Romanoff tchórzyła, co za ironia losu.

(Hej, Natasha!)

— Zamknij się! — wrzasnęła. Nie, nieprawda. Milczała, potulnie milczała.

Otworzyła torbę szarpnięciem. Wyjęła nóż.

Wróciła z nim do łazienki. Ta druga nadal szczerzyła kły w uśmiechu. Natasha miała ochotę zerwać go z nieistniejącej twarzy. Uśmiech wykreowanej przez świat lalki ze skazami we wnętrzu. Uśmiech narzędzia, broni, uśmiech fałszywy jak nic innego. Porcelana na policzkach tej lalki pękała, kruszyła się i upadała, ale nadal stanowiła powłokę obejmującą mrok. Natasha była niczym w środku. Nie miała go.

Szczupłe palce odbicia wodziły po szkle. Chciała ją oszukać, zawsze tylko o to chodziło. O kłamstwa.

Przerzuciła włosy do przodu. Chwyciła pęk, później nóż.

Kolejne, płomienne pasma upadały na motelowe kafelki wraz ze łzami Natashy, która potrafiła tylko kłamać. Ruchy agresywne, nieskordynowane, chaotyczne. Równe myślom. Jeszcze, jeszcze krócej.

Nie może jej takiej pamiętać. Nie pamięta krótkich włosów, nie złączy faktów, tego jak ich skrzywdzili, ukarali i połamali za to, kim się stali. Nie pozwoli wrócić do momentu stworzenia Czarnej Wdowy bez duszy, której później część oddał jej kto inny. Nie pozwoli Jamesowi wrócić do okresu życia, który przysporzył najwięcej bólu.

Krótko, krótko, krótko.

Ta druga uśmiechała się idiotycznie. Suka.

Może była naiwna, ale trudno. Ludzie polegali na naiwności. Głupi, głupi ludzie. Też była głupia, cholernie głupia. Wierzyła w wizję chaosu. Według niej nie mógł być monotonny, bo opanował ją do samego końca, a ona była szaleństwem. Dzikością.

Przełożyła nóż do drugiej dłoni. Nie spuszczała wzroku ze swojego odbicia. Ścięte pasma łaskotały palce, część kosmyków wpadła do umywalki.

Nie pamiętaj, nie pamiętaj, nie pamiętaj.

Zapomnij do cholery!

James nie chciał zapomnieć, James chciał przypomnieć.

(należałem do kogoś?)

Wypuściła broń. Włosy kończyły się przy brodzie. Teraz zapomni, teraz musi. Nie powinien był jej ufać, bo potrafiła tylko kłamać. Tchórzliwa, rosyjska lalka, zakładała maski co dnia.

Przekręciła korek pod prysznicem. Z deszczownicy lunął gorący strumień, weszła pod niego nie dbając nawet o zmoczenie ubrań. Chciała, by wypalił skórę, krótkie włosy przywarły do karku i czoła. Natasha chciała poczuć obezwładniający gorąc, wręcz nieludzki. Pozbawiony granic.

Zapomnienie. Błagała o zapomnienie.

Wszystko, żeby zmyć chłód protezy, którą kojarzyła z pożegnaniem.

_______________

Środek nocy, ciemność. On pośrodku tego wszystkiego, tego bezkresu. Chciał łapać wszystko, czuł, że tracił, Boże on znowu tracił, znowu pozostanie bez niczego, obdarty z ludzkości.

Palce we włosach. Metalowe. W rudych włosach.

(dlaczego w rudych?)

Wstał, ciemność poszła za nim i chociaż widział niewiele, otoczenie wirowało wokół niego. On był podstawą, filarem, a przecież nigdy nie... Podstawą jego była... Była...

(ruda baletnica nigdy nie istniała)

Natasha. Litery zacierały się w umyśle jakby przeżarte rdzą. Wściekłość. Kradną mu wszystko, zawsze byli chciwi. Pieprzeni egoiści. A on nie chciał utracić, chociaż wizja tego scenariusza skradała się za nim. Kościste stopy upiora zapomnienia sunęły po wykładzinie, szpony zahaczały się o włókna. Pazury naznaczały ściany głębokimi bruzdami. Chciały dostać się do jego umysłu, wykraść.

Wykradały po kawałku.

James się bał. James był przerażony. James był wściekły.

Uciekł, zamyknął drzwi. Stanął oko w oko z człowiekiem, który dał się zniszczyć, który przegrywał nierówną walkę, z każdą, mijającą sekundą. Z samym sobą.

(jaka jest data twoich urodzin, Jamie?)

Nie pamiętał. Boże, nie pamiętał, nie-...

Zachwiał się. Lustro kpiło. Wbił spojrzenie niebieskich oczu w swoje odbicie, ale te stało się mu obce. Kim był ten człowiek?

(może podasz numer swojej dywizji?)

Szybki oddech. Drżące dłonie. Strach.
I furia.

— Kurwa! — Wrzask rozbrzmiał w pomieszczeniu. W głowie. W duszy. Metalowa proteza zacisnęła się w pięść. Rozpacz. Rozpaczał za tym, co znowu tracił. — Kurwa! — Upadł na kolana. — Kurwa! — Głowę spuścił nisko, na pokłon niepamięci. — Kurwa!

Płacz. Szloch. Wszystko na raz.

Natasha, Natasha, Natasha. Nie pozwól mi zapomnieć, nie pozwól mi być zapomnianym, nie pozwól, błagam, nie-...

(jak na imię miał twój najlepszy przyjaciel?)

Nie wiedział. Umysł przeistaczał się w czarną pustkę. Trzymał się tylko Natashy.

Natashy, która błagała o zapomnienie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top