《 DOBRODUSZNY 》
„Lights will guide you home
And ignite your bones
And I will try to fix you."
Oboje weszli do sklepu przy akompaniamencie cichego szumu automatycznych drzwi, a sprzedawca za kasą był na tyle znudzony swoją pracą, że siedząc niedbale na miniaturowym krześle, przeglądał poranną gazetę. Regały były wysokie, jednak nie spodziewali się zobaczyć w środku nikogo o tej porze i oczywiście zgadli – market wiał pustkami.
Mężczyzna za ladą nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi, chociaż w zasadzie było im to wyjątkowo na rękę, bo James niespecjalnie garnął się do rozmowy z obcym, w dodatku być może uprzedzonym do niego, człowiekiem.
Niemal bezszelestnie rozdzielili się. Bucky poszedł po brakującą wodę w lewo, Natasha zniknęła wśród regałów po prawej w poszukiwaniu jakichś zdecydowanie niezdrowych przekąsek. Nikt przecież nie ogląda serialu podczas wcinania sałaty, nie? Poza tym miała ogromną ochotę na popcorn, a wysokobiałkowa dieta, jaką zazwyczaj stosowała dla utrzymania formy, odeszła za daleki horyzont już kilka tygodni temu. Ćwiczyła codziennie, ale miłość do pizzy za bardzo ją przyciągała.
Bucky szedł między zastawionymi półkami, z dłońmi wciśniętymi głęboko do kieszeni bluzy. Poza sprzedawcą, był tu tylko on i Natasha, ale czuł potrzebę zakrywania sztucznej dłoni, mimo że i tak pewnie każdy znał jego twarz od kiedy dołączył do Avengers. Stare nawyki jednak trudno zdusić - dotychczasowa presja życia podpiętego pod listem gończym nadal odciskała swoje piętno.
Stanął przed odpowiednim regałem, sięgając po pierwszą lepszą butelkę, która wpadła mu w ręce. Był w trakcie czytania etykiety (bo szczerze nie znosił wody gazowanej), kiedy drzwi otworzyły się, oznajmiając nadejście nowego klienta.
Kroki.
Wyjątkowo szybkie, nerwowe wręcz.
Chciał wzruszyć ramionami, przejść do kasy i wyjść, ale coś kazało mu trwać w miejscu.
Usłyszał trzeszczenie krzesła. Niezrozumiałe bełkotanie, chyba sprzedawcy.
— Pakuj kasę. — Stłumione warknięcie, a potem głuchy dźwięk rzucania czegoś na blat. Torba treningowa lub wojskowa, w każdym razie jedna z cięższych. — Pakuj mówię, albo odstrzelę ci łeb, jak matkę kocham.
Przywarł plecami do półek, obracając głowę na tyle, by móc dojrzeć miejsce zdarzenia, ale jednocześnie na tyle dyskretnie, żeby prawdopodobny przestępca go nie zauważył. Czego oczywiście ten nie zrobił, zbyt zajęty celowaniem lufą w twarz sprzedawcy, który wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Jego dłonie drżały, gdy opróżniał kasę fiskalną, z trudem trafiając pieniędzmi do torby.
A Bucky niemal syknął na Natashę, bezgłośnie zbliżającą się do niego wzdłuż poukładanych produktów. Przecież on mógł ją, cholera, zobaczyć! Opuszczanie swojej pozycji zawsze wiązało się z ryzykiem. Spojrzała na niego pytająco, a Barnes jedynie pokazał gestem dłoni by się wstrzymała i stała tam gdzie on, czyli za bezpiecznym regałem.
Rudowłosa zmarszczyła brwi, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, James wyszedł zza regału, na palcach podbiegając do napastnika. Na oko dwudziestolatek w czarnej bluzie z kapturem pospieszał starszego mężczyznę, przestępując z nogi na nogę, jakby wypatrywał policji i w każdej chwili był gotowy do ucieczki. Kasjer zauważył kątem oka Bucky'ego, jednak chwała Bogu, nawet nie mrugnął.
Wystarczyłby jeden krok, by wyrwać mu broń tą precyzyjniejszą kończyną.
Przeciwnik jednak zorientował się i zanim Bucky się obejrzał, otrzymał kilka ciosów w korpus i szyję. Hamował ataki, jednak czuł, że ten drugi jest zdezorientowany, bo chyba zapomniał, że ma w dłoni pistolet. Barnes jednak wyprowadzał idealne ciosy, których blokowanie wymagało energii i skupienia, a to skutecznie odwracało uwagę drugiego mężczyzny.
Przeciwnik kopnął go z całej siły na regał za sobą. Półki przewróciły się z hukiem, a produkty leżały teraz w chaosie na podłodze. Pistolet został odbezpieczony, a charakterystyczny dźwięk tego działania, poderwał Natashę z miejsca.
Emerytura czy nie, nie da się wciągnąć w lenistwo.
Sprzedawca kucnął za kontuarem, przywołując policję jednym przyciskiem. W ostatnim momencie schylił się, bo dosłownie sekundę później James rozbił szklaną szybę lady z papierosami pod nią, gdy przestępca najpierw osłabił jego czujność szybkimi atakami, a potem odebrał dech ciosem w przeponę.
Natasha naskoczyła na przeciwnika, próbując powalić go na ziemię, kiedy przez ten krótki moment siedziała mu na barkach. Nie stracił całkowitej równowagi, ale zachwiał się, co wystarczyło, by Bucky mocnym kopnięciem zafundował mu spotkanie z podłogą zaraz po tym, jak Romanoff zeskoczyła z jego karku. Wylądował na plecach i widocznie wściekły przełożył broń do drugiej ręki, właściwie na ślepo oddając kilka strzałów, dopóki nie stanął z powrotem na nogi. Trzy kule wbiły się w ścianę budynku; tylko jedna trafiła w latrynę z alkoholami i rozbiła butelkę z jakąś whisky.
Natasha próbowała odciągnąć uwagę zakapturzonego chłopaka kilkoma ciosami, jednak ten zdołał pchnąć ją na lodówki tak mocno, że aż jęknęła i odruchowo sprawdziła tył głowy w poszukiwaniu krwi, której całe szczęście nie znalazła. Z trudem wstała na czworaka, przeklinając ból w żebrach.
Bucky też tracił cierpliwość. Rzucił szybkie spojrzenie na Rosjankę, upewniając się, że jest w bezpiecznej odległości, a przeciwnik teraz skupił się na nim. Czasem naprawdę przerażało go jak automatycznie działał. Zrobił unik przed pięścią przestępcy, chwycił go za przedramię ludzką dłonią i wykręcił do tyłu, zmuszając tym samym do niewygodnej pozycji.
— Daj sobie już spokój, co? — warknął do niego, zirytowany coraz bardziej niedoszłym kryminalistą. — Oboje wiemy, że pójdziesz siedzieć.
Ujdzie mu to na sucho? James, to jest banalnie proste.
— Powiedział ten, który już dawno powinien zgnić w pierdlu. — Wycedzone przez zęby zdanie prawie go ogłuszyło. Omal nie poluźnił uścisku. — Teraz zgrywasz chojraka i jeszcze ci za to płacą.
Zacisnął zęby, usiłując stłumić w sobie jadowity głos. Tak obrzydliwy, że zebrało mu się na mdłości od pierwszego wyrazu. Czuł, że przegrywa ze swoim demonem.
A tak cholernie się bał.
Wydawało mu się, że szeptał ciche „proszę", ale słowo rozmyło się w jego podświadomości, która nie odróżniała już tych dwóch osobowości od siebie.
Nigdy nie będziesz bohaterem. Jesteś kim cię stworzyli, dobrze to wiesz.
Coś w nim pękło, jego oblicze skamieniało, gdy nieludzko mocno chwycił szyję celu, który zarzęził z braku tchu. Mimo wszystko, uśmiechnął się cynicznie, jakby właśnie czekał na to, aż właśnie ten jeden raz to bohater straci kontrolę.
Tak, to było coś.
Avenger, obrońca ludzkości morduje z zimną krwią dwudziestoletniego człowieka, gdy w ataku furii zabija go podczas akcji. Nagłówki gazet by krzyczały, raziły neonowymi kolorami i wielkimi literami, radio nie potrafiło ucichnąć, a internet gotował od emocji. Nikt nie zwracałby uwagi na to, czy ofiara popełniła przestępstwo, bo to James Barnes grał pierwsze skrzypce. Bohater i morderca, to już się wykluczało.
Jednak nie wszyscy wiedzieli, że czuł się tylko jednym z tych dwóch opcji.
Zasłużył.
Chociaż twarz nie wyrażała żadnych emocji, w środku był właśnie rozrywany na kawałki.
Coś mówiło mu, żeby zacisnął dłoń mocniej, pozwolił sobie wsłuchać się w pieśń rosyjskiej maszyny i łamanych kręgów. Żeby napawał się spazmatycznymi wdechami ofiary i patrzył jak umiera.
Chyba słyszał wycie policyjnych syren. Chyba gdzieś obok mignęły mu rude włosy. Ale nie był pewien, bo nagle czasoprzestrzeń zamarła, zostawiając ich trójkę w tej jednej chwili rozciągniętej na linii czasu do rozmiarów boiska piłkarskiego.
Lufa w wolnej dłoni skierowana na zdezorientowaną Natashę.
Przyjęcie pozycji w mniej niż pół sekundy.
Chyba nie zdążył nawet krzyknąć, by się odsunęła.
Strzał.
I cichy brzdęk zmiażdżonego naboju, który odbity od niezłomnego metalu dłoni potoczył się pod ich stopami, a dym palonego prochu przenikał między palcami.
~***~
Stali pośród chaosu, wycia syren, plątaniny policyjnych mundurów, obserwując jak dwóch funkcjonariuszy wyprowadza skutego kajdankami niedoszłego przestępcę, który rzucił im tylko nienawistne spojrzenie zanim wpakowano go do radiowozu.
Natasha poprawiła koc, który dostała od ratownika medycznego (nie było jej zimno, ale skoro dają, to czemu nie skorzystać) i rozejrzała się wokoło. Kasjer siedział na brzegu karetki cały roztrzęsiony; odpowiadał na pytania medyka drżącym głosem, co rusz gestykulując żywo dłońmi, jakby miało to pomóc mu uwiarygodnić przebieg zdarzeń. Teren sklepu został ogrodzony żółtą taśmą, by powoli gromadzący się za jej granicą tłum gapiów nie utrudniał im pracy. Policjanci wciąż wchodzili i wychodzili z budynku, by upewnić się, że nic drogocennego nie zostało skradzione.
Przed minutą pewien przysadzisty ratownik przyszedł dopytać o ich stan zdrowia, jednak poza kilkoma zadrapaniami nic im nie było i mimo, że proponowali odkażenie ran, Natasha zapewniła, iż są w stanie zrobić to u siebie. Mieli wystarczająco dość tego miejsca. Jednak pracownik służby nie omieszkał nie spojrzeć spode łba na Bucky'ego, jakby to on był sprawcą i od tego momentu James wgapiał się tępo w zamieszanie toczące się wokół, co rusz przełykając nerwowo ślinę.
Szturchnęła go przyjacielsko łokciem, przybierając na twarz najbardziej wiarygodny uśmiech na jaki było ją stać. Nie określała się osobą strachliwą, jednak widok pistoletu wycelowanego w jej głowę wciąż był zbyt świeży, by powstrzymywać drżenie głosu.
— Niezły początek dnia, co?
Jakby ocknął się z transu. Uśmiechnął się krótko w jej stronę, chociaż na żaden większy gest się nie zdobył.
— Chodźmy stąd, ludzie chyba nas rozpoznali — zaproponował, mimowolnie poprawiając kaptur swojej bluzy. Był wyjątkowo skrępowany jak na kogoś, kto właśnie udaremnił napad, a sprawcę posłał do więzienia.
Odwróciła się, spoglądając przez ramię. Faktycznie, zebrany tłum ciekawskich niemal napierał na policyjną taśmę, szeptając coś między sobą na zmianę z pełnym oburzenia prychaniem. Kilkoro z nich miało telefony, które bez ustanku robiły zdjęcia mimo wielokrotnych upomnień funkcjonariuszy, a jak się później okazało, wśród nich znalazła się również dziennikarka. Kobieta nachalnie wciskała mikrofon pod twarz pracowników służb, zasypując ich lawiną pytań.
„Czy to Czarna Wdowa i Zimowy Żołnierz udaremnili napad?", „Gdzie reszta Avengers?", „Czy poszkodowany odniósł jakieś obrażenia?"
Skrzywiła się, z trudem powstrzymując się od komentarza. Media nadal nie rozróżniały Jamesa od jego naszytej łaty Zimowego Żołnierza, a to była ogromna różnica, do jasnej cholery. Tleniona blondynka nie dawała za wygraną, rozpychając się łokciami przez otaczających ją ludzi, by być jak najbliżej zdarzenia. Niewielki mikrofon ściskała w dłoni i bezustannie poprawiała włosy, które wpadały jej do oczu pod wpływem wiatru. Po zdegustowanych minach wszystkich obecnych rozpoznała, że nie tylko jej ta kobieta działa na nerwy.
Złapała Bucky'ego za rękę, zrzucając z ramion koc gdzieś pośród tłumu i oboje zdążyli rozpłynąć się w powietrzu zanim uparta dziennikarka zdążyła poprosić ich o wywiad. Nie mieli ochoty na odwalanie tej typowej rozmowy bohaterów – jedno z nich było przecież na przymusowej emeryturze.
~***~
Spojrzał na nią z uniesioną brwią, gdy przyszła do jego apartamentu z apteczką i położyła ją na łóżku, po czym usiadła naprzeciwko niego w siadzie skrzyżnym.
— Nie patrz się tak na mnie. Obiecałam tamtemu gościowi, nie?
Parsknął śmiechem, zdejmując laptop ze swoich kolan. Natasha otworzyła walizeczkę z wręcz zużytymi zawiasami - używali jej zdecydowanie częściej niż zwykli obywatele, ale i tak zazwyczaj obracali to w żart. Jak nie można płakać, trzeba się śmiać – jak to zwykle mawiał Steve.
Wygrzebała butelkę ze środkiem odkażającym oraz powoli kończące się jałowe gazy. Spojrzała krótko na miniaturową ranę na skroni Jamesa, jakby chciała ocenić czy coś jeszcze będzie jej potrzebne. Nie było, więc zamknęła zestaw, odsuwając go potem gdzieś na bok.
— Skoro obiecałaś. — Sam przysunął się bliżej niej, żeby było jej łatwiej, a ona wzruszyła ramionami, uśmiechając się. Zabrała się do pracy, ale niekomfortowe spięcie między nimi (a może to tylko Bucky?) dosyć mocno ją uwierało.
Nie odzywał się aż do momentu, gdy przyłożyła zwilżoną środkiem gazę do jego skroni, ocierając zaschniętą krew. Czuła, jak zaciska szczękę, wpatrywał się w przestrzeń i wyraźnie zastanawiał nad tym, co miał zamiar powiedzieć. Starał się unikać jej wzroku, nawet jeśli praktycznie patrzyła mu w oczy. Natasha doskonale zdawała sobie z tego sprawę, więc nie owijała w bawełnę jak to miała w zwyczaju. Odsunęła się, wyprostowała, po czym zrobiła to, czego najbardziej nie chciał – spojrzała wprost na niego.
— Mów.
To nawet nie była prośba. Raczej rozkaz, przekazany dokładnie w taki sposób, w jaki potrzebował go usłyszeć, żeby w końcu rozwiązać język. Prosto i na temat.
Cóż... Zadziałało.
— Prawie go zabiłem, bo pieprzona Hydra znowu dostała swoje pięć minut — powiedział cicho lecz stanowczo; możliwie bardziej do siebie niż do niej, w razie gdyby rozmyślił się w połowie i wycofał z wyznania. Mogłaby się założyć, że jego oczy zaszły łzami, jednak chwilę potem oblicze Jamesa znów zastygło, chowając emocje za maską. Ton głosu był pewny, ale jednocześnie tak przesycony poczuciem winy, że niemal fizycznie poczuła ten ból.
— Kilka sekund dłużej i byłby martwy, rozumiesz?
— Ale nie jest — odparła, nie zważając na jego oczy wbite w materac łóżka. Niech nie patrzy, skoro nie chce, niech nie ukazuje emocji, skoro nie czuję się gotowy. Ona poczeka.
Teraz już to wiedziała.
— A ty powstrzymałeś przestępcę i-
— My powstrzymaliśmy.
Uniosła kącik ust na tą małą poprawkę. Drobiazg, ale ucieszył. Wykorzystała brak obecności jasnoszarych oczu na sobie i zanim zdążyła się rozmyślić, położyła swoją dłoń na jego. Poczuła, że tego potrzebowała zarówno ona jak i on, bo napięte ścięgna palców rozluźniły się, gdy tylko gładka skóra rudowłosej dotknęła jego szorstkiej.
— Uratowałeś mi życie.
Skinął głową, jakby godził się z tą informacją. Nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, ale dała mu czas.
— Nie jestem pewny, czy ja się do tego nadaję, Nat — wyszeptał, krótko spoglądając na ich dłonie. Metalowe palce zacisnął na nasadzie nosa zawsze tak, jak robił to w stresowych sytuacjach. — Nie jestem tym, kim... kim chyba powinienem.
Zacisnęła swoją dłoń. Znowu cisza. Jednak w przeciwieństwie do reszty ludzi, oni rozumieli się przez nią; była jak łącznik dwóch światów dwojga ludzi. Tak inni, a tak podobni.
Bucky nie ruszał się. Nie chciał zepsuć tej idealnej harmonii jaką tworzyły ich palce, równomierne oddechy, skrzyżowane nogi na pomiętej pościeli, ciało naprzeciwko ciała. Tak było... było w sam raz i chyba po raz pierwszy od powrotu do siedziby poczuł taki prawdziwy, wewnętrzny spokój. Jakiś rodzaj ukojenia, który znalazł właśnie w tej jednej chwili, będącej odskocznią od chaosu w jego głowie.
Więc trwał, tak po prostu.
Natasha nie odpowiadała, na chwilę nawet zamknęła oczy, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Przełykali ślinę w milczeniu, czekając na jakikolwiek ruch z drugiej strony, bo długotrwałe przyzwyczajenie do trwania bez słów utrudniało inne sposoby kontaktu. Romanoff nie wychodziło okazywanie czułości, może przez to, że mało trenowała, rzadko kiedy próbowała wysilić się na kontakt bliższy niż skromne przytulenie, może przez ciągle wrażenie, że robi to niewłaściwie lub wprawia drugą osobę w zakłopotanie.
Nie miała pojęcia o uczuciach i to absolutnie żadnego. Nawet rozmowy o uczuciach sprawiały, że obie strony są w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, bo strona opowiadająca nie miała od strony słuchającej jakichkolwiek oznak zainteresowania konwersacją.
I zazwyczaj czuła się źle z tą swoją błogą nieświadomością.
Ale kiedy pocałowała Jamesa, wyjątkowo była pewna, że robi dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top