"sᴏʀʀʏ"
End Game — alternative ending
—
Mężczyzna leżący pod stertą gruzu, otwiera powoli oczy, nieprzytomnie badając zamglonym wzrokiem otoczenie. Brunet z trudem zrzuca z siebie kawałki budynku, strzepując z twarzy i włosów wszechobecny kurz.
Dookoła panuje głucha cisza, wszystko zamilkło po tym jak rękawica została użyta po raz drugi, tym razem, aby pozbyć się Thanosa jak i całej jego armii.
Jednak nigdzie nie widać reszty superbohaterów, mężczyzna nie wie, czy przeżyli, czy może polegli za nim wrogowie rozpłynęli się w powietrzu.
— Tony?
Stark obraca się na dźwięk swojego imienia i czuje lekką ulgę, która sprawia ze na jego twarzy pojawia się nikły uśmiech.
W jego stronę idzie Steve, cały brudny, wycieńczony i zakrwawiony, ale mimo wszystko wciąż żywy Kapitan.
— Gdzie reszta? — pyta się ochrypłym głosem brunet. — Carol użyła rękawicy, wszystko z nią w porządku?
— Z nią tak, nie wiem jak z resztą — odpowiada Rogers, również przeczesując wzrokiem otoczenie.
Nagle oczom Tony'ego ukazuje się widok, który sprawia, że pod starszym mężczyzną uginają się nogi, a jego gardło ściska się w przerażeniu.
— Nie... — jego głos jest niewiele głośniejszy od szeptu.
Peter leży nieruchomo na ziemi. Stark natychmiast podbiega do nieprzytomnego chłopaka.
Puls nastolatka jest ledwo wyczuwalny, a ran zbyt wiele by określić, która jest najcięższa.
— Nie, nie, nie, błagam, wszyscy tylko nie ty — mówił łamiącym się głosem Tony, trzymając w swojej dłoni tę należącą do Petera.
— P-panie Stark? — z poranionych ust wydobywa się słaby głos, a potem cichy szloch.
— S-spokojnie, zaraz-, wszystko będzie dobrze, będziesz żył, ja obiecuję- — głos Starka załamuje się po raz kolejny, a po jego policzkach zaczynają spływaj pojedyncze łzy.
— Boje się — pociąga nosem nastolatek, a zaszklone oczy zwraca w stronę Tony'ego. — To koniec, prawda? Wygraliśmy, ale przecież na wojnie zawsze ktoś umiera, chyba tym-
— Nie — przerywa Peterowi trochę zbyt ostro Tony. — Nie pozwolę, ja-
— Ja to czuję — mówi coraz bardziej słabnącym głosem Peter. — Ale to chyba w porządku-, w sensie boje się , ale przecież podobno smierć nie jest niczym złym i jestem pewny, że to nie może-
— Stop — po raz kolejny ucisza chłopca Tony. — Smierć bliskiego nigdy nie jest czym dobrym, a ty jesteś tylko nastolatkiem, który nie zasłużył na coś takiego, jestem z ciebie dumny Pete i ja przepraszam, że cię nie ocaliłem... znowu.
— To nie pana wina — uśmiecha się smutno nastolatek i ja dziękuje za wszystko — mówi cicho chłopak, po czym jego głowa opada bezwładnie na kolana Tony'ego.
Spojrzenie Petera staje się puste, tak jak ogromna cześć serca Tony'ego, którą zajmował ten chłopak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top