Urlop
Trzy dni dzielące mnie od urlopu szybko minęły i nim się obejrzałam siedziałam już w wojskowym hammerze ubrana w ciężką kamizelkę i nieco za duży hełm. Takie były przepisy. Jak tylko opuszczasz bazę musisz mieć na sobie kamizelkę i hełm a do tego broń krótką i długą. Z tym, że ja byłam lekarzem cywilnym, który nie potrafił się posługiwać bronią, a więc nie mógł jej posiadać. Proste i logiczne. Chyba nawet jeśli bym posiadała broń to czułabym się mniej bezpiecznie niż kiedy jej nie mam. Poza tym ja nie opuszczam bazy, no z wyjątkiem wyjazdu na urlop ale wtedy mam koło siebie uzbrojonych żołnierzy. I tak jest dobrze.
Po opuszczeniu bazy, nieco się spięłam. Ciągle jeszcze były we mnie jakieś pozostałości lęków po wydarzeniach sprzed ponad roku. Na szczęście nie jechaliśmy zbyt długo i jak tylko zobaczyłam przez okno wysoką, murowaną bramę miasta, którą mijaliśmy od razu mi ulżyło. Przede mną było jeszcze kilka dłużących się minut jazdy przez miasto i wreszcie byliśmy na miejscu. Wreszcie mogłam wysiąść ze źle kojarzącego mi się hammera. Jak tylko to zrobiłam, moim oczom ukazał się piękny, choć nieco zniszczony, czteropiętrowy budynek. Stanęliśmy na wprost głównego wejścia do hotelu. Od przeszklonych,dwuskrzydłowych drzwi dzielił nas sporej długości chodnik, który kończył się sporej wielkości daszkiem. Nad zadaszeniem był duży napis z nazwą hotelu, a cała frontowa ściana była usłana balkonami. Na ten widok pojawił się na mojej twarzy delikatny uśmiech. Tutaj nie było widać ani trochę śladów wojny i poczułam się jakbym właśnie przyjechała na wakacje po wielu miesiącach ciężkiej pracy. Wewnętrznie czułam, że odpocznę tutaj i przez te parę dni naprawdę zregeneruję siły.
Odwróciłam się spowrotem w stronę hammera, żeby zabrać swój niewielki bagaż. Niestety miałam niemały problem żeby go wyjąć, bo się gdzieś zaklinował. Szarpnęłam go kilka razy, aż w końcu niespodziewanie wyswobodził się, co mnie zaskoczyło i poleciałam do tyłu. Upadłabym, gdyby nie osoba za mną, na której się zatrzymałam.
- Przepraszam najmocniej! - Od razu zaczęłam przepraszać i trzymając niewinnie plecak w dłoniach odwróciłam się, chcąc wyjaśniać moje niezdarstwo. Jednak jak tylko ujrzałam osobę, która uchroniła mnie od upadku, aż zaniemówiłam.
- Sara?! - Spytał kompletnie zaskoczony, patrząc na mnie wielkimi oczami, ciągle niedowierzając.
- Tony!!! - wrzasnęłam, wypuściłam plecak z rąk, który runął na ziemię i rzuciłam się Tonemu na szyję.
- Co ty tutaj robisz?! - Spytał nadal mocno mnie ściskając. - I to w mundurze! - Dodał puszczając mnie i mierząc mnie wzrokiem.
- Jestem cywilnym lekarzem na misji. Fajnie cię widzieć Tony!
- Ciebie też. Kupa czasu minęła od ostatniego naszego spotkania.
- No. Ponad półtorej roku.
- Nieźle! Jak tam powrót do domu? Dałaś radę? Bo wtedy było ostro.
- Jak widać dałam. I teraz jestem z powrotem tu, tylko trochę z innej strony. Bezpieczniejszej. - Posłałam mu uśmiech. Nie chciałam się zagłębiać we wszystko, co przeżyłam po powrocie do domu.
- Dawno przyjechałaś.
- Cztery miesiące temu.
- I w końcu kilka wymarzonych dni urlopu, co? - stwierdził ze zrozumieniem.
- Dokładnie. A ty? Też masz urlop?
- Nie. Ja już wracam do bazy. Przyjechaliśmy trzy dni temu. Dzisiaj już wracam. Koniec urlopu. - Zaśmiał się raczej ze smutkiem.
- Szkoda.
- No niestety, też żałuję - posłał mi uśmiech. - A w której bazie stacjonujesz?
- W północnej Balie
- Super! Czasami tam jeździmy to cię odwiedzę! Ile jeszcze ci zostało?
- Osiem miesięcy.
- No to na pewno się jeszcze zobaczymy!
- Jenkins!! - Ktoś go zawołał z ostatniego hammera i to był koniec naszej rozmowy, bo musiał iść.
- Jak coś to Ryan też tu jest. Gdzieś tam - Wskazał na drzwi wejściowe hotelu.
- Aa… Ok… Dzięki - Nie bardzo wiedziałam dlaczego mi to mówi i to jeszcze takim dziwnym tonem. Nie potrafiłam określić jakim, ale nie był to jego normalny ton rozmowy. Był jakiś inny.
Przytuliłam go na pożegnanie i chwilę później gnał już w stronę ostatniego pojazdu z kolumny, którą przyjechałam. Po drodze jeszcze odwracał się co chwila w moją stronę i posyłał mi dziwne i podejrzliwe uśmiechy. Pokiwałam głową z dezaprobatą i schyliłam się po swój plecak. Kiedy się prostowałam, przede mną pojawiła się sylwetka innego żołnierza. Wracając do pozycji pionowej prześledziłam go wzrokiem od stóp do głowy. Na nogach miał wojskowe, wysłużone buty, spodnie też nosiły ślady długiej służby, na udzie zapiętą miał kaburę, a w niej pistolet. Tors uzbrojony w masywną kamizelkę, na pasku zawieszony karabin i jego prawa ręka spoczywająca na kolbie broni. W lewej ręce trzymał hełm i wojskowy plecak. Mój wzrok dotarł do głowy... Doskonale znałam tą twarz. Nie chciała ona wyjść z mojej głowy. To była twarz Ryana. Moje serce automatycznie zabiło szybciej. Jednak wnet ugięły się pode mną nogi. W oczy od razu rzucił mi się biały opatrunek okalający jego głowę na wysokości czoła. Przeraziłam się na ten widok, bo to oznaczało, że znów coś mu się stało.
- Cześć. - odezwałam się niepewnie, zachowując całą swoją wewnętrzną burzę emocji tylko dla siebie.
- Sara?! - Zdziwiony zmarszczył brwi stając przede mną. - Cześć! Co ty tu robisz? I to w mundurze?! - Był jeszcze bardziej zaskoczony niż Tony.
- Jestem tu jako cywilny lekarz.
- Łoł! Tata się zgodził? - spytał zaciekawiony.
- Nie miał wyjścia. - Uśmiechnęłam się na co odpowiedział tym samym.
- No tak.
- A tobie co się stało? - spytałam patrząc na opatrunek na jego głowie. Musiałam spytać, bo nie wytrzymałabym w niewiedzy.
- Oberwałem. Szczęście w nieszczęściu. - wzruszył ramionami.
- Szczęście? - nie rozumiałam go kompletnie. - Jakie może być szczęście w tym, że oberwałeś?
- Gdybym nie oberwał to bym zginął.
- To raczej od tej rany w głowę mogłeś zginąć. - upierałam się przy swoim, bo nie rozumiałam jego wytłumaczenia.
- No niby tak, ale jednak nie.
- A jak oberwałeś? - nie wiedziałam czy na pewno chcę wiedzieć, ale z drugiej strony nie wytrzymałabym w niewiedzy.
- Był dzień zaopatrzenia, sporo rannych żołnierzy…
- Tak wiem. - przyznałam przerywając mu. Doskonale wiedziałam jak wyglądał tamten dzień.
- No właśnie. Więc z braku ludzi zająłem miejsce na gnieździe. Jak jechaliśmy w pewnym momencie w tym całym chaosie usłyszałem kilka lecących kul koło mojej głowy i nagle silny punktowy ból na głowie. Po chwili polik zalał mi się krwią. - Byłam przerażona jak tego słuchałam ale starałam się nie dać niczego po sobie poznać - Wtedy schowałem się do środka pojazdu, usiadłem i zastanawiałem się dlaczego jeszcze żyję i za ile stracę świadomość. Trwało to dosłownie ułamek sekundy i po chwili nasz pojazd oberwał. Nie wiem czy był to pocisk czy mina w każdym razie dachowaliśmy i to kilka razy. Więc gdybym nie oberwał nie schowałbym się do pojazdu, a wtedy hammer na pewno by mnie zmiażdżył. Szczęście w nieszczęściu. - Uśmiechnął się do mnie.
- Głęboko przeszła kula?
- Nie. To bardziej powierzchowna rana. Kula przeszła po kości nie wyrządzając większych szkód. To kolejne szczęście. - Ulżyło mi, chociaż wiedziałam, że jeśli byłaby to poważniejsza rana, Ryan nie stałby aktualnie przede mną. Niemniej sam fakt, że dostał w głowę mocno mnie przeraził. Mogło by go już nie być wśród nas. Musiał czuwać nad nim jakiś dobry anioł stróż.
- Przyciągasz kule jak magnes! - stwierdziłam do niego z pełną powagą.
- Ja?! - zdziwił się. - To raczej ty!
- No oczywiście, że ty!
- Wcale nie! - przekomarzał się że mną jak dziecko.
- Nie? A kto po raz kolejny oberwał?!
- To jest moja pierwsza kula, która była skierowana do mnie!
- Pierwsza?! Chyba ktoś tu ma słabą pamięć! - zadrwiłam z niego.
- No dobra niech ci będzie! Druga. Podczas ewakuacji ciebie, ta w nogę też była przeznaczona dla mnie.
- A ta w plecy?! - zapytałam zawadiacko.
- O przepraszam ta była skierowana do ciebie. Ja cię po prostu osłoniłem prze nią. Siedemdziesiąt procent obrażeń jakie doznałem wtedy były skierowane do ciebie więc to świadczy o tym, że to ty przyciągasz kule jak magnes!
- Jasne! Tłumaczyć sobie możesz! - Nie dawałam za wygraną.
- Czemu wróciłaś tutaj? - zmienił nagle temat i spojrzał na mnie tak jakoś inaczej.
- Niewiem. - przyznałam szczerze. - Może za to, że czułam, że tutaj więcej pomogę.
- Poruczniku jesteśmy gotowi, możemy ruszać. - Nagle podszedł do nas jakiś żołnierz i nam przerwał.
- Jasne. Za chwilę przyjdę. - odpowiedział mu i znów skierował wzrok na mnie. - Muszę już iść. Przepraszam.
- Jasne - posłałam mu wymuszony uśmiech bo dobrze mi się z nim rozmawiało i nie chciałam tak szybko się z nim rozstawać.
- Uważaj na siebie. Ja wracam do domu więc nie będzie miał kto cię osłaniać, a przyciągasz kule jak magnes. - Powiedział mi prawie, że do ucha przytulając mnie wolna ręką i na koniec całując w policzek. - Powodzenia. - Dodał odrywając się ode mnie i ruszając w stronę stojącego za mną hammera.
- Dziękuję. - odpowiedziałam jak już mnie minął.
Całus, jakim mnie poczęstował w policzek, całkowicie mnie zaskoczył i rozbił emocjonalnie. Nie potrafiłam pozbierać po nim myśli w spójną całość. Pierwszy raz poczułam jego usta na swojej skórze. Było to tak delikatne i przyjemne. Moje serce szalało, oddech również był przyśpieszony i niespokojny. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Odwróciłam się w jego stronę i patrzyłam jak wsiada. Nie chciałam go znów stracić. Co prawda nigdy nie był mój, ale byłam pewna co do swoich uczuć do niego. Wewnętrznie biłam się z myślami, czy może by właśnie teraz nie powiedzieć mu o nich. Chciałam to zrobić ale jakaś siła mnie blokowała i nie dała tego zrobić. I tak tylko stojąc i ukrywając swoją wewnętrzna wojnę uczuć, wpatrywałam się jak Ryan wsiada do hammera.
- Swoją drogą, ładnie ci w mundurze. - Stwierdził siedząc już w pojeździe i posłał mi przeuroczy uśmiech, taki, w którym się zakochałam i który uwielbiałam najbardziej.
- Dziękuję.
Tobie też - dodałam w myślach. Nie potrafiłam tego powiedzieć na głos.
Zamknął za sobą drzwi i po chwili kolumna pojazdów zniknęła z pola widzenia.
- Znasz porucznika - Nagle koło mnie znalazła się Lilly.
- Tak. - przyznałam bez wahania.
- Coś was łączy?
- Nie. Czemu o to pytasz?
- Bo byłaś w niego wpatrzona jak w obrazek.
- Nie prawda! - zaprzeczyłam od razu żeby nie zapędziła się za daleko.
- Zresztą on w ciebie też! - Lilly nie dawała za wygraną.
- Nie wyobrażaj sobie niczego Lilly. Nic nas nie łączy i nie będzie łączyć. Po prostu się znamy i tyle. Chodźmy do pokoju bo stracimy cały urlop na twoje wyimaginowane wyobrażenia. - stwierdziłam spokojnie i zostawiając je w tyle zaczęłam iść w stronę dużych, podwójnych, szklanych drzwi prowadzących na recepcję hotelu.
- To o niego pytałaś wtedy w pokoju po zaopatrzeniu? - dogoniła mnie i nie dawała za wygraną.
- Tak o niego. I o Tonego.
- Jenkinsa?
- Tak.
- Martwiłaś się o porucznika. Coś do niego czujesz? - Lilly wierciła mi ciągle dziurę w brzuchu.
- O Tonego też się martwiłam.
- Ale myślę, że bardziej o porucznika.
- Skąd takie przypuszczenie u Ciebie?
- Po prostu wiem.
- Mylisz się. To Tony jest moim przyjacielem i to o niego bardziej się martwiłam. - skłamałam, bo chyba miała rację. Martwiłam się wtedy o Tonego, ale chyba bardziej chciałam wtedy wiedzieć co z Ryanem.
- Nie prawda. Myślę, że jednak o porucznika.
- To Tonego przytuliłam tutaj, z porucznikiem tylko się przywitałam. - wyjaśniłam jej mając nadzieję, że to przybliży jej nieco moje relacje z obydwoma tak jak chciałabym, żeby je widziała. Niestety nie wyszło mi tak jak chciałam.
- Kto się czubi ten się lubi. - Stwierdziła i szybko zmieniła odrobinę temat. - Skąd ich znasz?
- Długa historia.
- Mamy czas przecież! Opowiedz nam!! - Lilly potrafiła być męcząca. Jak coś chciała nie odpuszczała. Aż dziwne że wytrzymała w wojsku tyle czasu i jeszcze jej nie wyrzucili. Jak ona hamowała swoją osobowość i wykonywała rozkazy to ja nie wiem.
Ostatecznie Lilly męczyła mnie aż do wieczora. Ba! Nawet spać mi nie chciała dać dopóki jej nie odpowiedziałam. Ashley też była ciekawa, ale nie pokazywała tego aż tak bardzo. Raczej starała się nie wtrącać w prywatne sprawy moje, albo kogokolwiek innego. Czasami się odezwała, jak Lilly męczyła i ją żeby potwierdziła, że ma rację w jakiejś kwestii. Dopiero wtedy dzieliła się swoimi spostrzeżeniami.
Wieczorem opowiedziałam im w wielkim skrócie moje przygody sprzed roku i to jak poznałam Ryana i Tonego. Oczywiście w BARDZO WIELKIM SKRÓCIE. Pominęłam co tylko się dało. Nie chciałam też otworzyć się przed nimi z moimi uczuciami. Jeszcze Lilly byłaby gotowa poruszyć niebo i ziemię, żeby nas połączyć, skoro już między nami coś widziała. Tak zdecydowanie była do tego zdolna. Ahh ta jej wyobraźnia.
Tak samo, jak szybko minęły mi dni do urlopu, tak samo szybko, a nawet jeszcze szybciej, minął mi sam urlop. Odpoczęłam, zrelaksowałam się i trochę oddaliłam od tej aury wojennej. Co prawda nie dało się o niej zapomnieć całkowicie, bo dookoła chodzili sami żołnierze, a na murach stała uzbrojona warta, ale zawsze coś. Mogłam spać do której chciałam, jak wstałam, zjadłam coś i mogłam się dalej wylegiwać na leżaku. Był kwiecień i robiło się coraz goręcej, ale w cieniu było idealnie. I tak też spędziłam moje 3 dni - Nie robiłam nic, wylegiwałam się, dużo rozmawiałam z mamą przez wideo rozmowy no i znosiłam Lilly, która potrafiła często wracać do tematu Ryana. Szybko minęło i musiałam wracać do bazy i do pracy. W końcu po to tu przyjechałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top