Czy to sen?
Zerwałam się, jak oparzona, siadając na łóżku. Rozejrzałam się dookoła po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Okazało się, że był to mój pokój, a ja leżałam na swoim łóżku. Poczułam okropny ból głowy i wtedy przypomniały mi się wszystkie wydarzenia z wczoraj.
O nie! Ryan! - wyrwało mi się z ust. Dobrze, że nikogo poza mną nie było w pokoju.
Z oczu automatycznie poleciało mi kilka łez. Straciłam go! Ale bardzo nie chciałam w to wierzyć. Założyłam buty i niedbale je zasznurowałam. Nie dbając o nic innego, czym prędzej wybiegłam z pokoju. Drzwi nieco mnie zahamowały, bo miałam mały problem z ich otwarciem, przy takiej szybkości wykonywania ruchów. W końcu udało mi się je otworzyć. Zrobiłam to z takim rozmachem, że aż z hukiem odbiły się od ściany i o mały włos nie wyrwałam ich z zawiasów. Zaczęłam pędzić przed siebie, ile sił w nogach. Miałam jeden cel - dostać się do szpitala, do podporucznika Hilifielda. On dowodzi strefą medyczną i na pewno będzie wiedział sporo na temat wczorajszych wydarzeń. A że się z nim dobrze dogaduje, to może wyjaśni mi wszystko na temat wczorajszego porzucenia rannych. Miałam na myśli dokładnie jedną osobę.
Nie wierzę, że on nie żyje! On nie może odejść! Nie teraz! Nie po tym, jak mi pokazał, że mu na mnie zależy! Biegłam już cała zalana łzami. Nie zwracałam uwagi na nikogo, kogo mijałam. Nie obchodziło mnie to, jak aktualnie wyglądam, ani co, kto o mnie myśli. Chciałam się jak najszybciej znaleźć w szpitalu.
Miałam już tak załzawione oczy, że obraz mi się rozmywał i niewiele widziałam. Biegłam trochę na oślep. Co chwila przecierałam oczy dłońmi, jednak łzy szybko napływały z powrotem. Byłam w totalnej rozterce.
Nagle wpadłam na kogoś. Odbiłam się od jego twardego torsu i z pewnością upadłabym, gdyby mnie nie złapał w porę.
- Sara?! Co się stało?! - odezwał się ten, w którego ramionach się właśnie znajdowałam. Doskonale znałam ten głos, ale fakt, że go słyszę wydawał mi się absurdalny. Zamurowało mnie. Moja rozpacz nieco ustąpiła miejsca zdziwieniu. Przetarłam oczy z łez i przyjrzałam mu się. Nie chciało być inaczej, widziałam zmartwioną twarz Ryan.
- Ryan? - zapytałam z ogromną niepewnością. Nie wiedziałam, czy to mój mózg już widzi go wszędzie dookoła i aktualnie robię z siebie idiotkę, nazywając kogoś po zmarłym żołnierzu, czy to wczoraj mój mózg zwariował na tyle, że wyobraziłam sobie coś, czego najbardziej w świecie nie chcę doznać i czego aktualnie boję się najbardziej.
- No tak. - Był mocno zdziwiony moją wątpliwością. A we mnie, na dźwięk jego potwierdzenia odżył jakiś płomyk nadziei.
- Jakim cudem? Przecież ty nie żyjesz. - przetarłam jeszcze raz oczy i wpatrywałam się w niego, jak jakaś idiotka, niedowierzając w to wszystko. Zaczęłam się gubić w tym, co jest realne, a co jest fikcją.
- Kto ci tak powiedział? - prychnął.
- Widziałam…
- Co widziałaś?
- Jak giniesz… wczoraj podczas ataku! - Zaczęłam wątpić w to, że to jest Ryan i już powoli zaczynałam się irytować, że ktoś robi ze mnie idiotkę i żartuje sobie z takich spraw i przy okazji z moich uczuć!
- Sara, jak mogłem zginąć od rany na łokciu? - Spytał niby poważnie, ale jednak lekko kpiąc sobie ze mnie.
- Co? - Spojrzałam na jego łokieć. Miał podwinięte rękawy bluzy od munduru i rzeczywiście na jego łokciu widniał mały opatrunek. - Ale to czym, w takim razie, było to wszystko z wczoraj?
- Chodź tutaj. - Objął mnie i tak zaprowadził do schronu, w pobliżu którego staliśmy. Kiedy weszliśmy do środka, stanął naprzeciw mnie, złapał moją twarz w dłonie i patrząc mi prosto w oczy zapytał z pełną powagą. - Co się wczoraj wydarzyło? Opowiedz mi wszystko.
- Obudził mnie żołnierz i kazał udać się do centrum dowodzenia. A tam pułkownik Goldsmith wysłał mnie na misję z oddziałem jakiegoś kapitana. Twój oddział nas osłaniał. Mieliśmy jechać do miejscowego szpitala, nauczyć ich korzystać z nowego sprzętu. Po drodze nas zaatakowano. Zginęło tylu żołnierzy, których nie potrafiłam uratować. I ty… - łzy znów zaczęły mi napływać do oczu, a głos łamał się. Ale Ryan nie przerywał mi i cierpliwie czekał aż dokończe. - Oberwałeś… Próbowałam cię uratować ale… nie udało mi się… a potem mnie zabrali do wozu… siłą… - Nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć, łzy już ciurkiem spływały mi po policzkach i ciężko było mi zapanować nad emocjami.
- Sara, to był tylko sen! - Ryan delikatnie wytarł moje policzki - Już spokojnie. Nic takiego się nie wydarzyło. - Próbował mnie przyciągnąć do siebie i przytulić, chowając moją głowę w swoje zagłębienie szyi, ale się wyrwałam, pozostając wyprostowana i wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami.
- Ale jakto sen? - byłam zagubiona. A może to teraz jest właśnie sen, dlatego znów go widzę i z nim rozmawiam?
- Wczoraj, owszem był atak, ale na szpital. I to ty zostałaś ranna, a ja się ogromnie o ciebie martwiłem. Uderzyłaś się mocno w głowę i to stąd pewnie taki głupi sen. Ja będąc niezdarnym, rozciąłem sobie tylko łokieć. - Zaśmiał się delikatnie.
- Na pewno? - nie wiedziałam już, którym informacjom w mojej głowie ufać.
- Tak, na pewno. To może inaczej ci to powiem, żeby całkowicie rozwiać twoje wątpliwości. Według ciebie zginąłem w wyjeździe, dzień po ataku na szpital tak?
- Tak, dokładnie.
- To pomijając już fakt, że atak na szpital był wczoraj, to od ataku nie opuszczałem bazy. Jestem tu! I żyję! Nie płacz już!
Moją duszę nagle ogarnęła ogromna radość. Uśmiechnęłam się i rzuciłam mu się na szyję, mocno go ściskając. Znów zaczęłam płakać, ale tym razem ze szczęścia. Ryan odwzajemnił uścisk, a ja czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie.
- No już dobrze. - zaczął mnie gładzić po plecach, a drugą dłonią wycierać moje łzy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! - powiedziałam pomiędzy szlochnięciami.
- Też się ciesze, że to na mnie wpadłaś.
- Myślałam, że to nie ty, że ktoś się ze mnie nabija, albo, że zwariowałam już! - ani trochę już nie panowałam nad sobą.
- To ja. Na sto procent. Nie zwariowałaś. No może trochę… Ale to przez te głupoty, które ci się śnią - dodał szybko na koniec, a ja go klepnełam w ramię za to. Niestety trafiłam w kamizelkę i to mnie bardziej zabolało, niż jego.
Nie wiem ile czasu tak staliśmy, ale ja mogłabym tak pozostać na wieczność. Najważniejsze dla mnie było to, że on żyje i to jest najbardziej realna rzecz teraz.
- No dobra. Ja muszę iść, bo teraz mam naprawdę wyjazd, a poza tym ktoś tu złamał sporo przepisów, biegając jak szaleniec bez kamizelki i hełmu, o broni już nawet nie wspominając.
Odkleiłam się od niego niechętnie i wiedząc, że nabroiłam, zagryzłam wargi i spojrzałam na niego przepraszająco. To wystarczyło.
- Tak szybko, jak tu przybieglaś, tak szybko wracaj spowrotem. Ja cię tu nie widziałem i oby nikt inny cię nie zauważył. - posłał mi słodki uśmiech, ostatni raz gładząc kciukiem po moim policzku i scierajac ostatnia smugę po łzach. - Poproś o trochę wolnego. Powinnaś odpocząć po wczorajszym. - Dodał jeszcze odchodząc. Przytaknęłam tylko kiwając głową.
Zostałam sama w schronie i w mojej głowie zaczęły się przewijać wątpliwości. Postanowiłam, że jak tego nie sprawdzę, to nie pozbędę się ich nigdy. Dotknęłam jeszcze mojej głowy. Po ataku na szpital miałam tylko guza, a po wyjeździe poza bazę rozciętą głowę. Sprawdzając to teraz wyczuwałam tylko guza. Zero szwów, ani rozcięć. To pierwsza rzecz, jaka wskazywała na to, że był to tylko sen.
Wyszłam ze schronu i udałam się z
powrotem do strefy mieszkalnej. Okazało się, że niewiele mi brakowało, aby dobiec do szpitala. Jeszcze jakieś sto metrów i byłabym w strefie medycznej. Ale jednak postanowiłam najpierw wrócić po wyposażenie, bo i tak w końcu będę musiała to zrobić, a teraz było dosyć spokojnie i miałam większe szanse przemknąć niezauważenie. Nie chciałam dowiedzieć się co jest za złamanie regulaminu.
Kiedy byłam już w strefie mieszkalnej, gdzie nie panował obowiązek noszenia kamizelki, zapytałam kilku napotkanych żołnierzy o atak na szpital. Ale, żeby nie wzięli mnie za jakąś idiotkę, która zwariowała i której się pomieszało w głowie, zrobiłam to umiejętnie. Pytałam manipulując nieco nimi tak, żeby uzyskać nieświadomie od nich odpowiedź, kiedy był atak na szpital i czy od tamtej pory był jakiś poważniejszy atak poza bazą. Na szczęście potwierdziło się w stu procentach, że wczoraj był atak na bazę, nie było wyjazdu poza nią, który by się zakończył jakimikolwiek stratami po naszej stronie. TAK!!! Śmierć Ryana to był tylko sen!!! Miałam ochotę skakać z radości!
Po powrocie do pokoju i założeniu wymaganego ekwipunku, poszłam bezpośrednio do szpitala. Byłam tak radosna i pozytywnie nastawiona, że nie chciałam brać dnia wolnego. Tym bardziej, że pracy było mnóstwo. Ładunek wyrządził sporo szkód i bardzo dużo pracy było chociażby przy ich porządkowaniu i naprawianiu. Wbrew pozorom nikt nie ucierpiał na tyle, żeby walczyć o życie. Wszystkie obrażenia były raczej lekkie, co było kolejnym pozytywnym aspektem dzisiejszego dnia. Ros nie mogła mi się nadziękować, bo podobno uratowałam jej życie. Stwierdziła, że gdybym jej nie wygoniła do domu, to poszła by do pomieszczenia obok, bo chciała zabrać stamtąd opatrunki i uzupełnić je w pomieszczeniu, gdzie przyjmowałyśmy pacjentów. I gdyby została i tam poszła, to by zginęła, bo właśnie tam uderzył moździerz rebeliantów. Nie odbierałam tego jako uratowanie życia, tylko przypadek, zbieg okoliczności.
Dzień szybko mi zleciał i pod wieczór wróciłam do swojego pokoju, po drodze wstępując jeszcze na stołówkę, na kolację. Kiedy się położyłam, myśli, które sporadycznie przewijały mi się w ciągu dnia przez głowę, powróciły ze zdwojoną siłą i to na dodatek wszystkie na raz. Myślałam, czy Ryan wrócił już do bazy? Czy jest cały? Czy nic mu się nie stało? Czy przypadkiem mój sen nie był zapowiedzią tego, co miało się wydarzyć dzisiaj? Długo rozmyślałam tak i nie mogłam usnąć. Te i tym podobne pytania dręczyły mnie coraz bardziej. Stwierdziłam, że nie mam szans zasnąć, póki ich nie uspokoję. A żeby to zrobić, widziałam tylko jedno wyjście…
Ubrałam się i założyłam buty po cichu i równie cicho wyszłam z pokoju, bo moje współlokatorki smacznie spały. Swoje kroki skierowałam w stronę bichaty Ryana. Wiedziałam, gdzie on mieszka, na szczęście pokazał mi kilka dni temu.
Kiedy stanęłam przed drzwiami do jego pokoju, ogarnęła mnie niepewność. Czy na pewno mam zapukać? Nie chciałam się narzucać i mu przeszkadzać, ale chęć sprawdzenia, czy z nim wszystko w porządku była silniejsza. Było też już dość późno i nie wiedziałam, czy nie za późno na takie odwiedziny. W końcu przemogłam się, odsunęłam swoje wątpliwości na bok i zapukałam. Otworzył mi niemalże natychmiast, jakby stał pod drzwiami i czekał na mnie.
- Sara? - zdziwił się nieco widząc mnie przed jego drzwiami.
- Przepraszam. Nie chciałam ci przeszkadzać, ale musiałam zobaczyć, czy wszystko z tobą ok. To przez ten sen.
- Spoko. Wejdź. - otworzył bardziej drzwi i lekko się odsuwając z przejścia, zaprosił mnie do środka.
- Dziękuję. - Trochę niepewnie się czułam wchodząc do jego pokoju.
Ryan, jako oficer wyższego stopnia, mieszkał sam, za co byłam wdzięczna losowi, bo mogliśmy spokojnie porozmawiać, bez świadków. Kątem oka rozejrzałam się po pomieszczeniu, które swoją drogą było o wiele mniejsze od tych, które widziałam tutaj do tej pory. Pokój miał najwyżej dwa metry na dwa. Pod jedna ścianą leżały dwa plecaki, na ścianie na wprost wejścia wisiał karabin na haczykach, na biurku leżało sporo papierów, a łóżko było rozgrzebane i leżała na nim kamizelka wraz z hełmem. Chyba niedawno wrócił i zdążył się tylko z tego rozebrać. Nawet buty miał jeszcze na nogach, a broń krótką na pasku przy udzie.
- Jak się czujesz? - Spytał, jak tylko zamknął za mną drzwi i przystanął koło mnie.
- Dobrze, ale myśli nie dawały mi spokoju.
- Chcesz usiąść i pogadać?
- Dzięki, ale nie chcę przeszkadzać.
- Przestań. Chodź. - ściągnął kamizelkę z łóżka i powiesił ją na krześle, a hełm położył na biurku. - Siadaj.
- To jakie myśli ci nie dawały spokoju? - kontynuował, jak usiadłam koło niego na łóżku.
- Czy jesteś cały. - niechętnie się przyznałam.
- Martwiłaś się o mnie? - na jego twarzy pojawił się podstępny uśmieszek, a mnie się wydawało, że drwił ze mnie.
- Przestań! Mówię poważnie!
- Ja też. Nie martw się, to był tylko i wyłącznie sen. - Ryan przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno, przyciągając moją głowę do swojej klatki piersiowej. Było mi tak idealnie. Zamknęłam oczy i delektowałam się chwilą.
Po chwili się od siebie odsunęliśmy. Obydwoje w tym samym czasie. Nie było to gwałtowne, raczej delikatne, żeby spojrzeć sobie w oczy. Wtedy Ryan położył mi dłoń na policzku i delikatnie zjechał nią na podbródek. Ciągnąc za niego delikatnie sprawił, że się przysunęłam bliżej, a wtedy i on się zbliżył, łącząc nasze usta w pocałunku. Delikatnie ssał moją wargę bawiąc się nią. Automatycznie położyłam dłonie na jego torsie, złapałam jego koszulkę i przyciągnęłam go bliżej. To go chyba zachęciło, bo zbliżył się na tyle, że zmusił mnie do położenia się na plecach, na jego łóżku, a sam zawisł nade mną. Wplotłam palce w jego krótkie włosy i gładziłam go delikatnie paznokciami po tyle głowy. Ryan przesunął mój tyłek głębiej na łóżko, żeby było mi wygodniej, wcisnął kolano między moje nogi, robiąc sobie tym samym miejsce. Po chwili jego drugie kolano również wylądowało w moim rozkroku. Nasz pocałunek nabierał intensywności, a języki bawiły się ze sobą namiętnie. Zjechałam dłońmi po jego torsie, aż do paska. Złapałam za koszulkę i wyciągnęłam ją ze spodni, nurkując dłońmi pod nią. Przejechałam palcami po jego idealnym brzuchu, kreśląc na nim wzorki. Wtedy na chwilę przestał mnie całować i wstrzymał oddech. Zawędrowałam dłońmi aż po szyję, poznając jego gołe ciało. On także poszedł o krok dalej i zanurkował ręka pod moja koszulką. Gładził mój brzuch i zmierzał coraz wyżej. Jego dotyk zostawiał po sobie delikatne ciarki. Było mi tak przyjemnie i tak bardzo chciałam w to brnąć dalej, jak nigdy dotąd. Szczegółowo poznawał moje żebra, powoli zbliżając się do piersi. Ja tymczasem zdążyłam zjechać dłońmi z powrotem w okolice podbrzusza. Wtedy znów wstrzymał oddech na chwilę i zacisnął oczy. Podobała mi się jego reakcja na mnie. Zaczęłam rozpinać jego pasek od spodni. Kiedy się z nim uporałam, przeszłam do odpinania guzika, a potem rozporka. Czułam jaki jest napalony. W odpowiedzi na moje gmeranie przy jego rozporku przybliżył się bardziej do mnie, nieco mnie przygniatając i wykonał ruch biodrami, ocierając się o moje krocze i pogłębiając również pocałunek. Już miałam zamiar opleść jego biodra nogami, kiedy nagle, jak oparzony odskoczył ode mnie, wstając z łóżka i stając metr ode mnie. Złapał się dłońmi za głowę i zaczął się tłumaczyć.
- Przepraszam Sara! Nie powinienem! To nie powinno się zdarzyć. Przepraszam. Kurwa... Jestem oficerem, ty cywilnym lekarzem. Teoretycznie podlegasz pode mnie. Nie mogę. Przepraszam. Nie powinienem był się zbliżać do Ciebie. - Był zdenerwowany, widać to było.
- Rozumiem. Masz rację. - przyznałam mu rację podnosząc się z jego łóżka. - Ja też nie powinnam przychodzić do Ciebie tak późno. Przepraszam.
Naprawdę miał rację. Formalnie był moim przełożonym, jak każdy oficer i nie powinno nas nic łączyć. Zabrania tego regulamin. Tylko ja jakoś wcześniej nie brałam tego pod uwagę w ogóle. To wszystko się tak szybko potoczyło. Kilka dni temu mogłam tylko marzyć o tym, że kiedykolwiek poznam smak jego ust. A dzisiaj miał stuprocentową rację. O ile ja za dużo nie ryzykowałam, to on przez to wszystko mógł wylecieć z wojska.
- Ty mogłaś przyjść. To ja nie powinienem zaczynać tego wszystkiego! Przepraszam!
- Pójdę już. - skierowałam się do drzwi, a Ryan szybko zapiął spodnie i mi je otworzył.
- Dobranoc i przepraszam. - pożegnał mnie jeszcze, jak już byłam na zewnątrz.
- Dobranoc. Dziękuję za rozmowę. - Wypalilam, żeby miał jakąś podstawkę, w razie gdyby ktoś widział, jak wychodzę od niego w środku nocy.
Wróciłam do siebie i nie zawracając sobie głowy rozbieraniem się, położyłam się na łóżku. Zaczęłam analizować niedawne wydarzenia i doszłam do wniosku, że pomimo iż bym bardzo chciała zbliżenia z Ryanem, to jednak dobrze się stało, że przerwał to. To nie była odpowiednia chwila ani miejsce na to.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top