~ Rozdział 13 ~

Rano zbudziła się jak zawsze jako pierwsza, lecz tym razem nie zareagowała panicznie na to w jakiej sytuacji się znajdowała. Czuła się tak dobrze, a serce biło jej przyjemnie szybciej.

-Nie chce iść do domu – wyszeptała cicho do siebie.

-To nie idź – nie wiedziała, czy mówi to przez sen, czy właśnie usłyszał co powiedziała. Próbowała dostrzec przez jego rozkosmane włosy jego twarzy, on w tym momencie obrócił głowę w jej kierunku patrząc jej się poważnie w oczy – Możesz tu przebywać kiedy tylko chcesz.

-Weź przecież będę wam przeszkadzać i sprawiać kłopoty.

-Z pewnością nie jesteś żadnym kłopotem, no ale jak już tak chcesz nam wynagrodzić pobyt tutaj to możesz nam coś ugotować gehe.

-Hym...- szczerze to możliwość wynagrodzenia im tego wszystkiego było dobra opcją. Wstała z sofy lekko zawiedziona, że nie może dłużej obok niego siedzieć – Zgoda – przeciągnęła się i skierowała w stronę kuchni – A macie chociaż jakieś składniki? - nie musiała czekać na odpowiedź. Kuchnia była pusta jakby od tygodni nikt nie uzupełniał zapasów. Wzięła swoją wysuszoną już sukienkę i przebrała w nią w łazience. Po paru minutach wszyscy byli już gotowi i skierowali się w stronę sklepu.

-Wszyscy się na mnie gapią...

-Bo masz na sobie elegancką kiece i ci zazdroszczą, zignoruj.

-Fajnie się mówi – zawstydzona wzrokiem przechodniów patrzyła tylko z podłogę. W tym samym momencie grupa chłopaków, która przechodziła patrzyła się na nią z brudnymi myślami wypisanymi w ich oczach.

-Grrr – zawarczał lekko patrząc się na nich wściekle, by nawet nie próbowali zrealizować swoich myśli.

-Coś nie tak – spojrzała na niego zdziwiona i w stronę w którą wcześniej zerkał, lecz nikogo już tam nie było.

-Nie nic – w połowie drogie zdecydowali, że najpierw udadzą się do domu Levy, by ta się przebrała, a następnie do sklepu. Z domu wzięła również parę składników, które miała u siebie, by nie wydawać pieniędzy na kolejne.

-Dobra to już chyba wszystko możemy wracać...

-Czekaj – chwycił dziewczynę za ramię, by się zatrzymała. Jego dotyk sprawił, że serce prawie wyskoczyło jej z piersi – Słyszycie to – Lily rozglądał się dookoła, a Levy nic nie słysząc spojrzała w górę.

-Tam! - wskazała palcem na czarną kropkę na niebie która robiła się coraz większa, aż w końcu i ona mogła usłyszeć jej wrzask.

-Aaaa – krzyk był coraz głośniejszy aż w końcu roznosił się prawie całkowicie nad ich głowami. Lily zmienił się w swoją masywną formę i podskakując lekko złapał to spadające coś.

-Hej nic ci nie jest? - patrzyliśmy się na nią zdziwieni. Spadającą osobą okazała się Exceedem jak Lily, czy Happy. Tylko coś było nie tak. Gdy kocia dziewczyna otworzyła oczy zaczęła się szamotać w ramionach chłopaka.

-Nie, nie patrz puść mnie!

-Spokojnie nie zrobimy ci krzywdy – odezwała się Levy próbując ją uspokoić. Kotka za to spróbowała wznieść się w powietrze, lecz po sekundzie ponownie spadła w ramiona Liliego.

-Twoje skrzydło – chciał wyciągnąć dłoń i ich dotknąć, lecz od razu je schowała. Jedno z nich było trzykrotnie mniejsze niż drugie. Zawstydzona odwróciła wzrok. Przez chwilą nikt się nie odzywał.

-Jestem Levy -uśmiechnęła się do niej szeroko – A to Gajeel i Lily.

-Felis – popatrzyła na nich nieśmiało. Kotka miała brązową sierść, a na sobie granatową spódniczkę i bluzkę, a na niej białą kamizelkę, lecz największego uroku dodawały jej, jej uszy, które były oklapła niczym u Szkockiego zwisłouchego.

-Nie chcesz może z nami zjeść obiadu – ciągnęła, lecz Lily nie czekając na jej odpowiedź skierował się w stronę domu.

-Co ty robisz! Nie zgodziłam się! Puść mnie!

-A temu co – Gajeel patrzył zdziwiony na swojego przyjaciela, a Levy śmiejąc się cicho pod nosem z jego braku ogarniania sytuacji, odważyła się chwycić za jego dłoń i pociągnąć za sobą. Ani on ani ona nie zwolnili uścisku aż pod dom. W połowie drogi Lily zamienił się w swoją normalną formę i kroczył jak gdyby nigdy nic obok wściekłej Felis, która mimo wszystko sama w końcu powędrowała z nimi. Niebiesko włosa wraz z kotką przygotowały jedzenie, które chwilę później podały na stół.

-Czemu masz jedno skrzydło mniejsze?

-Gajeel! - krzyknęła lekko na chłopaka zadając tak osobiste pytanie bez skrupułów.

-Spokojnie nic się nie stało - ... - Ja się z takimi urodziłam i przez to nie potrafię latać... Chciałam wam też podziękować, że mnie złapaliście. Aby ten jeden raz obyło się bez złamań.

-Nie ma sprawy – Levy zrobiło się smutno – Może chciałabyś z nami zamieszkać? Raczej no – poczerwieniała na twarzy – Ale no tego... Ja mieszkam osobno, nie z nimi.

-Dziękuję, ale nie... Nie chce się nigdzie zadamawiać... A tak w ogóle muszę już iść. Więc dziękuję za posiłek. Pa. - wybiegła z pokoju po czym z trudem na swoich słabych skrzydłach poszybowała przez okno na zewnątrz. Siedzieli jeszcze tak chwilę, każdy robiąc swoje. W końcu i Levy poczłapała do domu. Było południe. Miała jeszcze pełno czasu dla siebie. Nie opłacało się już na dziś brać misję, więc postanowiła, że w końcu odwiedzi Lucy i z nią porozmawia. Dziewczyna jak zawsze pisała swoje własne powieści, które niebieskowłosa pochłonęła od razu.

-I jak? - zapytała blondynka.

-Masz kobieto pisać dalej, bo czekam.

-Nie o to mi chodzi.

-A o co?

-O Gajeela, a o co by innego.

-Według mnie jest chyba dobrze – zakryła twarz w pustych kartkach papieru od Lucy

-Powiedział ci, że cię kocha!?

-Co ty! Powiedział mi, że mogę u nich przebywać kiedy tylko zechce.

-Z jednej strony to wielki wyczyn jak na niego, a z drugiej... Co za facet. Kiedy wyznasz mu, że go kochasz?

-Lucy! - całe czarowna po twarzy patrzyła na swoją przyjaciółkę – Chcesz, żebym go zraziła do siebie! Puki mogę być przy nim to mi wystarcza.

- Co ty mówi... - nagle jakiś kamień uderzył w okno. Wstając gwałtownie obie zerknęły na zewnątrz.

-Gaajel! Co ty tutaj robisz?

-Widziałaś gdzieś może Liliego? Zniknął krótko po tym jak poszłaś do domu.

-Nie widziałam go.

-To schodź na dół i idziemy go szukać.

-He? - popatrzyła na niego zdziwiona, po czym przeniosła wzrok na Lucy.

-Na co jeszcze czekasz? Idź – uderzyła ją w plecy ponaglając.

-Ale nie skończyłyśmy rozmawiać

-Spokojnie porozmawiamy innym razem – uśmiechnęła się do niej szeroko i obiecała, że na następny raz będzie miała napisaną kolejną powieść. Dziewczyna machając jej na pożegnania wybiegła z budynku i kroczyła obok chłopaka. Była na tylu wyprawach z nim, przedziwnych misjach i nawet wspólnych nocach, ale nigdy nie czuła się tak dziwnie jak teraz kiedy szła obok niego. Była zestresowana i jednocześnie strasznie szczęśliwa. Cały czas czuła jego przeszywający wzrok na sobie, ale nie odważyła mu się spojrzeć w oczy. Obeszli już chyba całe miasto i Liliego dalej nigdzie nie było.

-Tylko w jednym miejscu jeszcze dziś nie byliśmy, choć nie uśmiecha mi się ta opcja – odezwał się pierwszy po długiej wędrówce w ciszy.

-Park z wielkim drzewem... - dokończyła za niego. Też niezbyt chciała tam iść, ale Lily był ważniejszy. Powędrowali w tamtym kierunku. Mimo że o zmierzchu miasto tętniło życiem, tutaj nie znajdowała się już żadna żywa dusza. Dziewczyna podeszła lekko do drzewa i z przeszywającym ją dreszczem dotknęła kory drzewa. Mimo, że było to tak dawno pamiętała tamte sceny dokładnie. Gaajel uderzył pięścią w pień obok jej głowy. Wzdrygnęła się lekko po czym odwróciła w jego stronę zaskoczona. Jego ręka dalej spoczywała na drzewie blokując jej jakby drogę ucieczki z prawej strony.

-Boisz się mnie nadal co nie?

-O czym ty mówisz Gaajel?! Już dawno się ciebie nie boję – patrzyła mu prosto w oczy, którymi zerkał w trawę.

-A jednak nie cierpisz tego drzewa...

-...- zdziwienie znikło z jej twarzy, a pojawiło się łagodne spojrzenie. Wyciągnęła lekko dłoń przed siebie kładąc ją na jego policzku i podnosząc głowę, by spojrzał na nią – Nie boję się drzewa, ciebie ani tamtych wspomnień. Przeraża mnie tylko fakt, że właśnie gdyby nie tamte wydarzenia nie poznałabym cię nigdy. Smuciła mnie możliwość, że to co dzieje się teraz mogło się nigdy nie wydarzyć i że wtedy tak bardzo mnie nienawidziłeś – jego oczy na te słowa zaszkliły się lekko i by to ukryć położył swoją głowę na jej ramieniu tuląc ją do siebie. Fala ciepła ogarnęła całe jej ciało, czuła bicie swoje i jego serca, które biły nienaturalnie szybko. Ścisnął ją mocniej jak gdyby chciał bardziej poczuć jej ciepło. Nagle poczuła jak chwyta ją pod ramionami i unosi lekko do góry, opierając ją o pień drzewa. Była teraz centralnie na wysokości chłopaka, który ponownie oparł swoją głowę na jej ramieniu, a ona zrobiła to samo wplatając swoje dłonie w jego włosy. Jej nogi, które chwilę wcześniej zwisały bezwładnie w powietrzu, oplotła nimi talię chłopaka. Pozostali tak w bezruchu wtuleni, chcąc, by ta chwila trwała wiecznie. Po chwili Gajeel podniósł lekko swoją głowę z jej ramienia, a ona odruchowo poczyniła to samo. Ich twarze dzieliły centymetry. Levy była cała zarumieniona i czuła, że za nie długo nie utrzyma swoich uczuć na wodzy.

-Gaajel ja... - chciała mu to powiedzieć, chciała żeby wiedział co ona do niego czuje. Przerwała... Przerwała nie dlatego, że stchórzyła, ale gdy zauważyła zbliżająca się coraz bardziej twarz chłopaka, myślała tylko i wyłącznie o jego ustach. Czuła jego oddech na sobie. Przechylili już lekko głowy, by nie uderzyć się nosami...

-Co wy robicie? - powiedział ktoś jednogłośnie. Oboje osunęli się gwałtownie od siebie, a Levy omal nie wylądowała dupą na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie złapała się kurtki Gaajela. Przed nimi stali Lily i Felis, którzy patrzyli na nich tak samo samo zdziwieni jak oni na nich.

-My... nic... nie ... ah... - jąkała się ze wstydu, a chłopak tak samo czerwony mamrotał coś niezrozumiale. Nastała chwila ciszy. Oboje nie chcieli sobie spojrzeć w oczy.

-To ja... ja już sobie pójdę – nie wiedząc jak się przy nim zachować pobiegła w losowo wybraną przed siebie stronę.

-Czekaj – chciał ją złapać rękę, ale była już za daleko. Przeklną pod nosem – Jak ja jej spojrzę teraz w oczy... - odwrócił się w przeciwną stronę i udał do domu nie zwracając uwagi na dwójkę exceedo kroczących za nim z zakłopotaniem. Choć tylko Lily zdawał sobie sprawę jak ciężko musiało być chłopakowi, by się przełamać i okazać Levy swoje uczucia. A oni to na dodatek zniszczyli... Miał ochotę zapaść się pod ziemię, albo to wszystko naprawić. W tym samym czasie niebiesokowłosa biegła dalej przed siebie. Nie wiedziała co ma zrobić, jak się zachować, dlaczego w ogóle uciekła.

-W domu Lucy dalej się świeci – zauważyła jej mieszkanie naprzeciw wybiegając z uliczki. Na ulicy było kompletnie ciemno i źle kalkulując sobie odległość do mostu wpadła prosto do rzeki przepływającej przez miasto. Dopiero uderzenie lodowatej wody przywróciło jej świadomość.

-Ale jestem debilką... - zaniosła się cichym szlochem dalej siedząc w wodzie – Pewnie teraz myśli, ze jestem na niego wściekła... A byłam taka szczęśliwa... - podpłynęła do brzegu i próbowała się stamtąd wydostać – Muszę to wszystko odkręcić... i w końcu powiedzieć mu co do niego czuje...


~*~*~*~

Ach ta 13-nastak musiała być pechowa xD I aż mnie to smuci jak czuje, że powoli zbliżam się do końca :_; 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top