EPILOG
(907)
༻❁༺
"Czyli niedługo po tym, jak zostałaś wezwana przez Radę Serenidów, aby otrzymać I stopień eksterminatorski, otworzyłaś własne biuro dla walczących z demonami, takich jak ty! Powiedz nam, jak to się stało?"
"Cóż," zawahała się Yove Arany Majov. "Zaczęło się od zlecenia na demona, który terroryzował Wichrowe Pola na zachodzie Khashevy."
"Słyszałam o tej sprawie. Zabijał ludzi w tych okolicach, prawda?" Majov przytaknęła. "Jak udało ci się dokonać czegoś, czego próbowało tak wielu przed tobą?"
"Trudno mi to opisać. Minęły już prawie trzy lata, ale pamiętam to spotkanie, jakby miało miejsce wczoraj. Na początku zdziwiłam się, że pozwolił mi do siebie podejść, czego podobno zwykle nie robił. Podczas walki wyrwał mi mój zaklinacz, więc ledwo udało mi się go pokonać, czego dowodem jest wiszący nad moim wejściem wianek z białych tulipanów. Myślałam, że umrę, ale stałoby się to na pewno, gdybym nie użyła paru silniejszych zaklęć. Po wykonaniu zadania, spędziłam ponad tydzień na odpoczynku, ale przeżyłam."
"To niesamowite. Pozwól w takim razie, że zapytam o to, co nurtuje wielu od tych paru lat: jak to się stało, że mieszkasz teraz w posiadłości należącej niegdyś do rodziny Bohenko?"
"Nie mogę niestety odpowiedzieć na to pytanie. Proszę tylko wiedzieć, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem i wolą Rady Serenidów."
"Jednakże..."
Virshe Ezüst Majov zamknęła gazetę z prychnięciem, zwracając na siebie uwagę kilku spacerowiczów. Łypnęła na parę przechodzącą obok ławki, na której siedziała i przewróciła oczami.
Nigdy nie lubiła Kélebet Smragöd Ecs, dziennikarki, która przeprowadzała wywiad. Mogłaby rozwodzić się godzinami, jak, jej zdaniem, został okropnie poprowadzony. Pytania sformułowano potwornie, na pewno dopatrzyłaby się też kilku błędów w interpunkcji.
Najbardziej chciałaby jednak ponarzekać na Yove.
Złote dziecko. Kochane przez rodziców. Wysłane do najlepszej w Khashevie szkoły z zajęciami specjalnie dla czarodziei. Potem czarodziejski uniwersytet Kromis. Teraz Eksterminatorka demonów I stopnia z własnym biurem dla takich jak ona.
A co z Virshe i Ángorem? Gówno.
Jasne, zostali posłani do równie dobrych szkół, tylko że to wciąż Yove była oczkiem w głowie ich rodziców. To dziecinne mieć jej to za złe, szczególnie w takim wieku, ale co ma zrobić?
Rozejrzała się w poszukiwaniu córeczki. To ona, razem z Ángorem i jego rodziną, okazała się jedynym, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach. Po niespodziewanej śmierci jej narzeczonego nie mogła się pozbierać. Potem dowiedziała się, że jest w ciąży. Było ciężko, ale urodziła córkę, której nie spuszczała z oka.
Oprócz dzisiaj najwidoczniej, bo Vílea Lazür musiała gdzieś odbiec, kiedy skupiała się na wywiadzie z jej siostrą.
— Cholera jasna — zaklęła pod nosem, wstając z ławki. — Vílea?
Park w Zavy działał jednocześnie jako główny rynek miejski, stąd nie zdziwiła jej ogromna ilość ludzi o tej godzinie. To, że znalazła pustą ławkę było istnym cudem. Teraz znalazła się jednak w środku tłumu, nie wiedząc, gdzie jest jej pięcioletnie dziecko. Jak mogła być tak głupia i zajmować się pieprzoną gazetą, zamiast patrzeć, gdzie biega jej córka?
— Vílea! — krzyknęła, obracając się wokół własnej osi. — Vílea!
To było kilka jej ostatnich dni w kraju. Jak mogła zgubić dziecko? Cofnij, jak w ogóle mogła zgubić dziecko, które zwykle jej słucha, gdy mówi, żeby się nie oddalała? Co mogło ją zainteresować tak bardzo, że to jednak zrobiła?
Oh, Serenie.
Już chciała znów ją nawoływać, kiedy wydawało jej się, że pomiędzy ludźmi zauważyła bufiastą sukieneczkę Vílei. Zaczęła się przepychać, ignorując obrazy i przekleństwa rzucane pod jej adresem. Wciągnęła powietrze w płuca, kiedy różowa sukienka zniknęła jej po raz kolejny.
Drzewa otulały ziemię i ludzi swoimi cieniami. Trudno Virshe było cokolwiek wypatrzyć. Panika rosła i podchodziła jej do gardła.
Gwałtownie odwróciła się, czując, jak ktoś ciągnie ją za spódnicę.
— Serenie najdroższy, gdzie ty łazisz! — Virshe kucnęła i przytuliła córeczkę najmocniej, jak potrafiła. Westchnęła głęboko i nie chciała jej puszczać, nawet gdy dziewczynka zaczęła się wyrywać z objęć matki.
— Mama! Mama, tam!
— Dziecko, co ty mówisz...
— Mama, no! Patrz!
Virshe puściła córkę, a ta zaczęła skakać z wielkim uśmiechem na twarzy. Kiedy w końcu się uspokoiła, pokazała palcem ku górze. Virshe przez moment chciała złapać ją za rękę i wrócić do pokoju hotelowego, który wynajmowały w oczekiwaniu na statek do Monthel, kiedy na ziemi zauważyła cień czegoś, co zdecydowanie nie było drzewem.
Uniosła wzrok. Niebezpiecznie nisko na niebie rozrósł się wielki kształt o długim ogonie, podłużnej głowie przyozdobionej zakręconymi rogami i skrzydłach wielkich jak mężczyzna przeciętnego wzrostu. Pozostali ludzie wokół, widząc stworzenie westchnęło głośno; niektórzy ze strachem, niektórzy zafascynowaniem.
Zielonkawy smok musiał oblecieć góry Rutnan pomiędzy Khashevą a Kintave i Monthel i to dość daleko. Zavy znajdowało się przecież na północnym wschodzie Khashevy. Czasem zdarzało się widzieć tu te wielkie, o dziwo raczej nieszkodliwe, gady, ale zdecydowanie o wiele bardziej znane były w tych dwóch pozostałych krajach.
Mimo wszystko, ten nie był tak duży. Na świecie zostały w tych czasach jedynie Smoki Mniejsze. Smoki Wielkie wybito setki lat temu z najróżniejszych powodów: pieniądze, łuski, kolce i rogi, czy zwyczajnie dla ludzkiego bezpieczeństwa.
Virshe nie było z tego powodu przykro. Bała się smoków, jak niczego innego i myśl, że w Monthel, do którego teraz zmierzała z Víleą będzie miała większe szanse na spotkanie ich nieco ją odpychała. Wszystko jednak było gotowe, miała dostać tam pracę jako dziennikarka, gdy tylko postawi stopę na monthelskiej ziemi. Nie wycofa się z takiego powodu. Musiała coś zmienić w swoim życiu.
Oraz wydostać z Khashevy, która kojarzyła jej się źle nie tylko ze względu na byłego narzeczonego, ale także z rodzicami i Yove. Będzie tylko tęsknić za Ángorem i jego synami.
Myśl, że ten smok oznaczał zbliżającego się pecha odepchnęła na drugi plan.
༻❁༺
hej!!
a więc tak! to już koniec atramentu! jednak tak jak mówiłm rozdział temu, oto kilka bonusów!
oryginalnie to yove była bardziej potępiana przez rodziców od virshe (ángore'a jeszcze nie było lol). wtedy jednak żadne z ich rodziców nie było czarodziejem, a ona była magicznym rodzynkiem w rodzinie. jak widać, zmieniłm to, żeby virshe również dostała trochę backstory! spoiler: na przyszłość jej postać mi się jeszcze przyda:D
po węgiersku arany i ezüst (i są to jedyne drugie imiona khashevskie*, jakich nie zmieniłm z węgierskiego lol) oznaczają odpowiednio złoto i srebro. bronz (bárnz) natomiast oznacza brąz (shocker)! tak więc mamy złoto, srebro i brąz majov:]
*każdy khashevianin posiada drugie imię, które dosłownie jest nazwą jakiegoś kryształu, metalu lub kamienia szlachetnego, jako że khasheva od zawsze słynie właśnie z nich. według religii w większości wyznawanej w khashevie — serenizmu — każdy rubin, opal, emerald, grudka złota albo srebra jest boskim prezentem, stworzonym z łez szczęścia serena. w II rozdziale "białego jelenia" krashna rozmawia o swoim własnym drugim imieniu, röfos (rubin), z ojcem skor:D
basically działają trochę jak imiona odojcowskie np. w rosji lol
jeszcze statystyki całej książki!
niestety to wszystkie bonusy, jakie naszykowałm! kiedy tylko będę mogła, zajmę się korektą "ogniska trzask" i potem wracam do "lisiego ogona"!:D
życzcie powodzenia w nauce do baroku i ogarnianiu pytań na ustną z polskiego lol
widzimy się!! miłego dnia/wieczoru, żabki i pamiętajcie:
niech zawsze śpiewa!<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top