Rozdział 31

    - Czego chcesz? Raz cię już pokonałam- powiedziałam, odwracając się do swojego rozmówcy i zaraz po żałował tych słów.

   Ustun wyszedł z ciemności i w świetle gwiazd zabłyszczał grot strzały, wycelowany w moje serce. Odległość pomiędzy mną i Ustunem wynosiła pięć metrów. Nie mógł nie trafić.

   - Chcę zemsty.

    - Za co? - spytałam grając na czas i gorączkowo szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji.

   Zdziwiłam się swoim zachowaniem. Właśnie stoję twarzą w twarz ze śmiercią i jestem spokojna. Nie panikuję. Tylko moje serce biło trochę szybciej, pompując krew.
   Dotarło do mnie, jak bardzo się zmieniłam przez dwa tygodnie. To już nie ta szara myszka, którą każdy prześladuje. Teraz byłam inna. Teraz byłam sobą.
  Patrzyłam w oczy przeciwnika. Jego palce mocniej zacisnęły się na drewnianym łęczysku, a jego knykcie pobielały.

   - Ty się mnie pytasz za co!? Za to, że jestem teraz pośmiewiskiem. Za to, że straciłem swoje stanowisko. Za to, że wszyscy nagle przestali się mnie bać. Za to, że ze mną zadarłaś. I za to, że jesteś głupią, słabą kobietą!- ostatnie zdanie wykrzyczał. Wyprowadziłam go z równowagi i nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego krzyki mogą kogoś tu sprowadzić. Swoją drogą co on ma do kobiet?

   - Fakt, jestem kobietą. Ale, jak pewnie już zauważyłeś, wcale nie jestem tak głupia jak niektórzy mężczyźni.

   - Pożałujesz! Zabiorę w miejsce, gdzie będę mógł cię powoli torturować, napawać się twoimi wrzaskami i błaganiem o szybką śmierć! - wrzeszczał.

- Nie zamierzam o nic błagać. A na pewno ciebie.

    Tym go wkurzyłam. Ustun już nie panował nad sobą. Zapomniał o swojej powolnej zemście. Teraz chciał mnie zabić jak najszybciej.
    Naciągnął cięciwę, a jego palce uwolniły strzałę, która ruszyła na spotkanie z moim sercem.         Nie wiem, co się wtedy stało. Nagle poczułam, co muszę zrobić. Byłam jak w transie.
Od mojego serca nagle rozeszła się zimna energia. Dokładnie ta sama, jaka pojawiła się podczas pojedynku.
   Oderwałam jedną dłoń od dziennika i zrobiłam nią błyskawiczny ruch w górę. Przede mną znalazła się cienka ściana z lodu.
    Usłyszałam jak strzała odbija się od mojej ochrony. Moja ręka powędrowała do przodu, a ściana zaczęła się przemieszczać w niesamowitym tempie. Powoli przygniotła zdezorientowanego Ustuna do drzewa. Nie mógł mi uciec.
    Ocknęłam się z transu. Opuściłam rękę i usłyszałam za mną kroki. Odwróciłam się. Za mną stało dwóch strażników.

   - Co tu się dzieje? Słyszeliśmy krzyki - powiedział jeden z nich.

   - On próbował mnie zlikwidować - powiedziałam, wskazując na niedoszłego mordercę. Mówiłam spokojnie, chociaż moje serce waliło jak oszalałe.

   - Czy to nie jest aby wielki Ustun? Ten postrach wśród żołnierzy? Pokonany po raz drugi przez kobietę? - spytali z ironią. Uśmiechnęłam się.

   - Zajmiecie się nim, panowie?- spytałam.

   - Oczywiście, Diwarze - odparli, kłaniając się, a drgnęłam na dźwięk mojego tytułu. Czyli wieść o powrocie posłańca już się rozeszła.

   - Dziękuję - powiedziałam z uśmiechem. Ruszyłam w stronę posłań.

   Zastanawiałam się nad tym, jak taki człowiek jak Ustun zdobył swoją pozycję w wojsku. Nie przychodziło mi do głowy nic, oprócz łapówek. Mądry to on raczej nie był, a samą siłą nie wiele mógł zdziałać.
    Zmęczona rzuciłam się na twarde posłanie. Gdy tylko moja głowa zetknęła się z poduszką, zasnęłam. Moja ręka opierała się o starą księgę.

***

   Obudziłam się wraz ze wschodem słońca. Powoli zwlekłam się z posłania. Nikt jeszcze nie wstał, a ja musiałam porozmawiać z Aretem o moim wyjeździe.
   Podeszłam do posłań chłopaków. Delikatnie potrząsnęłam starszym z braci.
   Aret powoli otworzył oczy. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i usiadł.

   - Co się stało? - spytał oschle, unikając mojego spojrzenia. Westchnęłam w duchu.

   - Wyjeżdżam dzisiaj. Chciałam się spytać, czy jedziecie ze mną - powiedziałam bez jakichkolwiek emocji. Nie pozwolę mu znowu się do mnie zbliżyć.

   - Gdzie jedziesz?

    - Chcę uczyć się u mistrza magii wody - powiedziałam, a Aret na moje słowa zmarszczył brwi. Odezwał się dopiero po chwili.

   - Jedziemy z tobą - odparł, a ja wbrew swojej woli się ucieszyłam.

   - To dobrze - powiedziałam równie oschle i odeszłam w kierunku namiotu króla. Nie wiem czemu, ale miałam nadzieję, że Aret mnie zatrzyma. Przeliczyłam się.

   Mimo wczesnej pory władca był już na nogach. Wydawał rozkazy i biegał w tą i z powrotem.

- Silea, musisz wyjechać natychmiast! Ununchi atakuje, a ty nie możesz tu zostać! - krzyknął, gdy tylko mnie zobaczył.

   Jeden z doradców szybko zaprowadził mnie do namiotu władcy. Dostałam ubrania do jazdy konnej, broń i zapasy. Zostałam wepchnięta do pustego namiotu z naręczem rzeczy. Przebrałam się szybko, w biegu zapinając pas z mieczem. Przez ramę przerzuciłam kołczan i łuk. Nóż wsadziłam do ukrytej kieszeni, którą znalazłam wewnątrz buta.
   Wybiegłam na zewnątrz. Konie były już osiodłane i rżały niespokojnie, podzielając uczucia otaczających je ludzi. Nigdy nie jechałam konno, jednak w miarę sprawnie udało mi się wsiąść na zwierzę. Kątem oka zauważyłam Areta i Bena. Oni też byli już uzbrojeni i gotowi do drogi.

   Mimo całej bieganiny król znalazł chwilę, aby nas pożegnać. W tle już słuchać było zgiełk bitwy. Krzyki żołnierzy i ryki smoków odbijały się od drzew i leciały dalej.

    - Życzę wam bezpiecznej drogi - powiedział władca, gdy wszyscy już siedzieli w siodłach. Aret jechał razem z Benem na jednym koniu, ponieważ chłopiec był zbyt mały na samodzielną podróż. - Niestety nie mogę wam zapewnić odpowiedniej ilości strażników. Zbliża się bitwa, więc potrzebujemy każdej pary rąk.  Mogę wam jedynie dać do obrony jednego smoka. Jest niedoświadczony w walce, ale to jedyny żyjący Smok Błyskawic. Mam nadzieję, że to wam wystarczy.

   - Dziękujemy wasza wysokość- powiedział Aret, bo ja nie mogłam wykrztusić ani słowa.

   Jedyny żyjący Smok Błyskawic. Szybko połączyłam fakty. W tym samym momencie usłyszałam znajomy głos.

   - Witaj Sileo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top