Silmaril

- Co tam się dzieje?! - z irytacją warknął Thranduil, podnosząc głowę znad papierów. Zarządzanie państwem nie jest łatwą sprawą, zwłaszcza gdy zza okna dochodzi huk, wrzask i głośna muzyka.

Fëanor oderwał wzrok od laptopa i tysiąca maili z Valinoru. Z utęsknieniem czekał na powrót Finwëgo - oczywiście przede wszystkim z miłości i tęsknoty, ale także dlatego, że miał już naprawdę dosyć królowania nad Noldorami (choć nigdy by się do tego nikomu nie przyznał). Atmosfera bycia władcą mu nie odpowiadała. Był dobrym przywódcą, ale nie królem. Rzemieślnicy i oddziały zbrojnych - tym dobrze zarządzał, ale w tych wszystkich formularzach się gubił. No i nie miał czasu na swoje ukochane pasje.

Wyjrzał przez okno. Zza drzew dochodził blask, dziwnie znajomy i cudownie piękny. Zdawał się go przyzywać, jak dziecko wołające ojca.

W tym momencie do komnaty wpadł Feren, błyskawicznie się skłonił i wydyszał:

- Panie... na rynku jest OKRĘT!

Thranduil spojrzał z szokiem na twarzy na Ferena.

- SŁUCHAM?

- Okręt! - powtórzył dowódca straży.

- Jaki okręt?! - zirytował się Thranduil. - Jesteśmy w środku lądu! Przecież nie spadł z nieba!

Feren otworzył usta, ale był zbyt zdyszany, żeby cokolwiek powiedzieć.

Fëanor jednak natychmiast pojął, co to za okręt i co jest źródłem cudnego światła. Chwycił koronę, płaszcz i wypadł z komnaty.

***

- A potem zrobili mnie wodzem - powiedział Eärendil. Gromada ludzi, krasnoludów i elfów wybuchnęła śmiechem.

- Kapitanie, opowiedz o tej nís od Easterlingów! - roześmiał się Erellont.

- Opowiedz o Easterlingach, Undómiel! - zaczęły piszczeć dzieci, już zakochane w opowieściach żeglarza.

- Mówcie do mnie Eärendil, tak mam na imię. Bez żadnych fanfar...

- Opowiedz!

Eärendil otworzył już usta, by odmalować przed oczyma słuchaczy egzotyczny klimat i bajeczne widoki krajów Południa i Wschodu, gdy nagle za plecami usłyszał stanowczy głos.

- Eärendilu Żeglarzu, Najjaśniejsza Gwiazdo, synu Tuora i Idril z Gondolinu!

Blondyn wstał i odwrócił się; gapie rozsunęli się i marynarz zobaczył wysoką, barczystą postać. Mężczyzna miał czarne, gęste włosy, jak na elfa dość krótko ścięte, był ubrany w wygodną, ale elegancką czarno-czerwoną szatę, purpurowy płaszcz i zdobioną koronę. U boku miał przypasany ciężki miecz i broń palną.

- Oto mówi do ciebie Fëanor Curufinwë, syn Finwëgo, Najwyższy Król Noldorów.

- Miło mi poznać. - Eärendil wyciągnął dłoń w stronę elfa.

Fëanor zignorował to całkowicie.

- Zapewne wiesz, co mnie tu sprowadza. Jesteś z tej rzeczy dumny i Vingilot jeszcze pięknieje w jej blasku, ale należy ona do mnie.

Eärendil spojrzał w szare oczy Noldora. Fëanor przygryzł wargę i rozluźnił dłonie.

- Poddaj Silmarila.

Eärendil długo nic nie mówił, ale w końcu się odezwał.

- Fëanor, Ognisty Duch. Iluż niewinnych straciło życie, iluż płakało z przerażenia, słysząc to imię... ale iluż wymawiało je z zachwytem i uwielbieniem, podziwem i pragnieniem. Jesteś, Curufinwë, najbardziej niejednoznaczny ze wszystkich. Znienawidzony i przeklinany, a zarazem ukochany i pożądany.

- Do których zaliczasz się ty, Eärendilu Żeglarzu?

- Do których ty chcesz mnie zaliczyć, Fëanorze.

Fëanor spojrzał w błękitne tęczówki półelfa.

- Nie chcę cię zabić - powiedział cicho.

Elfowie i ludzie wokół wstrzymali oddech. To była otwarta groźba, a jeśli miałoby dojść do walki... Cóż, Eärendil zdawał się bardzo silny, ale był żeglarzem, za to Fëanor samotnie zabił kilku Balrogów. No i był lepiej zbudowany od Eärendila.

- Fëanorze, chyba tylko ja wiem, ile włożyłeś w ten Silmaril. Jestem z nim od tysięcy lat i wątpię, żeby sami Valarowie dojrzeli wśród blasku pochodzącego z Drzew to, co ja ujrzałem. Ilekroć zamykałem oczy z Silmarilem na skroni - tak, śpię, jestem półelfem - widziałem ciebie, mimo że nigdy się nie spotkaliśmy. Silmaril tęskni za swoim pięknym, okrutnym stworzycielem.

Przez twarz Fëanora przemknął dziwny wyraz, jakby wspomnienie koszmarnego bólu i miłości jednocześnie.

- Zaiste, Súlimo nie miał pojęcia, o co mnie prosi.

Eärendil spojrzał na króla Noldorów ze zrozumieniem - chyba jako pierwsza osoba w historii Ardy.

Fëanor otrząsnął się jednak ze wspomnień i wyprostował się.

- Zatem, jak mniemam, poddasz Silmarila.

- Zrobiłbym to chętnie, lecz moja żona przyniosła mi go na skrzydłach. Jej babka, Lúthien, wycierpiała wiele, by odebrać go Morgothowi, a Beren oddał zań życie...

- Jak śmiesz powoływać się na śmierć jednej osoby, która w dodatku wróciła do życia, mimo że Eru przeznaczył Atanim umrzeć tylko raz?! Myślisz, że wasza rodzina to bohaterowie?! Wyobraź sobie cierpienie ojca widzącego śmierć własnych dzieci! Całymi dniami siedziałem przy Vairë, patrząc na poczynania moich synów przez jej arrasy. Wyobraź sobie, że wielokroć widzisz śmierć Elronda i Elrosa. Ojciec twojej ukochanej żony rozciął Turco na pół... a ja to widziałem!

Po chwili uspokoił się nieco.

- Beren zginął dla Lúthien, nie dla Silmarila. To my ginęliśmy i zabijaliśmy dla niego. Poddaj naszą własność.

Eärendil ujął dłoń wytrąconego z równowagi Fëanora i pociągnął go delikatnie za sobą. Zatrzymali się przed okrętem.

- Poznaj Vingilota, Kwiat Fal. Oto mój ukochany okręt, cenny dla mnie tak bardzo, jak Silmaril dla ciebie. Wiem, że w Silmarilu jest światło Drzew, ale nie tylko - i to właśnie czyni go dziełem twoim, nie Valarów. Światło Drzew jednak wciąż w nim jest. Tak samo Vingilot - zbudowałem go własnymi rękoma, wyrzeźbiłem balustrady, uszyłem żagle. Jednak nie jest tylko moim dziełem, ale i twoim. Silmaril jest dla Vingilota tym, czym Drzewa dla Silmarila: pracą kogoś innego, upiększoną i wydobytą z głębi.

Fëanor błyskawicznie pojął, do czego zmierza żeglarz.

- Zaiste, Silmaril nigdy nie był piękniejszy, niż na dziobie tego niebiańskiego statku. Uważam, że teraz jaśnieje najcudowniej. Wciąż jest dziełem mych rąk, ale idealnie zgranym z dziełem twoich. Zostawiłbym go tutaj, by wciąż błyszczał na nieboskłonie... ale Przysięga...

- Musisz być tam, gdzie on, a on tam, gdzie ty.

- Eärendilu, on mnie przyzwał. Moja fëa pragnie być znów zjednoczona. Eärendilu Żeglarzu... przyjmij mnie na swój pokład.

Eärendila zamurowało. Spodziewał się walki, może nawet śmierci, ale nie tego.

- Weź mnie na firmament, pozwól pożeglować na nieznane wody. Zbuduję tam niebiańską kuźnię, a Elwing zaniesie moje wyroby na Ardę, by cieszyły serca i oczy jej mieszkańców.

- Weź i mnie - niespodziewanie rozległ się kobiecy głos; koło Fëanora stanęła Nerdanela. - Weź i mnie, Żeglarzu Przestworzy. Co siedem lat wrócę na Ardę, by ucałować moich synów, ale chcę być już na zawsze z ukochanym. Będę z rozsypanych gwiazd Vardy rzeźbić konstelacje, by takim jak ty łatwiej było wyznaczyć kurs w stronę domu.

Eärendil spojrzał im głęboko w oczy. W szarych i zielonych tęczówkach lśniła determinacja.

- Dobrze. Zaciągnęliście się; gdy wypłyniemy, bierzemy was ze sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top