Jeb!

- Eärendil?! - huknął Celegorm. Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, chłopak złapał łuk, kołczan, miecz, kałasznikow, pas z pisoletami i kilka granatów, po czym wyleciał jak szaleniec z komnaty; perłowe włosy aż za nim powiewały. Za chłopakiem wybiegła Aredhela (Tyelko, czekaj!). Służba patrzyła się dziwnie za elfem, ale nikt nic nie powiedział.

Celegorm sprintem przyleciał na rynek, chwycił broń i wrzasnął do Eärendila:

- SILMARIL!

Lud cofnął się z głośnym OOOO; niektóre kobiety krzyknęły AAAH! i miękko osunęły się w ramiona ukochanych. Eärendil spojrzał dziwnie na wściekłego, uzbrojonego po zęby Celegorma.

- Tyelko, co ty robisz? - krzyknęła Aredhela, która dopiero teraz zdążyła przybiec na plac.

- ODDAWAJ SILMARILA! - wydarł się Celegorm. - Jestem mało przekonujący?! - potrząsnął groźnie kałasznikowem.

- Eee... powinienem wyciągnąć miecz czy zwiewać? - zwrócił się Eärendil półgębkiem do swojej załogi.

Przez tłum przepchnął się zziajany Curufin i wyciągnął pistolet. Koło Celegorma stanęli Ambarussa z napiętymi łukami bloczkowymi (w dodatku były to łuki najnowszej generacji, z wyglądu przypominające czołgi). Caranthir opierał się o smukły topór bojowy, wykonany dla niego przez znajomych z Nogrodu (krasnoludowie nawet postarali się, by wyglądał dość elficko). Maglor nonszalancko oparł nóż do rzucania o kącik ust, co wyglądało raczej uwodzicielsko, niż strasznie, ale w oczach miał niepokojący błysk. Nad tłumem górował wzrostem Maedhros. Jako że na rynku panowała cisza, wszyscy usłyszeli charakterystyczny szczęk, gdy rudowłosy Fëanorion wyjął z pochwy ciężki miecz ogromnych gabarytów.

- Silmaril - powiedział Celegorm i sugestywnie przeładował kałasznikowa.

- Turco, spokój - rzekł Fëanor. - Wszystko jest załatwione.

Celegorm spojrzał na ojca, jak gdyby ten spadł z księżyca po randce z Tilionem.

- Ale Przysięga...

- Załatwione, powiedziałem. - Fëanor przybrał ton nieznoszący sprzeciwu. - Odkładaj broń.

Celegorm natychmiast wykonał rozkaz ojca bez słowa protestu.

- Wy też, chłopaki.

Maedhros włożył swój olbrzymi miecz do pochwy, Maglor schował noże, Curufin zatknął pistolet za pas. Eärendil zauważył niesamowity posłuch i autorytet, jaki Fëanor miał wśród synów. Żaden z nich nie wyraził sprzeciwu czy nawet zdziwienia. Zapanowała dziwna cisza.

Zaraz jednak została przerwana. Na rynku rozległ się warkot silnika i oczom zebranych ukazał się zdumiewający widok.

Oto przez plac pędził stary, odrapany fiat w kolorze wypłowiałego błękitu. W środku siedziało dwóch elfów; ten, który prowadził, głośno przeklinał z przestrachu, jego towarzysz wydzierał się zaś na niego.

- PIERDOLONA UNGOLIANTA JEGO MAĆ! - wrzasnął kierowca, gdy stało się jasne, że fiat pędzi dokładnie w kierunku wielkiego drzewa, które rosło pośrodku rynku.

- HAMUJ, SKURWIELU! - wykrzyczał jego przyjaciel... ale było już za późno. Auto z całą siłą walnęło w dąb.

Ciżba rzuciła się w stronę wraku, by sprawdzić, czy z dwóch podróżników coś zostało. Maska była w kawałkach, odpadło lewe przednie koło, a ze środka unosił się dziwny dym.

Zaraz jednak gapie odetchnęli z ulgą. Zza kierownicy wygrzebał się młody chłopak i zaczął mocować się z klamką.

Z drugiej strony drzwi były wygięte pod dziwnym kątem. Pasażer walnął w nie parę razy, aż w końcu uderzył w nie ciężarem ciała. Wówczas wypadły, a chłopak razem z nimi znalazł się na ziemi.

Wkrótce jednak, po około pięćdziesięciu ośmiu wiązankach pod adresem drzewa i siebie nawzajem, przed widzami stanął niezwykły duet. Kierowcą był punk z czarnymi włosami o końcówkach zafarbowanych na czerwono, ubrany w wyświechtaną kurtkę w brudnym niebieskim odcieniu z nabitymi ćwiekami, glany z czerwonymi sznurówkami i rękawiczki bez palców. W lewym uchu miał dwa kolczyki. Chłopak był uderzająco podobny do Fëanora i Curufina, miał ten sam krzywy uśmiech na nieco dziecięcej jeszcze twarzy.

Obok niego stał młody, śliczny chłopak o uroczych kosmykach plączących się wokół twarzy. Na sobie miał obcisły t-shirt, flanelową koszulę w kratę oraz obcisłe czarne spodnie i trampki.

- Cześć, jestem Gil-galad. Siema, tato. To jest Tyelpe. Macie coś do jedzenia?

Celebrimbor spojrzał na przyjaciela.

- Proszę wybaczyć, jak zwykle jest głodny.

- Ludziska, patrzcie! - wykrzyknął ze zdumieniem Fëanor. - Jakiego ja mam zajebiaszczego wnuka!

Podszedł szybko do Celebrimbora i złapał go za podbródek.

- Przystojny z ciebie chłopak! Spójrzcie, wygląda całkiem jak ja! Ile masz lat, Tyelpe?

- Czterdzieści - odparł elf, patrząc Fëanorowi w oczy.

- Doskonale! CURVOOO! O to właśnie mi chodziło, gdy powiedziałem, że macie przedłużyć ród! Ja cię kręcę... porobimy coś razem w kuźni, nie?

Gil-galad nieopodal padł ofiarą ataku swojego stęsknionego rodzica. Fingon wyglądał bardziej jak starszy brat, gdy tulił niższego jeszcze od siebie Ereiniona (gdyby byli ludźmi, ocenilibyśmy ich na jakieś osiemnaście i trzynaście lat).

- Jaki jesteś ładny, słońce! Masz kogoś? Jak dobrze cię znów widzieć!

Gil-galad wymamrotał coś w odpowiedzi, ale koszula Fingona całkowicie zdusiła jego słowa. Podszedł do nich Maedhros.

- Witaj, Ereinion.

- Oo, właśnie! - ożywił się Fingon. - Ere, to jest mój chłopak, Russo. Russo, oto mój syn Ereinion.

Gil-galad obrzucił Maedhrosa badawczym spojrzeniem (aby to uczynić, musiał wysoko zadrzeć głowę). Jego wzrok przesunął się od zgrabnej talii przez rude włosy aż do zielonych oczu Noldora.

- Miło mi poznać.

Maedhros objął Gil-galada i uśmiechnął się.

- Mnie także.

- Cześć, gwiazduniu! - Gil-galad znów utonął w uścisku, tym razem właścicielką ramion była Aredhela. Zaraz chłopak dostał też całusa w czoło od Turgona oraz ciastko i reprymendę od Nerdaneli (Jesteś taki chudy, jedz, jedz!).

Celebrimbor niesamowicie podobał się szczęśliwym stryjkom. Celegorma zachwycała jego buntownicza postawa; niewiele od niego starsi Ambarussa już się cieszyli na nowego kompana do żartów.

Pomimo ogólnej radości, ani Celebrimbor, ani Gil-galad nie zapomnieli o swoim nieszczęsnym fiaciku, leżącym w kawałkach pod dębem. Erenion wydobył z bagażnika kilka waliz i podłużny futerał, a także ostatnią zgrzewkę coli. Celebrimbor wyciągnął plecak, cały w naszywkach, oraz skrzynię pełną narzędzi.

- Zreperujemy fiata, zaczynamy już jutro - ekscytował się Fëanor, przeszczęśliwy z posiadania tak fajnego wnuka. W atmosferze ogólnej wesołości kompania pomaszerowała do pałacu.

- Czyli jesteśmy kuzynami! - powiedział Maeglin do Gil-galada i Celebrimbora. Fëanor chrząknął znacząco, ale jego potomek udał, że tego nie słyszy.

- Tak - odrzekł. - Miło cię poznać, Maeglinie - uśmiechnął się (oczywiście nieszczerze, bo jedyne, z czym kojarzył mu się Maeglin, to zdrada i upadek Gondolinu).

- Jakie ty masz piękne włosy! - zachwyciła się Idril, patrząc na wysokiego kucyka Gil-galada.

- Naprawdę? - Ereinion oblał się rumieńcem. - Tyelpe wciąż mi mówi, że są okropne!

- Bo są - powiedział Celebrimbor. - Idril mówi to z grzeczności.

- Nieprawda! - obruszyła się Celebrindal. - Są naprawdę cudowne!

- Uważaj, bo cię zaraz poprosi o kosmyk - zażartował Tuor.

- A ja odmówię i będziemy nieprzyjaciółmi na zawsze! - powiedział poważnie Gil-galad, mierząc Idril królewskim okiem. Celebrimbor zachichotał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top