BOOM!
Od rana ulice miasta i dziedziniec pełne były zabieganych służących Thranduila, zakochanych par, grup elfów co chwila wybuchających śmiechem, wesołych krasnoludów czy ludzi.
Nie brakowało rozmaitych przekupniów próbujących skorzystać z przyjazdu bogatszych i biedniejszych gości. Zapach grzańca, pieczeni i niosący się od sprzedawcy kadzidełek aromat mieszały się, tworząc specyficzny klimat. Gdzieniegdzie stały stragany z biżuterią, otoczone grupkami elfek, ludzkich kobiet i głośno komentujących krasnoludów.
Mało kto z czerwonych na twarzach (jedni ze śmiechu, inni ze złości, inni od wina) przybyszy zauważył, że w pewnym momencie na dziedzińcu zaroiło się od wysokich, ciemnowłosych brunetów w ciemnoniebieskich szatach i pełnym uzbrojeniu. W końcu jednak ich zauważono i zaczęto się rozglądać, a wówczas oczy zgromadzonych padły na wysokiego mężczyznę z lekkim uśmiechem na szlachetnej twarzy. Obok niego na koniu siedział poznany przez większość elfów Elrond Półelf.
- Ai, Atar! - na placu rozległ się głos Turgona. Zaraz dołączyli do niego Fingon i Aredhela.
Elrond rozglądał się naokoło. Zauważył Thorina i kompanię, lecz dalej szukał kogoś wzrokiem.
I w końcu ich zauważył. Szczupły chłopak z czarnymi, prostymi włosami w koszulce Black Sabbath. Trzymał kieliszek wina, drugą ręką obejmując wysportowaną dziewczynę. Zaśmiewał się do łez z czegoś, co mówił mu wysoki, piękny nastolatek z burzą rudych włosów.
Eru!
Elrond nagle zrozumiał, czym dla Noldorów była Pierwsza Era. Przecież ten roześmiany metal i ten uśmiechnięty chłopak z papierosem i przyjacielem u boku to byli całkiem inni elfowie, niż ci, których sam pamiętał. Czy to możliwe, żeby wydarzenia w życiu aż tak kogoś zmieniły?!
***
"Przyrodni, przyrodni bracie", powtarzał sobie w myślach Fingolfin, idąc korytarzem - całkiem tak samo, jak wtedy, gdy był mały. Słowo "brat" było całkowitym triggerem. Równie dobrze mógłby sobie napisać na czole: Fëanáro, pobij mnie!
No i boom. Zauważył go.
Fëanor przechodził korytarzem, niosąc kufel grzańca. Nagle gwałtownie przystanął. To samo uczynił stojący w oddali młody elf, natychmiast zrozumiawszy, co widzi.
Fingolfin napotkał szare oczy Noldora. Fëanor patrzył na niego, jakby zobaczył wyjątkowo go zdumiewającego nieznajomego.
- Witaj, Fëanáro.
- Nolofinwë.
Spojrzenie i dziwna cisza przeciągały się niezręcznie.
- Grzańca? - powiedział w końcu Fëanor.
Fingolfin nie miał zbytniej ochoty, ale był zdziwiony, że elf cokolwiek mu proponuje.
- Chętnie.
Fëanor sztywno podał mu kufel, obdarzając lodowatym spojrzeniem.
- Dziękuję.
Na twarzy Fëanora pojawił się nieokreślony bliżej, bardzo delikatny wyraz, coś jakby mutacja szyderczego uśmiechu i kompletnego lekceważenia. Gdyby nie jego mocne rysy, pewnie nie dałoby się go w ogóle zauważyć.
Fingolfin chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Fëanor odszedł bez słowa.
***
- Co tu robi ten obwieś? - syknął Elrond do Thranduila, zadbaną dłonią dyskretnie wskazując na Aragorna.
- Nie wypadało go nie zaprosić! To dziedzic Elendila.
Elrond prychnął, widząc córkę uwieszoną ramienia mężczyzny.
- Co ona w nim widzi?!
- Pieniądze, rodowód - Fëanor machnął dłonią i spojrzał na tańczącą młodzież.
- Zabawa jeszcze przed okazją. Przedsmak prawdziwej imprezy - zachichotał wesoło Legolas do ojca i zbiegł z podwyższonej części dla VIP-ów, gdzie wino sączyli przy jednym stoliku Elrond, Thranduil i Fëanor, a przy drugim Galadriela i Fingolfin.
Fëanor odprowadził elfa obojętnym wzrokiem, aż nagle jego twarz z pobłażliwej przybrała wyraz zwiastujący wybuch. Wstał; jego oczy zapłonęły groźnie.
- CANAFINWË!
Fëanor zszedł na parkiet. Tłum błyskawicznie rozstąpił się przed wysoką sylwetką, ciekaw awantury. Szare oczy Fëanora ciskały gromy.
- Canafinwë! Proszę ze mną.
Maglor zdawał się przerażony, jednak posłusznie podążył za ojcem, odprowadzany współczującymi spojrzeniami młodzieży na całej sali. Aredhela się rozpłakała; Lúthien objęła ją, nic nie mówiąc. Celegorm nerwowo przygryzł wargę; Maedhros i Fingon wymienili bardzo zaniepokojone spojrzenia.
- Chodźmy do pokoju - taktownie zaproponował Amras, który wbrew pozorom czasem umiał się zachować.
***
- Macalaurë - Maedhros objął brata, który wszedł markotnie do komnaty. Chłopak przytulił się mocno do rudowłosego.
Po chwili puścił go i podszedł do Aredheli. Popatrzył jej głęboko w oczy.
- Irissë... Nie obchodzi mnie on.
Nachylił się nad nią i lekko pocałował.
***
- Próba mikrofonu. Raz, raz. Dobrze jest. Nelyo, śpiewaj!
- Mama, oooh, I don't wanna d...
- STOP! Głośniej. - Maglor podkręcił jakąś gałkę i zanotował coś w notatniku. - Jeszcze raz!
- Mama, oooh, I don't wa...
- Kto to ustawiał... chyba uszy im poodpadały... - Pogmerał jeszcze trochę. - Teraz powinno być okej.
- Mama, oooh, I don't wanna die! Sometimes I wish I've never been born at all!
- Super! Gitara też znośnie. - Maglor kiwnął głową i znów coś wpisał do notatnika, po czym lekko podniósł wysokie tony. - Perfekto. Findekáno, graj! - rzucił do Fingona siedzącego przy pianinie.
Maglor zdawał się zadowolony z dźwięku płynącego z głośnika. Przy perkusji siedział Finrod, Caranthir wyposażony był w gitarę basową.
- Chłopaki, jest świetnie. Jeszcze jedna próba mikrofonów do śpiewania. Trzy-czte-ry.
- Is this the real life? Is this just fantasy? Caught in a landslide, no escape from reality. Open your eyes, look up to the skies and see...
- Świetnie! Teraz to wreszcie jakoś brzmi. Jasna cholera, Ungolianta jego mać! Żeby to... auuuuu! - zawył Maglor, potykając się o kable. Padł na ziemię jak długi, na niego zwalił się nieostrożnie idący Maedhros. Maglor zaklął znowu, przygnieciony ciężarem brata.
- ZŁAŹ, TY ORKU DURNY! - wrzasnął w końcu. Maedhros aż podskoczył: wrzask Maglora nie były to przelewki, bo chłopak miał wytrenowany, mocny głos i umiał zwrócić na siebie uwagę nawet bez krzyczenia, a więc wyobraźcie sobie, co przeżyły nieszczęsne uszy Maedhrosa.
- Macalaurë, zamknij twarz, błagam.
Z trudem wstał i otrzepał ubranie. Jego uszu dobiegł cichy chichot. Finrod i Fingon z całych sił starali się nie śmiać.
- Po Findaráto się spodziewałem, ale ty, Finno? I ty, Brutusie, przeciwko mnie?!
Fingon nie dał rady się pow postrzymać i wybuchnął śmiechem, do czego znacznie się przyczyniły nieudolne próby wstania w wykonaniu Maglora.
- Koniec! - zadecydował z goryczą czarnowłosy Fëanorion. - Zostaję w studiu, wy idźcie. Mam już dosyć słuchania waszych śmiechów chichów. Założę się, że jak będę sam, to zaraz wstanę!
A zgadnijcie, o co teraz poproszę?
TAK! Właśnie o gwiazdki mi chodziło. Przyczajony tygrysie, pamiętaj: możesz dać też gwiazdkę, nie tylko odsłonę. No i najlepsza rzecz - komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top