69.
Droga do Endar, stolicy Ardy, zajęła Siribanowi znacznie więcej czasu, niż się spodziewał. Być może spowodował to fakt, że mieszkając niemal całe swoje życie w Twierdzy, nie był przyzwyczajony do pokonywania takich odległości. Możliwe też, że po prostu był wyjątkowo niecierpliwym człowiekiem. W sumie, ta druga opcja była dużo bardziej prawdopodobna.
Nie miał jednak czasu na roztrząsanie własnych słabości. Gdy tylko udało mu się otrząsnąć z widoku opustoszałej Wieży i dokładnie przemyśleć sytuację, nie miał większych problemów z ustaleniem planu działania.
Przede wszystkim musiał dostać się do Endar i owinąć sobie króla wokół palca.
Potem musiał poczekać aż przybędzie jego prawa ręka, Gwenerel Erthran.
Następnie, już razem z Gwenetelem, rozpocznie werbowanie nowych uczniów, z umysłami nieskażonymi jeszcze destruktywną doktryną Twierdzy i zgromadzi ich w Endar, skąd wypowie wojnę dawnym mistrzom.
Jedyne, co działało na niekorzyść jego planu, to ucieczka Genciela. Od początku liczył na to, że razem przywrócą czarodziejom należne im miejsce, ale teraz... zaczął wątpić czy jego działania mają jakikolwiek sens. W końcu gdyby Genciel jednak przeżył, z pewnością prędzej czy później wyszedłby mu na spotkanie. A skoro do tej pory tego nie zrobił...
A jeśli Genciel nigdy go nie poprze? Fakt, że przez tyle lat młodszy czarodziej był wobec niego tak uległy jeszcze niczego nie gwarantował.
Przez długie lata znajomości nie brał nawet pod uwagę, że milczący i dumny Genciel może mieć inne plany niż wspieranie go w jego własnej wojnie. Nigdy nie próbował nawet przeniknąć zasłony milczenia spowijającej młodszego czarodzieja, zakładając, że jest ona dowodem na całkowitą akceptację jego praktyk.
Potrząsnął głową, by odpędzić od siebie myśli o Gencielu. Jeśli wybrał inną drogę, Siriban nie mógł na to nic poradzić, będzie musiał uporać się ze wszystkim bez niego. Cóż, na dobrą sprawę tracił tylko bardzo potężne źródło mocy. Jeśli się postara, zastąpi Genciela kilkoma innymi uczniami.
Tak, powtarzał sobie w myślach. To nie jest strata, której nie mógłby przeboleć.
Endar powoli zaczynało wyłaniać się spomiędzy łagodnych stoków wzgórz. Nieczęsto miał okazję podziwiać miasta stałego lądu, musiał jednak przyznać, że Endar było jednym z najpiękniejszych. Pod troskliwym okiem mądrego króla miasto kwitło, nie dając swym mieszkańcom poznać co to głód i bieda. Choć nie brakowało i uboższych dzielnic, daleko im było do tego, co opowiadali Siribanowi inni czarodzieje po powrocie z Poszukiwań, oraz do tego, co sam widział.
Z wyprzedzeniem poinformował króla o swoim przybyciu, nie zdziwiło go więc, że w bramie miasta czekał na niego stosowny komitet powitalny. Sześciu rosłych rycerzy w pełnych zbrojach lśniących dumnie w słońcu uniosło na jego widok swoje miecze ku niebu i ruszyło w jego stronę. Otoczyli go i z pełnym trwogi respektem odeskortowali do miasta. Nie tylko bali się do niego odezwać. Omijali go nawet wzrokiem, zupełnie jakby jednym krzywym spojrzeniem mogli ściągnąć na siebie gniew czarodzieja. Siriban nie był nawet pewien, czy ma się z tego śmiać, czy też załamywać ręce nad głupotą śmiertelnych.
Wszystkie główne ulice Endar ozdobione były kwiecistymi wstęgami i proporcami, a z okien domów wyglądały go setki par oczu. Co śmielsi ludzie wyszli z domów i przyglądali mu się z przerażeniem, fascynacją, a czasem z jawną niechęcią.
Nie było to radosne i huczne powitanie, jakiego się spodziewał. Bezlitosne rozczarowanie zaczęło wgryzać mu się w trzewia, a ze złości omal nie zazgrzytał zębami.
Do czego to doszło! Gdyby tylko mógł pokazać im, do czego naprawdę był zdolny! Mógłby przecież dać tym ludziom prawdziwy powód do strachu. Przecież przybył tu, aby im pomóc, ocalić ich przed zniszczeniem, które czekało na nich od niemal pięciuset lat! Powinni wylec tłumnie na ulice i roniąc łzy szczęścia padać przed nim na kolana!
Z trudem przełknął gorycz rozczarowania, po czym ukrył burzę swoich emocji za maską z ciepłego, radosnego uśmiechu, idealnie obejmującego nie tylko jego usta, ale i oczy. Nie mógł jeszcze dać po sobie znać, że nie jest tym, za kogo się podawał. Że nie jest jedynie biernym wysłannikiem Twierdzy, lecz zdrajcą i buntownikiem. Uniósł dłoń i zaczął pozdrawiać przyglądających mu się śmiertelników.
Brukowanymi uliczkami dotarli aż do bramy zamku, która czekała szeroko otwarta, a pomiędzy jej ramionami stał król Hennold wraz z całą swoją rodziną. Informatorzy Siribana nie pomylili się ani trochę; król był już starym mężczyzną, wciąż jednak promieniował siłą i dostojeństwem, których pozazdrościć mógłby mu niejeden dużo młodszy władca. Po jego prawej stronie stała zaskakująco młoda małżonka, Eselle, wraz z synem, o bladym nieobecnym spojrzeniu. Po lewej natomiast stały cztery córki z pierwszego małżeństwa.
Smutny to los dla tak dumnego władcy doczekać się pierworodnego w podeszłym wieku i doznać rozczarowania. Młody Thariad nie potrafił skupić jakby ślepego wzroku na jednym punkcie i nawet silne szturchnięcia matki i jej ukradkowe napomknięcia nie były w stanie zmusić go, do poświęcenia choć odrobiny uwagi czarodziejowi. Siriban odniósł nawet wrażenie, że chłopiec celowo stara się go ignorować. Ile mógł mieć lat? Dziewięć, dziesięć?
Król wyszedł czarodziejowi naprzeciw z otwartymi ramionami.
– Siribanie Meirelles! Mój drogi przyjacielu! Zechciej, proszę, zostać moim gościem.
– Władco mój i najdroższy przyjacielu, Hennoldzie, pozwól mi zostać nie tylko twym gościem, ale i wiernym sługą.
Słowa te, choć zgodne z etykietą, padały w ciągu ostatnich wieków tak rzadko, że ich dźwięk zaległ w powietrzu, jak wspomnienie przeszłości, a nie obietnica nowej przyjaźni. Mimo to, Siriban zeskoczył z konia i wpadł w otwarte ramiona króla, naruszając tym samym narzucony mu przez Twierdzę dystans. Władcy ledwie udało się ukryć zdziwienie jego zachowaniem, odwzajemnił jednak uścisk, bynajmniej nie ze strachu przed czarodziejem.
– Musisz być bardzo zmęczony po podróży – Hennold zauważył uprzejmie, objął go ramieniem i poprowadził na dziedziniec. Obok nich przebiegł dyskretnie chłopiec stajenny i zajął się szybko zmęczonym koniem białowłosego.
– Nie jestem przyzwyczajony do tak dalekich wypraw – zaśmiał się Siriban.
Za nimi ruszyła reszta rodziny królewskiej, obejrzał się więc przez ramię aby pochwycić spojrzenie młodego dziedzica. Również tym razem mu się nie udało, bo Thariad schował twarz za suknią matki. Będzie musiał się do niego zbliżyć i zrobić wszystko, aby go wyleczyć, nawet jeśli zrobi to wbrew woli malca. Od tego mogła przecież zależeć przyszłość całego świata. Nie miał czasu na dyskretne zdobywanie dozgonnej wdzięczności rodziny królewskiej.
W progu zamku przypadł do niego cały oddział służby, któremu dał się porwać, gdy tylko pożegnał się uprzejmie z królem.
Poprowadzono go przez labirynt korytarzy, którego nie pokonałby sam zapewne nawet gdyby ktoś rozrysował mu mapę. Fakt, że minie wiele dni nim będzie w stanie swobodnie poruszać się po zamku, poważnie go zmartwił. To bardzo ograniczało jego możliwości.
Pokoje, które mu przygotowano, były ogromne lecz skromnie umeblowane. W pierwszym pokoju stała jedynie biblioteczka, stolik i kilka dużych foteli. Drzwi po lewej stronie prowadziły do łazienki, natomiast po prawej do sypialni z wielkim łożem z baldachimem, gobelinami na ścianach i kominkiem, w którym płonął ogień.
Pozwolił się rozebrać i wepchnąć do wanny z gorącą wodą. Nie protestował nawet, gdy myto i czesano jego włosy. Nie przejmował się też zbytnio tym, co stanie się z jego starymi ubraniami; były tak zniszczone, że pewnie już nigdy by ich nie założył, a młoda służąca szybko przyniosła mu nowe.
Kąpiel dobrze mu zrobiła, ale nie była w stanie przegnać zmęczenia. Wiedział jednak, że musi wziąć udział w uroczystej uczcie (swoją drogą, uczcie na jego cześć), dlatego zmusił się, by ominąć drzwi od sypialni i dać się poprowadzić do sali jadalnej, w której czekał już Hannold wraz z rodziną i suto zastawiony stół. Król zajął swoje miejsce u szczytu stołu, Siribana posadzono natomiast naprzeciwko niego.
Służba uwijająca się dookoła, poruszała się niemal bezszelestnie, zastępując jedne potrawy kolejnymi i napełniając kielichy winem. Po delikatnym kremie warzywnym, następowały kolejno pieczenie, dziczyzna, lekkie przekąski z owoców, miodu i jasnego pieczywa. Siriban bardzo szybko przestał przejmować się tym, co pojawia się na jego talerzu, gdyż nieczęsto miał okazję próbować czegoś równie wyśmienitego. Z wielką dozą wdzięczności zauważył również, że nie podawano żadnych lokalnych przysmaków, z których zjedzeniem mógłby mieć problem. Dzięki temu z czystym sumieniem skupił się na towarzyszących mu biesiadnikach.
Spojrzenie i myśli chłopca wciąż były dla niego nieuchwytne. Choć usta zajęte miał rozmową z władcą, jego małżonką i córkami, umysłem bezustannie próbował skupić na sobie uwagę młodego księcia. Opowiadał o swoim życiu w Twierdzy, wspominał pierwsze lata nauki i dzieciństwo, wypytywał o codzienne życie w zamku i całym Endar.
Chłopiec nie odezwał się ani razu.
Gdy skierował swoje pytania bezpośrednio do niego, jego matka zaczęła go bardzo przepraszać, twierdząc, że Thariad jest po prostu bardzo nieśmiały, choć było to oczywiste kłamstwo.
– Przecież on jeszcze nigdy do nikogo się nie odezwał – bąknęła jedna z jego sióstr.
– Och, doprawdy? Może będę mógł jakoś pomóc – zaofiarował ochoczo Siriban, świadom, że druga taka okazja może mu się już nie nadarzyć.
– Całe Endar byłoby ci wdzięczne, mój panie, ale czy to nie wykracza poza... – Hennnold zaczął nieśmiało odmawiać, choć drżenie jego dłoni jasno dawało do zrozumienia, jak bardzo by mu na tym zależało.
– Przecież nikt nie musi się o tym dowiedzieć, drogi przyjacielu.
Spojrzenia, które między sobą wymienili pozornie nic nie znaczyły. Czarodziej wiedział jednak, że właśnie zasiał ziarno, z którego niedługo będzie mógł zebrać niezwykle owocny plon. Co mogły oznaczać wymuszone przyrzeczenia złożone kilkaset lat wcześniej wobec naglących potrzeb teraźniejszości?
Nie było w tym wszystkim przecież nic złego. Hennold potrzebował syna, któremu mógłby powierzyć kraj, a Siriban szukał sojusznika, który przez kilka najbliższych miesięcy nie będzie mu patrzył na ręce.
Wszystko wskazywało na to, że obaj trafili na właściwą osobę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top