6.
Bardzo dziękuję Wam za komentarze! Cieszę się niezmiernie, że moje pierwsze poważne wypociny sprawiają Wam tyle samo przyjemności co mnie.
Chciałam też Was od razu ostrzec: ta powieść rządzi się swoimi własnymi prawami i nawet ja, jako autor, w wielu przypadkach nie mam nic do powiedzenia xD
Także tak.
Miłego czytania ;)
* * *
Kamo nie był specjalnie zadowolony z obecności elfa i niechętnie znosił jego obecność przy śniadaniu. Tylko drobna dłoń Mirin, jego żony, co chwilę muskająca pod stołem udo mężczyzny, pozwalała mu zachować spokój.
Nie znosił ich. Gardził absolutnie wszystkimi, którzy przychodzili do czarodzieja. Jego życie też nie było usłane różami, a jednak z godnością i wytrwałością witał każdy nowy dzień. Nigdy nawet do głowy mu nie przyszło żeby wybrzydzać! Miał kochającą żonę i trójkę cudownych dzieci, dwóch synów i córeczkę, a dzięki swojej kuźni mógł zapewnić wszystkim godziwe życie. Czego więcej mógłby chcieć? Owszem, strych i szopa domagały się remontu, nie pogardziłby też nowym wozem, nigdy jednak nie zniżyłby się do tego poziomu, by prosić o pomoc jakiegoś czarodzieja.
Zwłaszcza Amastine'a.
Czego mógł chcieć ten dziwny elf? Burmistrz Podbramia uważnie śledził jak gość ostrożnie skubie pieczywo i popija je mlekiem. Czując na sobie spojrzenie gospodarza uśmiechnął się do niego ciepło, odstawiając opróżniony kubek.
- Czy mógłbym wam jakoś pomóc? - zapytał uprzejmie.
Pomóc? Czy ten idiota właśnie z niego zakpił? Dość już, że wczoraj prawie doprowadził do katastrofy niemal przekraczając niewidzialną granicę oddzielającą wioskę od wieży czarodzieja. Najlepiej żeby w ogóle z miejsca się nie ruszał. Albo wracał tam, skąd wypełzł - i żeby słuch po nim zaginął. Kamo doskonale potrafił sobie wyobrazić, co Amastine zrobiłby tej przybłędzie w odwecie za zakłócanie spokoju.
Dlaczego jego oczy musiały być tak szczere i beztroskie? Czy rzeczywiście był tak głupi, że nie rozumiał, iż mógł być przyczyną katastrofy nie tylko dla rodziny Boreamów, ale i dla wszystkich mieszkańców Podbramia?
- Nasza studnia zamarzła, jeśli to nie byłby problem... - zaczęła nieśmiało Mirin, ale Kamo uszczypnął ją ostrzegawczo pod stołem i nieznacznie pokręcił głową. Było już jednak za późno. Uśmiech na twarzy złotowłosego stał się jeszcze szerszy i jeszcze bardziej promienny.
- Chyba będę w stanie wam pomóc - oznajmił radośnie, po czym zwrócił się do dzieci: - To gdzie jest ta studnia?
Niestety, nawet najstarszy syn Kamo, Ketan, nie podzielał jeszcze sceptycznego podejścia ojca do nieznajomych, dlatego wraz z bratem i siostrą, ubrawszy się w zimowy płaszcz, wybiegł na podwórze za elfem.
Gdy tylko dzieci znalazły się poza zasięgiem jego głosu, Kamo zaklął głośno i uderzył pięścią w stół. Mirin westchnęła cicho, stanęła za mężem i zaczęła mu rozmasowywać ramiona.
- Feivarr nie wygląda na złą osobę - szepnęła mu na ucho. – Proszę, bądź dla niego wyrozumiały. Przecież jasno dał do zrozumienia, że nie oczekuje od nas darmowej gościny.
- Zachowuje się jakby zjadł za dużo sfermentowanych owoców - prychnął Kamo. Nigdy nie potrafił się jednak długo gniewać, zwłaszcza, gdy drobne palce Mirin tak troskliwie ugniatały jego zmęczone barki. – Ale jeśli tak bardzo ci na tym zależy, dam mu szansę. Oczywiście, jeśli poradzi sobie ze studnią - obiecał mężczyzna i pogładził się po wydatnym brzuchu.
Cóż, nie umiał kłócić się z żoną, to prawda. Z drugiej jednak strony zaczynał dochodzić do wniosku, że ten cały elf mógł im się nawet przydać. W końcu czasem dobrze jest posłuchać o tym, co działo się w innych częściach kraju. No i przede - wszystkim jego dzieci wyglądały na szczęśliwe, a to przecież było najważniejsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top