51.
Choć Merrill szukał go bardzo długo, nie był w stanie znaleźć konkretnego źródła światła. Zupełnie jakby padało z każdej strony i rozpraszało się w tysiącach diamentów. Nie było mocne, ale oślepiało go. Nie był w stanie się do niego przyzwyczaić, choć wydział je już od tak dawna... Problemem mógł być fakt, że nie było to naturalne światło, lecz zrodzone z czyjejś magii.
Był zmęczony. Wiedział, że śpi, a wszystko, co widzi jest jedynie snem, ale to mu nie wystarczyło. Potrzebował prawdziwego odpoczynku, spokoju, ukojenia... Tego, czego wizje nie były mu w stanie zapewnić.
Umierał. Tonął w świecie ułudy i tracił kontakt z rzeczywistością. Im bardziej zagłębiał się w ten cudowny świat magicznego światła, tym mniej było w nim życia. Był tego pewien, a jednocześnie nie mógł nic na to poradzić. Im dłużej śnił, tym bliżej był śmierci, a im bardziej był martwy tym więcej snu mu zsyłano.
Wiedział, że to Nirr wlewa mu truciznę prosto do ust, ale nie mógł mu się przeciwstawić. Nie chodziło o to, że był zbyt słaby. Gdyby chciał mógłby znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, aby stawić mu opór. Problem polegał na tym, że nie chciał. Śmierć wydawała mu się najlepszym wyjściem z sytuacji, w której się znalazł. Właściwie to wolał nawet umrzeć we śnie z rąk najprawdopodobniej jedynego przyjaciela, jakiego miał, niż żyć goniąc za celem, który nawet nie należał do niego.
– Dlaczego? – jęknął, opierając się plecami o chłodną diamentową taflę.
– Czy zawsze musi być jakiś powód? – zapytał młody mężczyzna, o głosie równie pięknym, co irytującym. Wyszedł powoli spomiędzy kolumn, a jego spojrzenie zdawało się pochłaniać wszystko dookoła. Merrill od razu zrozumiał, że ma przed sobą kogoś, kto byłby w stanie zrozumieć ogrom możliwości, jakie daje kryształowa jaskinia i jednocześnie nie znalazłby w niej jedynie narzędzia do zaspokojenia swoich ambicji.
Mogła istnieć tylko jedna osoba o tak wielkiej mocy i jednocześnie tak lekceważącym podejściu do własnych możliwości.
– To ty...
– To ja – odparł. – Nie do końca tak to planowałem, ale wygląda na to, że zapewniłem lukę w geas nie tylko twojemu przyjacielowi, ale i sobie.
– On nie jest moim przyjacielem – warknął elf, zupełnie jakby od tego kłamstwa miało zależeć jego życie, ale zmęczenie nie pozwoliło mu wypaść przy tym wystarczająco poważnie, aby mężczyzna właściwie zinterpretował jego słowa.
– Rób z nim co chcesz – prychnął czarodziej. – Dla niej to bez znaczenia. Swoją drogą, myślałem, że wszystkie elfy są potężnymi czarodziejami, ale ty wydajesz się być... ułomny? Czy to nie zabawne?
Merrill pierwszy raz w swoim życiu został tak obrażony. I to przez kogoś zupełnie obcego. Nie wiedział nawet jak powinien na to zareagować, więc jedynie stał i patrzył na niego wzrokiem, który mógłby zabijać olbrzymów i zmuszać góry do ustępowania mu z drogi. Co miał powiedzieć? Że to nie prawda? Cóż, problem polegał na tym, że to była prawda. Przynajmniej tak mu się zawsze wydawało.
– W sumie nie dziwię się, że dla niej to również nie ma znaczenia – mówił dalej nieznajomy, zupełnie jakby nie dotarło do niego, że właśnie kogoś śmiertelnie obraził.
– O czym ty właściwie mówisz? – Merrill wykrztusił z siebie w końcu.
Mężczyzna zatrzymał się i zmierzył go wzrokiem. To był dziwny wzrok. Jasny, czysty i w pierwotny sposób okrutny. I, co najdziwniejsze, zupełnie obojętny. Tak jakby wszystko, co się wokół niego działo, było tak oczywiste, że nie było nawet z stanie wzbudzić w nim zdziwienia. Jedynie... smutek i dziwne rozczarowanie. A jednak nie potrafił odmówić sobie nie tylko patrzenia, ale i uczestnictwa. W przeciwieństwie do niej.
Jego bladą twarz rozjaśnił wątły uśmiech.
– Teraz już rozumiesz?
Rozumiał.
– Sam nie dam rady do niej dotrzeć. Poświęcę dla niej życie, ale musisz mi pomóc... Błagam.
– Zrobiłem dla ciebie wszystko, co w mojej mocy. Teraz twoja kolej. Nie wymagałaby od ciebie więcej, niż jesteś w stanie jej dać. Przykro mi. Tu kończy się moja rola.
Odwrócił się i odszedł, a już po chwili jego sylwetka zniknęła między kryształowymi kolumnami. Zupełnie jakby w gruncie rzeczy wcale nie obchodziło go, co teraz stanie się z elfem. Merrill został sam ze swoimi problemami. Wiedział już jednak, co powinien zrobić. Wciąż nie był do końca przekonany, że podoła temu zadaniu, ale słowa czarodzieja dały mu do myślenia. Nie bez powodu udało mu się zajść tak daleko. Miał w końcu do odegrania własną rolę w tej wielkiej grze świata.
Teraz musiał tylko się obudzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top