50.

Arama spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Do tej pory nie lubiła tego robić, teraz natomiast nie miała nic przeciwko. Jej wygląd wprawdzie się nie zmienił, ale znacznie lepiej czuła się z samą sobą, a to przecież było najważniejsze. W tej przyćmionej zieleni rzeczywiście było jej do twarzy, a krawiec, którego zatrudnił jej ojciec, uszył prawdziwe arcydzieło. Była mu za to niezwykle wdzięczna, ale wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że dziewczyna o pełniejszych kształtach wyglądałaby lepiej w długiej mocno rozkloszowanej sukni z ciasnymi rękawami, spiętej prostym gorsetem. Nie mówiąc już o tym, że do wyzywającej czerwieni wciąż nie mogła się przekonać. Gdy kupowała materiał, wydawało się jej to świetnym pomysłem. Mireva twierdziła, że dzięki temu będzie miała większe szanse na znalezienie męża. Teraz jednak nie była tego taka pewna.

Nie, nie dlatego, że nie była pewna czy jest w stanie znaleźć sobie męża. Chodziło raczej o to, że nie wiedziała już czy tego właśnie chce.

– Proszę! – zawołała, słysząc pukanie do drzwi.

Do środka wszedł jej ojciec. Na widok córki dobrowolnie ubranej w suknię jego twarz rozjaśnił uśmiech, który dostrzegła pomimo zakrywającej go gęstej przyprószonej siwizną brody. Podszedł do niej, położył jej dłonie na ramionach i zaczął z udawaną złośliwością trzeć zarostem o jej czoło, co wywołało u niej napad śmiechu.

– Nie przeszkadza ci, że chcę być rycerzem? – zapytała, odsuwając się od niego, by spojrzeć mu w oczy.

Patrzył na nią przez chwilę. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna czuła, że jest z niej dumny i nie chciała tego zmieniać. Czuła jednak potrzebę dowiedzenia się, co naprawdę ojciec uważał o jej pomyśle. Zaspokojenie jego dumy nie stało już dla niej na pierwszym miejscu, ale wciąż była jego córką. A skoro nie mogła być dobrą córką, chciała przynajmniej zrekompensować mu brak syna. W pewnym sensie był to jej obowiązek.

– Bez względu na to, co robisz, rób to w zgodzie z sobą i najlepiej jak potrafisz – powiedział po dłuższym namyśle, a po chwili dodał z lekkim rozbawieniem: – Nie spodziewałem się po tobie takiej decyzji.

– Ja również, ojcze – zaśmiała się i oparła czoło o jego ramię. – Nie spodziewałam się też, że to może dawać tyle satysfakcji. I siniaków.

– Nic dziwnego, że sprawia ci satysfakcję, skoro jesteś w tym dobra – prychnął Dregan, zupełnie jakby był zdziwiony, że córka nie dostrzega własnych postępów. – Sam kazałem nauczyć ciebie i twoje siostry podstaw, gdy byłyście jeszcze małe, więc w sumie to moja wina, że nie zauważyłem twojego potencjału. To mogłoby nam zaoszczędzić wielu rozczarowań.

– Nie obwiniaj się. Trudno zauważyć potencjał u dziecka ganiającego z kijem po dziedzińcu.

Na to roześmiali się oboje.

– To nie zmienia faktu, że robisz błyskawiczne postępy i wszyscy są tobą oczarowani – oznajmił, a jego głos ociekał dumą, jakiej nigdy wcześniej w nim nie słyszała. Chyba właśnie tego brakowało w jej dotychczasowym życiu. Chociaż z drugiej strony zupełnie nie była do tego przyzwyczajona, przez co nie mogła przestać doszukiwać się w tym jakiegoś podstępu. – Rilian zaproponował nawet, że powinnaś dostać możliwość wykazania się w prawdziwej walce.

Arama zaczerpnęła głośno powietrza i z wrażenia aż opadła na stojące pod toaletką krzesło. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała. Przynajmniej nie tak szybko. Wiedziała, że zadzieranie z Rilianem źle się skończy. Chociaż właściwie nie zadarła z nim, po prostu udawała, że nie widzi jego poczynań. Czy powinna powiedzieć ojcu o swoich podejrzeniach co do jednego z jego najbliższych przyjaciół? Mógł ją wyśmiać albo, co byłoby nie tylko gorsze, ale i bardziej poniżające, poprzeć jego plany i... I zmusić ją do małżeństwa.

Kiedyś było jej obojętne, kto był kandydatem na jej męża. Pragnienie akceptacji ze strony jakiegokolwiek mężczyzny odarło ją z wszelkich wymagań co do wieku, wyglądu, charakteru i pozycji społecznej. Teraz było inaczej. Wiedziała ile jest warta i wszystkie wymagania miała dokładnie sprecyzowane.

Wiedziała, że zasługuje na kogoś więcej niż Rilian.

Tylko czy miała powiedzieć o tym ojcu?

– W jaki sposób miałabym się wykazać? – zapytała, by przerwać ciszę i zyskać czas do namysłu.

– Słyszałaś o bandytach grasujących wzdłuż drogi z Achrinny do Endar?

– Owszem. Mam się nimi zająć?

– Tak, ale nie sama. – Widząc jej pytające spojrzenie, uśmiechnął się i wyjaśnił: – Zgłosiło się do mnie wielu poszkodowanych. Niektórzy stracili cały swój dorobek albo nie mają już domów, do których mogliby wrócić. Są gotowi ruszyć za każdym, kto będzie chciał poprowadzić ich do walki.

– Chwileczkę! – Ten pomysł śmierdział gorzej niż beczka starych ryb. – Mam stanąć na czele armii złożonej z niewyszkolonych wieśniaków? Tym nie dowiodę swojej wartości a jedynie głupoty!

– Rilian obiecał, że ci pomoże. Jeśli będziesz miała jakieś wątpliwości, zgłoś się do niego i...

Nie była w stanie słuchać dalej. On wiedział! On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co planował Rilian. Nie tylko popierał go, ale zamierzał też mu pomóc. Osaczyli ją i czekali na jej reakcję. Czekali, aż się podda lub straci panowanie nad sobą i sytuacją. Kiedyś na pewno właśnie tak by się to skończyło. Cóż, niech sobie patrzą. Nie zamierzała się ugiąć. Nie po to tak daleko zaszła, żeby teraz wszystko dobrowolnie oddać.

– Dam radę – oznajmiła stanowczo, czym zupełnie zbiła z tropu swojego ojca. Podniosła się z krzesła i hardo spojrzała mu prosto w oczy. – Zaprowadź mnie do tych ludzi. Albo nie. Najpierw muszę przebrać się w zbroję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top