43.
– Potrzebujesz nowych ubrań – powtórzył Feivarr, a w jego głosie słychać było coraz więcej irytacji. – Te są zbyt charakterystyczne. No i zbyt ponure jak na barda.
Genciel zignorował go i jeszcze szczelniej zawinął się w kołdrę. Nie chodziło już nawet o to, że kupowanie ubrań było irytujące, gdy nie można zdać się na krawca z prawdziwego zdarzenia. Po prostu granie na nerwach elfowi było zaskakująco przyjemne. Zastanawiał się, co musiałby zrobić, żeby przekroczyć granicę pomiędzy zwykłą irytacją a wściekłością.
Z drugiej strony miał nadzieję, że nigdy mu się to nie uda. To mogłoby drastycznie zakończyć ich znajomość.
– Sam tego chciałeś – westchnął elf, podejrzanie zadowolonym tonem. – Tylko potem nie narzekaj, że kolor jest nie twarzowy, albo, że to nie twój krój.
Drzwi ich pokoju trzasnęły z hukiem.
Cholera jasna. Przecież to będzie zwykła zemsta!
Zaczął szarpać kołdrę, próbując się z niej wydostać i jednocześnie krzyczał za Feivarrem, aby na niego poczekał. Dłuższą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że elf wcale nie wyszedł, tylko stał w pokoju oparty o ścianę. Trzęsąc się ze śmiechu. Taaak, wielki czarodziej uwięziony w pościeli. To musiał być niezwykle zabawny widok.
– Ubierz się, a ja przyniosę śniadanie – powiedział elf bez cienia kpiny czy złośliwości i wyszedł, tym razem naprawdę.
Elf z poczuciem humoru? Ciekawy przypadek. I zaskakująco przyjemny. Nie gniewał się, nie groził Gencielowi, był cierpliwy, przymykał oko na jego numery, a krępujące sytuacje wolał obracać w żart. Niby mu to nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie, ale... Czarodziej nie mógł się pozbyć wrażenia, że za maską sympatycznego podróżnika kryje się ktoś więcej. Ktoś z krwawymi plamami w życiorysie, ktoś uciekający przed przeszłością. Nie powinien o to pytać, nie powinien też sam tego badać, ale chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć.
Ubrał się w czarną szatę i przysiadł na brzegu łóżka, odsuwając uprzednio na bok skołtunioną kołdrę. Jak miał zaufać komuś, kogo przeszłości nie znał? Wiedział, że w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia, ale z drugiej strony od tego mogło zależeć, co się z nim stanie. Liczył na to, że uda mu się obyć bez tej wiedzy, ale powoli docierało do niego, że to nie możliwe. Czy powinien zapytać wprost? Tak byłoby uczciwiej. Tylko czy znajdzie na to odwagę?
I czy był pewien, że jest gotów usłyszeć odpowiedź?
– Nigdy więcej nie zbywaj w ten sposób żadnej kobiety – jęknął z udawaną irytacją Feivarr, wchodząc do pokoju. Trzymał kosz ze świeżym chlebem, serem i kilkoma tłustymi kiełbaskami. – Chociaż... może to po prostu ta jedna była dziwna.
– Nie odzywała się do ciebie? – zapytał Genciel, dobierając się do pieczonych kiełbasek i chleba.
– Och, wręcz przeciwnie. Pytała, czy może się do nas przyłączyć.
– I co jej powiedziałeś?
– Zapytałem czy umie tańczyć i grać na jakimś instrumencie.
– A ona na to?
– A ona na to: nie spodziewałam się, że macie takie konkretne upodobania.
Obaj parsknęli śmiechem.
Tak było dobrze. Czy znajomość prawdy była aż taka konieczna? Cichy głos w umyśle czarodzieja podpowiadał mu, że znał już całą prawdę o elfie. Może po prostu nie potrafił jej jeszcze zrozumieć. Z resztą – raz kozie śmierć.
– Co robiłeś zanim postanowiłeś zostać poszukiwaczem przygód? – spytał pozornie swobodnym tonem.
Elf westchnął i usiadł na jego łóżku, tak że dzielił ich jedynie kosz z jedzeniem. Ułamał sobie kawałek chleba i ser, po czym zaczął jeść, zwlekając z odpowiedzią. Genciel wiedział, że musi być cierpliwy, ale ta cisza bolała. Nie chciał usłyszeć wymijającej riposty w stylu „różne rzeczy" albo „och, to i tamto", czy czegoś równie ogólnego. Chciał zrozumieć dlaczego dusza Feivarra śpiewa.
– Słyszałeś o tkaczach słów? – zapytał w końcu elf.
Amastine pokręcił przecząco głową. Bez ogólników. Chciał mu podać samą prawdę. Ufał mu. Niezwykle przyjemne uczucie.
– Nic dziwnego. Po zawarciu Przymierza ta profesja stała się nielegalna – odparł Feivarr z krzywym uśmiechem. W jego spojrzeniu kryła się dziwna nostalgia, jakiej czarodziej jeszcze nigdy nie widział. – Chociaż nazywało się to mową elfów, nie każdy elf ją znał. To specyficzny język, którego tak naprawdę nie da się nauczyć. Bardziej jak wrodzony talent niż konkretna umiejętność, chociaż trzeba go bardzo pielęgnować.
– Czyli tkacze słów to czarodzieje wśród elfów?
– I tak, i nie. Wiesz na czym polega magia z użyciem słów?
– Czytałem o tym – powiedział powoli Genciel. – Czy to nie jest bardzo niebezpieczne? Więzienie magii w słowach...
– To miecz obosieczny. Z jednej strony trzeba nadać kształt magii, z drugiej pozwolić jej nadawać kształt samemu sobie. Magia wpleciona w słowa i słowa kształtujące moc. To niezwykle subtelny rodzaj magii.
– Dlaczego w ramach Przymierza tego zakazano?
– Taki sposób posługiwania się mocą zakładał, że ma ona swoją własną wolę i nie da się jej tresować jak zwierzęcia. Magom, którzy przejęli Twierdzę się to nie spodobało, a elfy... Cóż. To się chyba nazywa „mniejsze zło". Gdybyśmy nie zgodzili się na ten warunek, nie przyjęto by nas do Przymierza i stalibyśmy się potencjalnymi wrogami a nasze lasy potencjalną zdobyczą. Wyzwaniem. A ludzie uwielbiają wyzwania.
Genciel nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć. Nic dziwnego, że Feivarr był dumny z tego, kim jest. Magia go wybrała, a on wybrał magię. Co robił przez ostatnie pięćset lat? „Różne rzeczy" oraz „to i tamto". I przez cały czas się ukrywał. Być może liczył na to, że w Pustce będzie mógł swobodnie używać swoich talentów i w końcu będzie wolny.
Oznaczało to też, że Feivarr miał ponad pięćset lat. Ta wiadomość nieco zbiła z tropu czarodzieja. Wiedział, że czas elfów płynie inaczej, nie spodziewał się jednak, że jest między nimi aż tak duża różnica wieku. Nic dziwnego, że Feivarr traktował go jak dziecko.
– Było, minęło – rzucił blondyn dziwnie wesołym tonem rozprawiając się z kiełbaską. Wstał i spojrzał wyczekująco na czarodzieja. – Teraz musimy zająć się twoim przebraniem. Nie możesz być bardem w stroju jak na pogrzeb.
Genciel niechętnie przyznał mu rację i dał się wyciągnąć z zajazdu.
Na ulicach Achrinny panował tłok. Koniec zimy oznaczał wiosenne porządki oraz pierwsze prace na polu i w ogrodach, ludzie zjeżdżali więc z okolicznych wsi, by kupić wszystko, co mogło się im przydać oraz mnóstwo rzeczy absolutnie zbędnych. Dzięki temu Genciel i Feivarr nie mieli większych kłopotów z wtopieniem się w tłum, chociaż utrudniało im to znalezienie kupców z konkretnymi towarami.
Momentami Amastine nie wiedział, czy bardziej ma ochotę uciec, zapaść się pod ziemię czy też udusić Feivarra. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że jest to zemsta, za wszystkie jego nieczyste zagrania z karczmy, ale nie powiedział tego na głos. Gdy jednak udało mu się pogodzić z absurdem sytuacji, zaczęło go to nawet bawić, a efekt oczywiście był taki, że mieli przebrania nie tylko dla siebie, ale i dla całego zespołu. Obładowani torbami, zastanawiali się chwilę, czy nie odnieść wszystkiego do karczmy i nie zjeść obiadu, na drodze stanęło im jednak stoisko ze słodkimi bułeczkami i pasztecikami.
– Jeśli zjesz jeszcze jednego to pękniesz – zaśmiał się Feivarr i posłał przepraszające spojrzenie przerażonemu synowi piekarza, który ich obsługiwał. Miał może piętnaście lat, policzki rumiane od kuchennego żaru i oczy otwarte szeroko ze zdziwienia. – Wystarczy, nie możesz przecież zjeść wszystkiego.
– Zapłaciłem – prychnął czarodziej, ale posłusznie powstrzymał się przed sięgnięciem po kolejny pasztecik i dał się zaciągnąć głębiej w tłum, z dala od wzroku zaintrygowanego chłopca, którego sakiewka wisiała teraz nisko przy ziemi, ciężka od monet.
– Powinieneś wymyślić sobie nowe imię i jakiś życiorys – szepnął elf, gdy znaleźli się wystarczająco daleko.
Miał rację. Używanie jego prawdziwego imienia i nazwiska będzie jak zostawianie po sobie śladów, prowadzących prosto do wieży. A to byłoby zwyczajnie głupie. Powinien sam na to wpaść. Może Feivarr miał po prostu większe doświadczenie w ucieczkach, ukrywaniu się i udawaniu kogoś, kim nie był.
– Czy „Ayen'Feivarr" to twoje prawdziwe imię? – zapytał, nabrawszy podejrzeń.
Elf popatrzył mu przez chwilę w oczy, a potem pociągnął go za sobą, aż w końcu wypadli ze strumienia ludzi, na węższą i niemal opustoszałą uliczkę.
– Nie – szepnął ze skruchą. – Chociaż z drugiej strony prawdziwszego już nie mam. Gdybym użył imienia, które nadano mi w dniu narodzin i opuścił lasy Aelcayi, stałbym się przestępcą.
– Więc nie podasz mi swojego prawdziwego imienia? – Żal w głosie czarodzieja był znacznie głębszy, niż on sam by sobie tego życzył.
– Ono już nie istnieje, Gencielu – odparł pocieszającym tonem elf. – Porzuciłem je na rzecz tego, które mam teraz. Nie jestem też tym, kim byłem, kim wolno mi było być wcześniej, więc to niewielka cena za możliwość życia na wolności, nie sądzisz?
– I teraz muszę zapłacić tę samą cenę?
– Nie mam pojęcia.
Może po prostu jeszcze to do niego całkowicie nie dotarło, ale porzucenie tego kim był, na rzecz postaci całkowicie fikcyjnej wydało mu się niezwykle podniecające. Mógł się stać kimkolwiek, każdym kim tylko zapragnął. Pod warunkiem, że efektem końcowym będzie bard. No i musiał też pamiętać, że zwykli ludzie żyli krócej. Chociaż nie musiał być zwykłym człowiekiem. Magia odbijała się w jego osobie na tyle wyraźnie, że mógł podać się za jakiegoś mieszańca. To tłumaczyło by również, dlaczego podróżuje z innym elfem.
– Czy mógłbym być półelfem? – zapytał.
– To miałoby sens – pochwalił go Feivarr, wciąż jednak patrzył na niego wyczekująco. – Co dalej?
– Nieślubny syn jakiegoś elfiego arystokraty... o którym ten nic nie wie. Po śmierci mojej matki zająłeś się mną ty i od tamtej pory śpiewamy w duecie. Co ty na to?
– Nie najgorzej – zgodził się elf. – Musisz dopracować szczegóły, ale nie wymyślaj ich zbyt wiele, żebyś się w tym potem nie pogubił. No i nic zbyt zaskakującego. Ktoś mógłby to zapamiętać.
– Gdybym został przy moim nazwisku byłbym bardziej wiarygodny.
– Zapewne tak.
– Odair Amastine.
– To była bardzo szybka decyzja.
– To był mój młodszy brat – powiedział przyciszonym głosem Genciel. Wspomnienia zabolały. Zabolał też fakt, jak bardzo zdążyły wyblaknąć. Odpędził jednak dłonią Feivarra, dając mu do zrozumienia, że w tej kwestii nie oczekuje od niego pocieszenia. – Umarł niedługo po narodzinach. Właściwie w ogóle go nie znałem.
– Niech zatem będzie – powiedział elf, a ton jego głosu znów był kojący. – Czyli brakuje nam tylko lutni i konia.
Czarodziej skinął głową i znów dał się pociągnąć w tłum. Pakunki ciążyły im nieco, ale postanowili, że wrócą do karczmy dopiero, gdy będą mieli wszystko. Znalezienie dobrego lutnika graniczyło z cudem. Handlarzy było wielu, elf upierał się jednak, że nie mogą zadowolić się byle czym. Zadanie było o tyle trudniejsze, że zależało mu na instrumentach używanych, które zwiększyłyby wiarygodność ich historii.
Mieli się już poddać, gdy w ich ręce wpadła nieco sfatygowana lira. Dzięki magii i odrobinie farby mogli bardzo szybko przywrócić ją do stanu dawnej świetności, więc chociaż nie była tym, czego szukali, wahali się jedynie przez chwilę.
Z koniem poszło im dużo lepiej. Zdecydowanie bardziej niż nogi ucierpiały na tym ich sakiewki, ale przynajmniej dokonali zakupu, z którego obaj byli zadowoleni.
– Dużo pieniędzy ci zostało? – zapytał Feivarr przy kolacji. Tak jak poprzedniego wieczora zajęli miejsce z dala od kominka, innych klientów oraz ich spragnionych plotek uszu.
– Niewiele – przyznał niechętnie czarodziej. – Jeśli zrobimy zapasy na drogę, to prawie nic.
– Szkoda – westchnął blondyn z bólem. – To oznacza, że musimy wyjechać stąd jak najszybciej i zacząć na siebie zarabiać po drodze. A przecież tak bardzo zależało ci na tym, by przeprosić pewną niewiastę...
Jego bezczelny uśmiech powinien zirytować czarodzieja, na szczęście nie udało mu się to dzięki dużej porcji gulaszu i zupy rybnej. Jak miał to wyjaśnić? Nie mógł mu przecież tak po prostu powiedzieć, że naraził się rodzinie zarządzającej Achrinną. Z drugiej strony, jeśli nie powie tego Feivarrowi, to komu? W końcu musiał się z nią spotkać. Z jakiegoś powodu wiedział, że musi.
– To Mysz – szepnął, pochylając się w stronę elfa.
– Więc to nie twój problem, tylko karczmy – bąknął zbity z tropu blondyn.
– Nie, nie tutaj. Ta dziewczyna. Wołali na nią „Mysz". Przypominała mysz i była myszą. Muszę się z nią spotkać.
– Czyli chcesz się spotkać z jakąś dziewczyną, dlatego, że ludzie nazywali ją Myszą?
– Chcę się z nią spotkać dlatego, że jest Myszą i córką pana Achrinny, Degana Seowella.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top