29.

Dzisiaj też długo ;)

* * *

Merrill otworzył gwałtownie oczy i rozpaczliwie spróbował złapać oddech. Nie było to tak proste, jak mu się pierwotnie wydawało, dlatego przez kilka boleśnie długich chwil dusił się, wił i szarpał. Gdy w końcu jego płuca wypełniły się życiodajnym powietrzem, uświadomił sobie, że jego ręce i nogi są skrępowane. Najpierw ogarnęła go panika; próbował wyszarpnąć dłonie spomiędzy ciasno związanych zwojów cienkiej liny, ale doprowadziło to jedynie do tego, że pokaleczył nadgarstki. Ból pomógł elfowi skupić myśli i uświadomić sobie, co musiało się stać.

A więc wpadł w łapy ifryta.

Westchnął cicho i obrócił się kilka razy, aby znaleźć jak najwygodniejsze położenie. Przy każdym nawet najdrobniejszym ruchu po jego ciele przemykały pulsujące fale bólu. Chociaż starał się nie nadwyrężać, w końcu go zemdliło, zarówno od bólu, jak i nasilających się z każdą chwilą zawrotów głowy. Skrzywił się i przełknął napływającą do ust żółć.

Cholera! Jak mogło do tego dojść? Liczył na to, że jaszczurki go ochronią, ale wszystko wskazywało na to, iż się mylił.

Zaczął się rozglądać i, gdyby nie mdłości pewnie, zagwizdałby ze zdziwienia. Trafił do niewielkiej okrągłej jaskini, z wydrążonym dołem na palenisko i szybami wentylacyjnymi do odprowadzania dymu. Zapewne był to jeden ze schronów, których nie udało się Merrillowi znaleźć. Nie miał też na sobie munduru, tylko cienką tunikę, którą zawsze nosił pod nim, a przykryty był grubym kocem z dziwnej, nieco szorstkiej tkaniny. Gdyby nie fakt, że był związany, mógłby nawet pomyśleć, że ifryt nie ma wobec niego wrogich zamiarów. W prawdzie nie miał w zasięgu wzroku też swojej broni, ale ten fakt jakoś specjalnie go nie zaskoczył – na miejscu ifryta zrobiłby dokładnie to samo.

Po jaskini delikatnym echem rozszedł się radosny świergot jego jaszczurki. „Jego jaszczurki"? Dobre sobie. Mały zdrajca. Elf mógł się założyć, że wydał go ifrytowi za kawałek mięsa.

– Nie śpisz! – pisnęło mentalnie zwierzątko, wpadając do groty i rzucając się w stronę Merrilla. Z niezwykłą gracją opadło na ziemię tuż obok głowy elfa i zaczęło czule trącać go noskiem. – Lepiej ci już? Lepiej?

Jak to „lepiej"? Czyli wcześniej było jeszcze gorzej? Dziwne... Poza bardzo długim snem i osłabieniem organizmu liście sitth nie powinny dawać żadnych niepokojących skutków ubocznych. Owszem, były niebezpieczne, ale nie aż tak!

– Obudziłeś się.

Niesamowite, jak głosem można wpłynąć na drugą istotę. Z resztą, nie chodziło tylko o sam głos. Ledwie ifryt wszedł do groty, cała rozżarzyła się trudnym do opisania blaskiem i ciepłem, którego źródłem był niewątpliwie on sam. Chociaż wciąż nie można było powiedzieć, że wyglądał na kogoś godnego zaufania, to teraz, z bliska, Merrill zaczął dostrzegać setki szczegółów świadczących dobitnie, iż ten czerwonowłosy syn ognia nie miał wobec niego wrogich zamiarów. Widział to w sposobie, w jaki zmarszczył brwi, gdy ich spojrzenia się spotkały, i w bladym uśmiechu, który posłał mu na powitanie. Słyszał nieśmiałą troskę i niepewność w ciepłym głosie. Czuł też wypływające z niego dyskretnie nici magii, które miały działać na elfa uspokajająco, i choć wstyd było mu się do tego przyznać, spełniały swoje zadanie.

– Wydajesz się tym faktem zaskoczony – stwierdził neutralnym tonem Merrill. Nie był w stanie dłużej milczeć pod naporem spojrzenia czerwonych oczu. Zaskoczyło go, jak słabo brzmiał jego głos, co najwidoczniej nie umknęło uwadze ifryta.

– Przez ostatnie kilkanaście godzin balansowałeś na krawędzi życia i śmierci, gdy twój umysł walczył z otaczającymi go zaklęciami, elfie – odparł ifryt i uklęknął przy dole w centrum jaskini. Wrzucił na dno kilka szarych bulw wielkości zaciśniętej pięści, a potem przykrył je szczelnie kilkoma warstwami cienkich, dziwnie poskręcanych gałązek i dmuchał w nie tak długo, póki nie zajęły się ogniem. Był to niezwykły widok, gdyż nie użył do wzniecenia płomieni niczego poza swoim oddechem. – Ktoś musi cię bardzo nienawidzić.

– Niby dlaczego ktoś miałby mnie nienawidzić? – prychnął elf.

Nie było absolutnie niczego, co mogłoby skłonić kogokolwiek do żywienia do niego nienawiści. Był wysoko postawionym generałem Gwardii Księżyca, dowództwo na nim polegało, jego ludzie go uwielbiali, pochodził z dobrej arystokratycznej rodziny i za pół roku miał się ożenić z Lith'Miyą, z którą był zaręczony od dnia jej narodzin, aby w końcu połączyć od dawna zaprzyjaźnione rody. Przed tym miał jednak miał wykonać misję dyplomatyczną w...

Ból, który nagle przeszył jego czaszkę, był nie do zniesienia. Tysiące igieł zdawały się nie tyle wbijać w jego głowę, co raczej próbowały się z niej wydostać, napierając gniewnie na kości. Nie wiedzieć czemu ta wizja zapanowała jego umysłem do tego stopnia, że gdyby tylko mógł, zacząłby rwać włosy z głowy i rozdrapywać paznokciami policzki. Uniemożliwiały mu to jednak związane ręce, dlatego musiał ograniczyć się do rozdzierającego krzyku. Po kilku minutach cierpienie odeszło równie nagle, jak się pojawiło, a on sam zauważył, iż siedzący nieopodal ifryt mamrocze coś pod nosem.

– Wybacz – rzucił w jego stronę z krzywym, jakby zmęczonym uśmiechem. – Z chęcią bym ci bardziej pomógł, ale niestety nie jestem zbyt biegły w magii nie związanej z ogniem.

Merrill wykrzywił usta w bardzo marnej imitacji uśmiechu. W końcu on sam również nie miał w tej materii czym się chwalić, ale do tego wolał się chwilowo nie przyznawać.

– Co to było?

– Bariera. Ma cię prawdopodobnie zniechęcić do grzebania w pamięci w każdy możliwy sposób. Jak sam już pewnie zauważyłeś, bardzo dobrze spełnia swoje zadanie.

– No dobrze – westchnął elf nieco zbity z tropu. – Albo raczej nie dobrze, bo nadal nie rozumiem, dlaczego miałbym nie grzebać w pamięci.

– Bariera ma chronić geas – wyjaśnił czerwonowłosy, przysuwając się powoli do elfa. – Obawiam się, iż nakazano ci coś, co jest sprzeczne z twoją naturą do tego stopnia, że byłbyś gotów uwolnić się od zadania nawet, gdyby oznaczało to twoją śmierć.

Merrill zamknął oczy i spróbował zrozumieć, co to wszystko mogło dla niego oznaczać. Samo przebywanie pod ziemią przez tak długi czas było wbrew naturze jakiegokolwiek elfa, czy zatem jego umysł mógł kryć coś jeszcze gorszego? Geas – błogosławieństwo i nakaz. Albo klątwa. Bardzo stara i bardzo zaawansowana magia, na którą mogli pozwolić sobie jedynie najbieglejsi w swej sztuce magowie. Jednocześnie był to bardzo brutalny i upokarzający sposób na wymuszenie na kimś swojej woli, na uczynienie z drugiej osoby bezwolnej marionetki. Kto mógł mu to zrobić? I przede wszystkim: czego od niego oczekiwano?

Otworzył gwałtownie oczy i warknął mimowolnie, gdy poczuł na swoim ramieniu ręce ifryta.

– Spokojnie, chcę tylko cię rozwiązać.

– Po co w ogóle mnie wiązałeś? – prychnął elf.

– Miałeś koszmary i zacząłeś tak się rzucać, że bałem się, że zrobisz sobie krzywdę – wyjaśnił syn ognia, luzując rzemienie na ramionach Merrilla. – Teraz może to wydawać się bardzo brutalnym rozwiązaniem, ale wtedy nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Mam szczerą nadzieję, że jesteś mi dozgonnie wdzięczny.

– Chyba nie mam wyboru – zgodził się bezradnie Merrill, uśmiechając się wbrew woli, i pozwolił ifrytowi uwolnić się z rzemieni. – A jeśli wolno mi spytać: z kim mam przyjemność?

– Nirr, strażnik graniczny miasta Ganthir, bardzo mi miło – odparł z zaskakująco udaną parodią kokieterii.

– Cyn'Merrill, generał Gwardii Księżyca.

– Generał, no jasne! To stąd te buty!

– Słucham?

– Buty – wyjaśnił speszony ifryt. – Masz po prostu bardzo dobre buty. W Pustce trudno dostać jakiekolwiek ubrania, a buty... Takie jak twoje mogłyby kosztować tutaj majątek. Gdybyś oczywiście chciał je sprzedać, co akurat odradzam. Są na to stanowczo zbyt piękne. I zbyt dobre. Nie patrz tak na mnie, mówię zupełnie poważnie.

Merrill przeniósł spojrzenie z rozmówcy na swoje buty, które stały niedaleko posłania, tak, aby ifryt nie zauważył jego uśmiechu i jego reakcja wydawała się jak najbardziej naturalna. Rzeczywiście, jego obuwie z miękkiej czarnej skóry, wzmocnione nitkami zaklęć i magicznym srebrem, w tym podłym podziemnym świecie mogło uchodzić za jakiś cud. Rzucił okiem na bose stopy Nirra – duże, ale dość wąskie, z czarnymi paznokciami i mocno zgrubiałą skórą.

– Ifrytom buty nie są potrzebne – wyjaśnił mężczyzna, podążając za jego spojrzeniem. – Mamy bardzo wytrzymałą powłokę naturalną, jeśli można tak powiedzieć.

Elf skinął głową po czym bezceremonialnie zmierzył wzrokiem swojego wybawcę. Był od niego prawie o głowę wyższy, szerszy w ramionach i zdecydowanie dużo lepiej zbudowany. Jego skóra miała ciemnozłoty odcień i pokrywały ją liczne tatuaże. Czerwone, sięgające łopatek włosy opadały luźno na ramiona, poza kilkoma pasemkami, które miał zaplecione w cienkie warkoczyki, oraz lewą stroną, po której głowę miał zupełnie wygoloną. Mało sympatycznego wizerunku dopełniały płonące wewnętrznym ogniem tęczówki. Instynkt samozachowawczy Merrilla krzyczał na całe gardło, aby uciekał jak najdalej od tego mężczyzny, intuicja jednak podpowiadała coś zupełnie innego. Z resztą – potrzebował pomocy. Przekonał się już, że sam nie da sobie rady, nie ze względu na brak doświadczenia, ale przez to, że jego organizm podświadomie próbował zwalczyć geas, co prędzej czy później mogło go zabić.

Na pomoc bezinteresowną nie było jednak co liczyć, aż tak naiwny nie był.

– Czego oczekujesz ode mnie w zamian za pomoc?

Nirr roześmiał się czarująco, po czym obdarzył elfa uśmiechem słodkim i lepkim jak plaster miodu. Ewidentnie próbował go uwieść... Obrzydliwe. Musiał mieć albo absurdalnie wysoką samoocenę, albo też jeszcze nigdy nie spotkał się z odtrąceniem, bo chociaż Merrill emanował kategorycznym sprzeciwem i pogardą, nie skłoniło go to do zmiany strategii.

– Nic na to nie poradzę – zaczął czarować. – Spotkałem istotę z moich snów, więc muszę...

Ckliwe wywody ifryta zostały brutalnie przerwane przez idealnie wymierzony prawy sierpowy – na tyle słaby, by nie złamać mu nosa, i na tyle silny, by trysnęła z niego krew. Elf cofnął szybko rękę w obawie, że wrząca posoka przepali mu skórę, i zmiażdżył ifryta wzrokiem. Jaszczurka błyskawicznie pochwyciła zmianę sytuacji; ulokowała się na kolanach swego pana, zaczęła syczeć na źródło potencjalnego zagrożenia i stroszyć skrzydła.

– Nie rób ze mnie idioty – wycedził Merrill przez zaciśnięte zęby. – Do rzeczy.

Gdy tylko Nirrowi udało się zatamować krwotok, zrzucił z siebie maskę poczciwego wybawcy. Usta wykrzywił mu pogardliwy uśmiech, a znaczące spojrzenie powiedziało elfowi dokładnie to, co chciał usłyszeć. Koniec z czułymi słówkami i owijaniem w bawełnę, czas na prawdziwe interesy.

– Zazwyczaj nie wrzuca się tu generałów – odpowiedział powoli ifryt. – Jakby tego było mało, nałożono na ciebie geas. Może to oznaczać tylko jedno: powierzono ci misję tak tajną, że nawet ty nie możesz wiedzieć, o co w niej chodzi. W takich sytuacjach w grę wchodzą zawsze duże zyski.

– A jeśli mam tylko kogoś sprzątnąć? – zaoponował srebrnowłosy. Dziewczyna o kryształowych oczach... – Geas może jedynie chronić mnie przed dezercją.

– Dezercja tutaj? Co miałbyś tu robić, panie generale Gwardii Księżyca? Chodzi o to, żebyś coś zrobił, a potem do nich wrócił. Może masz znaleźć jakiś zaginiony skarb albo świątynię krwawych elfów. Pomogę ci, a potem dzielimy się po równo. Wchodzisz w to?

W miarę, jak ifryt mówił, elfowi przypominał się dziwny sen. Albo raczej w pewnym miejscu jego umysłu mgła przerzedziła się lekko i pozwoliła Merrillowi zobaczyć część tego, co skrywało się za barierą. Dziewczyna... była wrogiem czy przyjacielem? Jakoś nie miał ochoty sprawdzać tego na własnej skórze, a już tym bardziej nie sam. Propozycja Nirra wydała mu się znacznie bardziej korzystna, niż syn ognia mógł przypuszczać. Nie zamierzał jednak mówić mu o avarieli o kryształowych skrzydłach i kryształowych oczach – zaślepiony wizją skarbów będzie łatwiejszy do manipulowania. A gdy przestanie być potrzebny lub zacznie się naprzykrzać, zawsze będzie można go po prostu sprzątnąć.

– Wchodzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top