23. 406 rok Przymierza Thorab, późna jesień
Silny, zimny wiatr uderzył w rozklekotany powóz i szarpnął brutalnie grubym płaszczem Genciela. Jego podróż jak do tej pory przebiegała bez żadnych zakłóceń i po dziewięciu dniach spędzonych na statku dotarł wreszcie na stały ląd. Wbrew temu, czym straszyli go inni czarodzieje, nie przeszkodził mu ani sztorm, ani cisza morska ani też żadna z podwodnych kreatur, które od tygodni nawiedzały go w snach. Właściwie, było jeszcze gorzej – każdego dnia umierał z nudów. Nie miał jednak nic przeciwko, bo tylko w ten sposób mógł uwolnić się od Siribana.
Chciał go potępiać. Chciał być w stanie donieść na niego któremukolwiek z mistrzów. Chciał przyznać się przed samym sobą, że to, co robi Meirelles jest złe, że wcale go nie popiera.
Ale nie mógł.
Nie potrafił tego wyjaśnić, ale w śnieżnowłosym czarodzieju było coś takiego, iż całym sobą pragnął go wspierać, a jednocześnie śmiertelnie się go bał. Po tym, co zobaczył w magazynach, był święcie przekonany, że nigdy więcej nie będzie w stanie spojrzeć Siribanowi prosto w oczy. Był więc zaskoczony równie mocno, co sam Meirelles, gdy przyszedł do niego dzień później, by pomóc mu zmienić opatrunki. Następnego dnia zrobił to samo. Kolejnego również. Budziło w nim to niemal śmiertelne przerażenie i odrazę, przez co przez długi czas nie mógł wyjaśnić sam sobie, dlaczego właściwie to robił.
Dopiero potem zrozumiał, że powód może być tylko jeden. Siriban Meirelles swoją postawą przeciwstawiał się wszystkim ideom Twierdzy, dlatego w pewnym sensie był po tej samej stronie co Genciel. Fakt, że nie do końca zgadzał się z przekonaniami Siribana, nie miał w tym przypadku większego znaczenia.
Któregoś wieczora, gdy przyszedł do Meirellesa, starszy czarodziej chwycił mocno jego ramię tak, aby nie mógł uciec, pochylił się nad nim i szepnął Gencielowi prosto na ucho:
- W Ogrodzie Księżyca o północy. Przynieś ze sobą swój miecz.
Zdenerwowany tym dziwnym zaproszeniem nie był w stanie tej nocy zmrużyć oka, a przewracanie się z boku na bok zmęczyło go w końcu tak bardzo, że postanowił przyjść. Przebrał się z powrotem w szatę, przypiął miecz do pasa i, starając się nie obudzić kolegów, opuścił wieżę sypialnianą.
Doskonale wiedział, czego powinien się spodziewać, nie podejrzewał natomiast, że zaangażowane w to jest aż tyle osób.
Genciel musiał przyznać, iż Siriban wyglądał wtedy doprawdy magicznie; cały skąpany w świetle księżyca, otoczony kwiatami rozwijającymi swe pąki dopiero po zachodzie słońca. Ten zapał w jego oczach, ta pewność siebie i ta charyzma będąca niemym wyzwaniem dla Twierdzy. Nic dziwnego, że udało mu się zebrać wokół siebie dobrze ponad pięćdziesięciu młodych czarodziejów, pragnących zmian i powrotu dawnej chwały niemal równie mocno, co on sam.
- Dlaczego? - zapytał Amastine wymownie potrząsając mieczem u swego boku.
- Czy to nie oczywiste, młody przyjacielu? - odparł Meirelles uśmiechając się do niego jednocześnie ciepło i pobłażliwie. – W dniu, w którym stajemy się dziećmi Twierdzy, dostajemy miecze, aby pamiętać, że będąc czarodziejami, nie przestajemy być ludźmi. Ma to również uświadomić nam, że naszej mocy nie powinniśmy używać przeciwko zwykłym śmiertelnikom, nawet w obronie własnej. Powiedz jednak, drogi Gencielu, czy od dnia twojego przybycia do Twierdzy miałeś choć jedną lekcję fechtunku?
- Naprawdę chodzi tylko o to? - zaśmiał się Amastine. W tamtej chwili wydało mu się niezwykle zabawne, że największy buntownik w całej historii Twierdzy robi wokół siebie tyle zamieszania jedynie po to, by nauczyć młodszych kolegów jak machać mieczem, aby nie zrobić sobie krzywdy. – I pomyślałeś, że takie lekcje są mi potrzebne?
Śnieżnowłosy rozstawił szerzej stopy, dobył miecza i skinął zachęcająco na młodszego czarodzieja, a pełen wyższości uśmieszek ani na moment nie zniknął z jego ust. Na lepsze zaproszenie Amastine nawet nie liczył, a nawet więcej – gotów był skorzystać z okazji także bez niego.
Zmarszczył brwi i udał, że ma problem z wydostaniem miecza z pochwy. Potem obracał niepewnie rękojeść w dłoni w rzeczywistości badając dokładnie wszystkie parametry miecza, a gdy w końcu uznał, że jest gotowy, natarł na Siribana, lekko się zataczając. Pozwolił się wyminąć, przeniósł ciężar ciała na jedną stronę, obrócił się błyskawicznie i zaatakował, nim Meirelles zdołał przygotować się na kolejne natarcie. Zatrzymał ostrze kilka milimetrów od szyi starszego czarodzieja i roześmiał się głośno. Nie zauważył nawet, gdy sam zaczął nauczać swoich kolegów.
Wspominając tę noc po tylu latach doszedł do wniosku, że Siriban celowo pozwolił mu wygrać. Zapewne gdyby nie to, nie udałoby mu się zaangażować Amastine'a w swój plan. Chociaż z drugiej strony, to właśnie wtedy Genciel pojął, iż musi się od niego raz na zawsze uwolnić.
Byli do siebie zbyt podobni, obaj dumni, ambitni i zbyt lśniący, by tkwić blisko siebie w tak mdłej epoce. I tu właśnie pojawiał się problem – Siriban miał wrodzony dar do wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze, natomiast jedynym życzeniem Genciela było nie rzucać się w oczy. Owszem, uwielbiał gdy coś się działo, ale zdecydowanie wolał znajdować się poza centrum wydarzeń. Nie mógł też pozbyć się z umysłu obrazu, który wrył się w jego pamięć – Siribana pokrytego ludzką krwią, przepełnionego dumą ze swego czynu.
Jedynym wyjściem było opuszczenie Twierdzy i chociaż początkowo wydawało mu się to niemożliwe, to rozwiązanie jego problemu pojawiło się samo wraz ze śmiercią mistrza Ghendy – strażnika Bramy. Genciel wiedział, że to jego szansa, doskonale też zdawał sobie sprawę, że młody czarodziej z mocą tak potężną jak jego nie zostanie odesłany na ląd. Wybłagał więc Siribana o zdradzenie mu sekretu zaklęcia magazynującego i przed kilka tygodni sumiennie pozbywał się swojej mocy, pozorując tym samym całkowitą jej utratę.
Nie spodziewał się, że to wystarczy i był bardzo zaskoczony, gdy powiedziano mu, iż jego kandydatura na nowego strażnika została rozpatrzona pozytywnie. Podejrzewał, że był to ostatni prezent od jego ukochanego mistrza, Yulisa Hangena. Zapewne wspomniał kilku wyżej postawionym osobom, że nagłe wypalenie magii u kogoś tak młodego musi być niezwykle traumatycznym przeżyciem i dalsze przebywanie wśród innych magów może negatywnie odbić się na psychice jego ucznia. Możliwe też, że Hangen wiedział, jaka była prawdziwa przyczyna dziwnego zachowania Genciela, nigdy jednak o tym nie wspomniał, a i chłopiec bał się go o to zapytać. W prawdzie nie był nic winny Siribanowi, ale nie chciał, aby to przez niego ta mała rebelia wyszła na światło dzienne.
Tak więc był tu – na stałym lądzie, z dala od innych czarodziejów, z dala od Meirellesa. Tylko co dalej?
„Nie spiesz się" szeptał mu Yulis Hangen prosto na ucho, gdy żegnał się z nim dziewięć dni temu. „Powoli, kochany, zawsze postępuj powoli i rozważnie. Czekaj na właściwy moment, swoją chwilę. Gdy nadejdzie, będziesz wiedział, co należy zrobić. Masz jeszcze czas i to bardzo ważne, abyś go dobrze wykorzystał". Mistrz musiał coś wiedzieć. Ciekawe tylko czy chodziło mu o konsekwencje działań Siribana czy też o coś znacznie większego.
Powóz, na którego tyłach siedział, podskoczył nieznacznie, gdy koło natrafiło na kamień. Z jakiegoś powodu Genciel nie był w stanie odwrócić się przodem do kierunku jazdy; wolał siedzieć pomiędzy pakunkami wędrownego handlarza i wpatrywać się w linię brzegową. Handlarz co chwilę śmiał się, że to „sentyment" i że na pewno zostawił w Twierdzy jakiegoś „bardzo bliskiego przyjaciela".
Genciel jednak nawet nie zwracał na to uwagi. Był całkowicie skupiony na słuchaniu. To, co słyszał, przypominało... wołanie. Z tym, że nie było to wołanie, które można było tak po prostu usłyszeć. Skierowano je bezpośrednio do jego magii, która wydawała się być tym faktem wprost zachwycona. Przybrała formę małego zajączka, przycupnęła na kolanach swego pana i obracała we wszystkie strony uszkami, aby nie pominąć żadnego dźwięku. Do tej pory nikt nie ośmielił się zwracać do niej tak bezpośrednio, poza, oczywiście, jej ukochanym panem. Genciel jednak nie wiedział, co ma o tym myśleć. Kto miałby go w ten sposób wołać? No i dlaczego?
Może powinien uciec. Jeśli w grę wchodziła magia, ucieczka wcale nie przynosiła hańby, a nawet przeciwnie – była dowodem inteligencji i dobrze wykształconego instynktu samozachowawczego. Dlaczego więc tego nie zrobił? Może zwyczajnie miał już dość uciekania. A może po prostu bardzo ufał swojej magii, która ostatnimi czasy nie miała okazji aby się przed nim wykazać. Cokolwiek nadchodziło, nie miało to nic wspólnego z Siribanem i Amastine był gotów się z tym zmierzyć.
Nadbiegła z południa. Wiatr targał jej długie białe włosy i futro wilka, w które miała zarzucone na ramiona. Złotymi oczami krzesała iskierki magii na powitanie młodego czarodzieja. A zatem wiedźma. Ciekawe, doprawdy, bardzo ciekawe. Genciel łypnął na nią spode łba, gdy wskoczyła na powóz tak, aby handlarz tego nie spostrzegł.
- Witaj, przyjacielu – szepnęła w stronę chłopca, zupełnie jakby nie widziała jego niechęci. – Nie zechciałbyś może pomóc siostrzyczce?
- Czyjej siostrzyczce? – zapytał zbity z tropu.
- No... Twojej. Czyli mnie.
Ta jej bezczelność oraz sposób, w jaki patrzyła na niego sponad podciągniętych pod samą brodę kolan sprawiły, że nie mógł się do niej nie uśmiechnąć.
- W czym mam ci pomóc, siostrzyczko? – spytał łagodniejszym tonem.
- Szukam czarodzieja, który stawiłby się za wiedźmami w Twierdzy – odparła konspiracyjnym szeptem. – Bardzo zależy nam na tym, żebyśmy mogły uczyć się razem z wami, rozumiesz, wszyscy obdarzeni mocą. Tak będzie nawet dla was zdrowiej. Wielki zamek pełen samych mężczyzn? Przecież to wbrew naturze!
Miała rację. Nie mógł się z tym nie zgodzić, ale nie w tym tkwił problem. Nie chodziło nawet o to, że nie chciał jej pomóc. Zwyczajnie nie mógł.
- To bez sensu – odparł smutno Genciel. Nie mógł jej powiedzieć o Siribanie, chociaż wiedział doskonale, że wiele dałaby za informacje o jego planach. W uszach jednak wciąż rozbrzmiewały mu słowa mistrza Hangena; było jeszcze zbyt wcześnie, stanowczo zbyt wcześnie. Ale była jedna rzecz, którą mogła od niego usłyszeć:
- Zapomnij o tym. Zanim uda ci się dostać do Twierdzy, ona przestanie w ogóle istnieć.
* * *
Retrospekcja w retrospekcji. Spodziewaliście się tego? :P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top