17.
Nie żeby ta sytuacja była nieprzyjemna. Krępująca, owszem, ale nieprzyjemna - raczej nie. Może spowodował to fakt, że Genciel od bardzo, bardzo dawna nie znajdował się w centrum niczyjej uwagi, a nawet jeśli, to jeszcze nigdy nie był to elf. Był bardzo wdzięczny nieznajomemu za ratunek, bez niego z pewnością by nie przeżył, ale podziękowania i tak nie cisnęły mu się na usta. Postanowił jednak, że zamiast nich zwyczajnie powstrzyma się od jakichkolwiek komentarzy. Cóż, jak na niego to i tak bardzo dużo.
Tak więc bez żadnego zbędnego słowa pozwolił elfowi zawlec się do sypialni, rozebrać, przemyć, wysmarować jakąś śmierdzącą chwastami mazią, opatrzyć, położyć i przykryć kołdrą. No i bardzo ładnie, cacy. A teraz obcy mógłby już sobie pójść. Nie ważne dokąd, byle jak najszybciej.
Czując na sobie życzliwe spojrzenie zielonych oczu, zrozumiał, że elf tak łatwo nie odpuści. Tłumiąc niekontrolowany wybuch irytacji drapał za uchem srebrnego kota, który zwinął się w kłębek na jego brzuchu i co chwilę pomiaukiwał przepraszająco. Nie miał pretensji do mocy, to nie ona go zawiodła. To on zbyt późno zareagował. Zwyczajnie nie był gotowy na taki atak.
- Co to były za stwory? - zapytał elf tonem, który powinien być zarezerwowany dla ugrzecznionych rozmów przy filiżance herbaty. Widocznie zmęczyła go panująca w sypialni czarodzieja cisza i rozłożył na czynniki pierwsze absolutnie wszystko, co się w niej znajdowało. Czyli przyszła kolej na głupie pytania. Cudownie. Czarodziej spróbował nie wywrócić oczami, ale chyba mu nie wyszło.
- Gdybym wiedział, zapewne nie zostałbym ranny - odparł Genciel z wymuszonym uśmiechem. Zdawał sobie sprawę z tego, że cynizm udało mu się wynieść na zupełnie nowy poziom i nie każdy mógł być w stanie wychwycić jego subtelności, ale ten elf... Nowy poziom dla ignorancji i idiotyzmu? Tak, na to wyglądało.
- Pewnie masz rację - zgodził się blondyn. Gdzie był jego instynkt samozachowawczy, gdy siadał na brzegu łóżka Amastine'a? Bo gdy zaczął głaskać jego kota, ciągle go nie było, więc wszystko wskazywało na jakąś dłuższą podróż. – Ach, i dla twojej informacji, nie zamierzam opuścić wieży, dopóki nie spełnisz mojej prośby, więc daruj sobie te miny.
Że co proszę?
Opcje były dwie: albo po wielu latach izolacji wyszedł z wprawy, albo trafił na aktora lepszego od siebie. Spróbował dyskretnie zerknąć na elfa, ale gdy tylko nawiązał kontakt wzrokowy, nie był w stanie odwrócić głowy. Czy to możliwe żeby oczy były aż tak zielone? Czy ktoś, kto uśmiecha się tak dziecinnie może w rzeczywistości być koszmarnie inteligentny? Genciel zaczął powoli uświadamiać sobie pewną rzecz: strzały elfa wzniecały płomienie. Ewidentnie było to zaklęcie i to jedno z tych, które trzeba zapleść tuż przed użyciem. A to oznaczało, że tkał je w biegu i pod presją. I nie dość, że zrobił to z godną podziwu perfekcją, to jeszcze nic nie wskazywało na to, żeby był choć odrobinę zmęczony.
- Co to za prośba? - zapytał ostrożnie czarodziej.
- Chcę przejść przez Bramę.
- Zmieniłem zdanie. Jednak jesteś idiotą. Wyjdź.
- Jesteś pewien, że chciałeś powiedzieć to na głos? - spytał elf i zaskakująco szybko znalazł się nad Gencielem, przytrzymując jego ramiona i pochylając się nad nim tak nisko, że jego złote włosy omiotły twarz czarodzieja. Pachniał jak wiosenny las pełen konwalii na chwilę po deszczu.
- Czy to jest groźba o podtekście seksualnym? - odparował pytaniem czarnowłosy, ciekaw reakcji elfa. Cóż, śmiał się równie przyjemnie, co pachniał, więc może uda mu się wytrzymać z nim jeszcze jakiś czas.
- Nie, ale to z pewnością jedna z tych nie bez pokrycia - odparł zadziornie marszcząc nos, po czym w jednej chwili złagodniał. Najwidoczniej uświadomił sobie, że przygniata nie tylko rannego czarodzieja, ale i materialną manifestację jego mocy. - Chciałbyś coś zjeść? - zapytał kojąco swobodnie, z powrotem siadając. Kojąco. Tak, to dobre słowo. Jak do tej pory udało mu się chyba wychwycić wszystkie aluzje i żarty rzucone przez czarodzieja. No i nie wybiegł z wieży, przysięgając mu zemstę ani nie dopraszał się o defenestrację. I do tego jeszcze chciał mu gotować? Ciekawe jak daleko mógłby się z nim posunąć...
- Mogę powybrzydzać? - nadzieja w jego głosie była tak nachalna, że elf niemal znów się roześmiał.
- Nie, nie możesz - odparł przekornie, wstał i ruszył do drzwi. – Ach. No i jestem Ayen'Feivarr - dodał, naciskając na klamkę.
- Cudownie, nieważne, kuchnia jest...
- Znajdę - przerwał i wyszedł.
Cisza, jaka zapadła w pokoju, była wręcz przytłaczająca. Gdy tylko przebrzmiał ciepły, lekko zachrypnięty głos elfa, gdy zanikł jego zapach, sypialnia znów stała się pusta, nudna i ciemna. Dopiero teraz Genciel zauważył, że słońce dawno już zaszło, a on nie rozpalił jeszcze żadnej świecy. Westchnął głęboko i zbadał ile mocy mu zostało, na co srebrny kot pisnął żałośnie. Trudno, musi wykorzystać to co mu zostało do oświetlenia wieży i odnowienia zaklęć ochronnych. Jak tym nietoperzom udało się je złamać? Czyżby ktoś oplótł je antyzaklęciami? Gdyby Feivarr i Boraem nie wyłamali drzwi w ogóle nie zorientowałby się, że coś jest nie tak.
Niewątpliwie miał do czynienia z chowańcami. I to bardzo, bardzo zaawansowanymi. Zaawansowanymi do tego stopnia, że Amastine podejrzewał eksperymenty na ludziach. Tak, to tłumaczyłoby ich kształt. Ile znał osób zdolnych do stworzenia takich potworów? Które z nich mogły chcieć go zabić?
Siriban Meirelles? Cholera!
Chociaż myślał nad tym bardzo długo i wielokrotnie przeglądał w pamięci listę osób, które przysięgały mu zemstę i które ewentualnie mogły chcieć się go pozbyć, to tylko jedna z nich miała wystarczająco mocy i zdolności, żeby przygotować taki atak. Poczuł jak po plecach przebiegają mu dreszcze. Przecież Siriban jasno dał mu do zrozumienia, że nie chce go zabijać, dlaczego więc zaatakował? Coś musiało się zmienić. Jego plan... Czy to oznaczało, że obecnie w planach Meirellesa nie było miejsca dla Genciela? Albo raczej – jest miejsce, ale tylko na jego zwłoki. Chociaż z drugiej strony gdyby Meirelles chciał mieć pewność, że go zlikwiduje, przysłałby większy oddział. Mógł to zrobić, w końcu moc, którą zdołał nagromadzić przez te wszystkie lata czyniła go jedną z najpotężniejszych osób na świecie.
A więc dlaczego? Zupełnie jakby chciał powiedzieć... Jakby chciał powiedzieć...
Ciekawe, bardzo ciekawe, pomyślał Amastine i uśmiechnął się szeroko.
Siriban Meirelles wykonał swój ruch.
Poczuł jak jego dom wypełnia się delikatnym ciepłym światłem, które razem z cichym brzęczeniem zaklęć otaczających go teraz szczelnie i pełnym zadowolenia mruczeniem kota zaczęły działać na niego usypiająco. Bardziej jednak niż one pomogła mu się odprężyć myśl, że gdzieś w jego wieży jest ktoś, komu mógł zaufać, kto był gotów rzucić mu się na ratunek, nie bacząc na własne bezpieczeństwo.
A to oznaczało, że nadawał się wprost idealnie do planu Genciela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top