Nieznajomy
Była sroga zima. W wysokich górach panowała śnieżyca stulecia. Wiatr ciął ostro powietrze i uderzał w okna małej chatki. W środku Katrin Blane siedziała przed kominkiem z kubkiem herbaty i ulubionym romansem. Uwielbiała święta. Chwila wyciszenia. Rok w rok przyjeżdżała tu z dala od wszystkiego. Tylko ona i natura. Odgarnęła kosmyk brązowych włosów i spojrzała na zegarek. Dochodziła 3 nad ranem. Za dużo tego czytania. Do świąt zostały dwa dni. Uśmiechnęła się łagodnie i spojrzała na skarpetę nad kominkiem, w której był prezent... od niej samej. Wzięła pusty kubek i odłożyła go do zlewu. Nie miała ochoty teraz zmywać. Teraz marzyła tylko o wannie i swoim ciepłym łóżeczku. Napuściła gorącej wody i wlała leśny olejek, który działał na nią niezwykle kojąco. Gdy wanna była pełna, a piany było mnóstwo zrzuciła ubrania i weszła do wanny. Zamruczała z przyjemności i zamknęła oczy. Była taka zmęczona, że tam zasnęła. Gdy się ocknęła woda była już zimna. W całym domu było zimno. Przeklnęła pod nosem i mruknęła do siebie.
- Kominek zapewne wygasł - wyszła z wanny, wytarła się i założyła wielki sweter i grube legginsy. Pobiegła ratować ciepło. Westchnęła niezadowolona na brak widoku drewna. Musi po nie iść. Pobiegła po przedpokoju i się szybko ubrała. Wyszła i od razu zaatakował ją chłód. Orzeźwiający mróz, który niósł ukojenie. Poszła za dom i krzyknęła. Ujrzała jakąś postać leżącą w śniegu. Szybko podbiegła do niego.
- Wszystko w porządku?! Nic ci nie jest?! - krzyczała przewracając go na plecy. To mężczyzna. Przyłożyła palce do jego szyi. Jest puls! Musi go zabrać do domu. Złapał jego barki i pociągneła. Niestety po paru metrach, które dla niej były jak maraton upadła prosto w zaspę. Jekneła sfrustrowana i zmierzyła ciało mężczyzny uważnie wzrokiem. Był ogromny. Same mięśnie. Jakiś głosik w jej głowie powiedział, że jest niebezpieczny i nie powinna go zabierać do domu jednak chęć ratowania ludzi był silnie w niej zakorzeniony. Z nową siłą i wielkim trudem dociągnęła go do domu.
- Ehhhh... ile ty człowieku ważysz?! - warknęła i zostawiła gościa w salonie. Poleciała jeszcze po drewno, które po takim wielkoludzie okazało się zadziwiająco lekkie. Szybko napaliła w kominku i wróciła do obcego. Teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. Miał kasztanowe włosy i mocne rysy. Nawet nieprzytomny był strasznie przystojny.
- Boże, Katrin!!! Masz go ratować, a nie pożerać wzrokiem! - powiedziała do siebie zła. Ściągnęła z niego kurtkę, buty, bluzę.... Jezu, czemu to wszystko jest mokre?! W końcu został w samej bieliźnie. Zrobiło jej się gorąco na widok jego nagiej klaty. Ufff... Dobra wracamy do roboty. Podsunęła go bliżej kominka i naniosła koce, kołdry i poduszki z całego domu. Gdy w końcu ułożyła go tam ogarnęła, że już nie ma niczego do okrycia. Padła na fotel i objęła się ramionami lekko drżąc. Kim może być ten facet? Co tu robił? Dziewczyna przyglądała mu się z lekkim uśmiechem. Był jej zupełnie obcy, ale pomimo tego i tego, że pozbawił ją wszystkich kołderek i kocyków pragnęła tylko roztoczyć nad nim opiekę. Jednak nie taką jak nad swoimi pacjentami w szpitalu... Czuła do niego dziwną fascynację i czułość... W końcu zasnęła czekając, aż nieznajomy się obudzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top