Boże Narodzenie w restauracji


Dziewczyna już dojechała do swojego domu. Mieszkała w apartamentowcu w centrum New Yorku. Jej mieszkanie było dla niej obce. Było czarno-białe. Nienawidziła tych kolorów. To był zbyt nowoczesny wystrój. Jednak nie mogła nic zmienić, nie po tym jak wywaliła na to gówno 15 tysięcy (wystrój) i dała dekoratorce wolną rękę. Najbliższy jej serca był jej domek w Colorado, z którego właśnie uciekła. Czuła ból w sercu na myśl, że już tam pewnie nigdy nie wróci... i czuła ból na myśl, że już nigdy nie spotka Arthura. Mimo, że znała go tak krótko czuła się jakby przeżyła z nim całe życie. A przynajmniej tą najważniejszą część. Z chwilą gdy zdała sobie z tego sprawę wiedziała, że część jej serca została w tym domku z Arthurem. Uśmiechnęła się smutno zapatrzona w przestrzeń. Była już przyzwyczajona do rzucanych jej kłód pod nogi. Ale da radę. Jak zawsze. Po każdej porażce wstaje silniejsza i bogatsza o kolejną umiejętność lub cechę. Rzuciła rzeczy w progu i ruszyła do kuchni. Dziś jest Boże Narodzenie. Jest sama... bez śpiewającego wiatru Colorado, bez trzaskającego w kominku ognia...

Nie mogła tu zostać. Nie dziś. Zamknęła lodówkę i wyszła. Na dworze było zimno. Nic dziwnego dochodziła 21 w nocy. Najpierw poszła do ulubionej włoskiej knajpki na rogu. Była otwarta przez okrągły rok, w środku rodzinna atmosfera i wyśmienite jedzenie. Czego chcieć więcej. Weszła do środka i uśmiechnęła się na widok właścicieli, Juana i Marri tańczących w rytm muzyki. Gdy mnie ujrzeli uśmiechnęli się szeroko i podeszli.

- Witaj, Kati, myśleliśmy że wrócisz dopiero po Sylwestrze

- Miałam, ale na wskutek pewnego zdarzenia musiałam zmienić plany - starsza kobieta uśmiechneła się na te słowa i zapytała z błyskiem w oku.

- Jak to zdarzenie ma na imię? - gdybym coś piła to bym się zakrztusiła. Zrobiłam wielkie oczy.

- Skąd wiedziałaś, że chodzi o faceta?

- Malinka na szyi cię zdradziła - zaśmiała się. Katrin podbiegła do lustra i faktycznie była tam. O kurde! Momentalnie zrobiła się cała czerwona.

- No dobrze, dziecinko, co zjesz?- zapytał patrząc na mnie pobłażliwie Juan.

- Lazanie - szepnęłam na maksa zakłopotana i ruszyłam do rogu sali. Usiadłam przy oknie i zaczełam obserwować wszystko za oknem. Padający śnieg, biegających ludzi, zakochane pary i wszystkie świąteczne ozdoby. Przysiadł się wtem do niej Tony, stały bywalec i podrywacz.

- Katrino, widzę, że w końcu zrozumiałaś że musisz ze mną spędzić święta - powiedział zmysłowym głosem. Jak na złość jednak przed oczami dziewczyny pojawił się Arthur i ich Wigilia. Jedyna osoba, z którą spędziła święta.

- Wiesz przecież Tony, że zawsze spędzam je sama... - rzuciła od niechcenia, niestety jak zwykle się nie zraził i położył dłoń na jej kolanie szepcząc.

- Mam w domu jemiołę, może ją wypróbujemy - znów przed oczami Arthur. Prezent od niego i ich pocałunek. To było inne od wszystkiego co kiedykolwiek czuła... Tony zwabiony brakiem sprzeciwu zamyślonej dziewczyny sunął ręką w górę. Otrzeźwiło ją to.

- Tony, zostaw mnie już! - warknęła i zepchnęła jego rękę. Wtem przyszła Marri z parującym talerzem.

- Tony! - powiedziała z przyganą. Dwumetrowy facet struchlał pod wzrokiem półtora metrowej staruszki. Znikł z podkulonym ogonem, a kobieta postawiła jej talerz.

- Przepraszam za niego, Katrin

- Przywykłam - uśmiechnęła się łagodnie po czym zabrała się do jedzenie.

Boże Narodzenie w restauracji... ależ upadła....

Gdy skończyła jeść pożegnała się z właścicielami i wyszła, jednak ciągle nie chciała wracać do domu. Więc zaczęła spacerować całą noc. Dopiero o świecie zawitała zmęczona do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top