32.

Słońce nieśmiało przebiło się przez skłębione chmury. Jego promienie, nieco jaśniejsze, nieco cieplejsze nić poprzedniego dnia, zwiastowały nadchodzącą wiosnę. Jakby na ich wezwanie, jaskółki poderwały się do lotu i z radosnym śpiewem zaczęły zataczać szerokie kręgi dookoła wieży, raz po raz błyskając swymi śnieżnobiałymi brzuszkami, czerwonymi gardłami i czarnymi grzbietami. Długa zima dobiegła końca.

Diana oparła się o barierkę balkonu i odetchnęła głęboko rześkim powietrzem poranka. Od dnia koronacji nie miała ani chwili wyłącznie dla siebie, dlatego teraz z ulgą wsłuchiwała się w radosne trele ptaków i w myślach błagała, aby nikt nie przerwał jej samotności.

Cóż, myśląc „nikt", nie była ze sobą do końca szczera. W rzeczywistości bowiem istniał jeden jedyny wyjątek od tego pragnienia i dlatego właśnie zamiast się rozzłościć, ułożyła usta w pełen zadowolenia uśmiech, gdy tylko usłyszała nieśmiałe chrząknięcie.

– Jak mnie znalazłeś?

– Och, to nie było takie trudne. Wystarczyło zapytać Jaspera – odparł Zawieja, stając obok Diany i mierząc nieprzeniknionym wzrokiem rozpościerające się pod nimi królestwo. Czy podobało mu się to, co widział? A może po prostu tęsknił za Żelazożebrami?

– Dlaczego nie śpi? – zapytała, tylko udając irytację. Tak naprawdę szczerze martwił ją stan brata. Wciąż nie wiedziała, co powinna myśleć o jego mocy i o Rodzie. Owszem, Jasper zapewniał ją, że to wyłącznie jego problem i sam sobie z tym poradzi, ale jak mogłaby nazywać się jego siostrą, gdyby nie przerażało jej to, co się z nim działo?

– Spokojnie, Diano. – Zawieja zaśmiał się cicho, jak zawsze, gdy dochodził do wniosku, że młoda królowa zupełnie niepotrzebnie zadręcza się problemami, na które żadne z nich nie miało wpływu. – Po prostu posłaniec przyniósł list do Kamala.

– Do Kamala? Od kogo?

– Od jego brata.

– Przypuszczam, że wcale nie wiesz, co było w nim napisane.

– Oczywiście, moja pani. – Zawieja złożył jej głęboki ukłon, a szelmowski uśmiech rozlał się po jego ustach. – Nigdy nie zniżyłbym się do czytania cudzej korespondencji tylko po to, by mieć pewność, że nic ci nie grozi. Dlatego właśnie nie wiem, że król Rakesh Pranai przyznał się, iż postanowił zataić przed swym bratem zerwane zaręczyny z tobą, pani, aby pogrążonego w niewiedzy wysłać go Zimogrodu, zapewniając mu tym samym szansę na ucieczkę przed uprzedzeniami i przesądami Złotogóry. Nie mam również pojęcia o tym, że zrobił to zarówno z miłości do młodszego brata, jak i z szacunku dla jego zdolności dyplomatycznych, ufając, że poznawszy się na jego dobrym sercu, nie zdobędziesz się na to, by tak po prostu go odesłać.

– Zawiejo, powiedz mi, proszę, jakim cudem udało ci się...

– Bo drugi list Rakesh przysłał do ciebie. – Zawieja wyciągnął kopertę ze złamaną pieczęcią i jak gdyby nigdy nic podał ją Dianie.

Śnieżka uśmiechnęła się krzywo. Cieszyła się, że kolejny problem mogła uznać za rozwiązany, ale nie miała sił mierzyć się z tym, co król Złotogóry postanowił jej napisać. Złożyła więc list i wsunęła go w rękaw skórzanej zbroi. Wiedziała, że gdyby w liście znajdowało się cokolwiek, co wymagałoby natychmiastowego działania, Zawieja od razu przeszedłby do rzeczy. Fakt, że zamiast tego postanowił opowiedzieć o podstępie Rakesha mógł oznaczać, że naprawdę udało im się wywalczyć chwilę świętego spokoju.

Tylko jak długo będzie ona trwała?

– Coś cię niepokoi, moja pani?

Potrząsnęła głową, pragnąc w ten sposób odegnać niepokój. Na próżno. Strach wciąż rozchodził się po jej kościach, rozsyłając po całym ciele obezwładniający chłód. Dłoń Zawiei, która w pocieszającym geście spoczęła na jej własnej, również nie pomogła w rozwianiu trosk.

– Boję się, że to wcale nie koniec, Zawiejo.

– To nigdy nie jest koniec, najdroższa. Życie to nie opowieść, którą można zakończyć. Co najwyżej zmienią się bohaterowie.

– Próbujesz udawać poetę czy filozofa?

– A jaka jest właściwa odpowiedź?

– Za obie każę cię wychłostać.

– Zdecydowanie wolę być poetą. Co o tym myślisz? Ty będziesz władać Zimogrodem, a ja, z lutnią w dłoniach i kwiatami wplecionymi w brodę...

– Czyli chłosta.

– Jak sobie życzysz, moja pani.

– Jedyne, czego sobie życzę, to odrobina wytchnienia – odparła i westchnęła głęboko.

Zawieja chwycił ją za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował w czoło. Nic nie uspokajało Diany tak, jak jego bliskość, dlatego zachłannie przywarła do ukochanego, objęła go mocno i wtuliła twarz w jego ramię. Wiedziała, że z Zawieją u boku była bezpieczna, a mimo to serce wciąż trzepotało jej jak skrzydła zlęknionej jaskółki.

– Minie wiele tygodni, zanim Arien zdoła dotrzeć do swej ojczyzny. I jakoś nie podejrzewam, żeby elfie wiedźmy chciały zemścić się za to, co ją spotkało. Po pierwsze dlatego, że przybyła do Zimogrodu na własne życzenie. Po drugie, teraz, gdy udało ci się zawrzeć przymierze ze Złotogórą i Żelazożebrami, nie będą w stanie cię pokonać. No i masz też Jaspera.

Zadrżała mimowolnie, przypominając sobie karę, którą wymierzyła Arien. Pantofelki i metalu i szkła do reszty osuszyły jej ciało z magii i już samo to wydawało się okrucieństwem wobec kogoś, kto całe życie polegał na zaklęciach i urokach. Jednak Diana nie mogła pozwolić, by na tym się skończyło. Zbyt wiele osób zginęło przez Arien, zbyt wiele przez nią cierpiało. Dlatego właśnie, gdy na skroniach Diany spoczął złoty diadem, Arien została wepchnięta na rozżarzone węgle, by tańczyć aż do utraty przytomności. Takiej kary dla zdrajców żądało prawo Zimogrodu. Spełnił się zatem najgorszy koszmar Arien; rzeczywiście na własnej skórze poczuła bestialstwo Diany.

O świcie, po całej nocy spędzonej w lochu, zalaną krwią i łzami, starą wiedźmę wyrzucono za mury miasta i pozwolono odejść. Diana zadbała nawet o to, by dawna królowa miała co jeść – specjalnie dla niej Jasper wyczarował tuzin słodkich czerwonych jabłek.

Wiedziała, że i tak obeszła się z Arien łagodniej, niż ta na to zasługiwała. A jednak nie potrafiła uciszyć wyrzutów sumienia. Znów zaczęła się zastanawiać, co by się stało, gdyby wiedźma jej nie odepchnęła, gdyby choć przez chwilę spróbowała zastąpić jej matkę.

– Zapomniałeś o Wysoczysku – szepnęła, opędzając się od myśli, które i tak nie były w stanie zmienić biegu wydarzeń.

Krasnolud odchrząknął i odsunął się od Diany tak, by spojrzeć jej w oczy.

– Kiedy po raz ostatni miałaś kontakt z rodziną twej matki?

– Niedługo po tym, jak zmarła. – Królowa zmarszczyła brwi. – Sugerujesz, że...

– Nic nie sugeruję. Po prostu martwi mnie to, że wciąż nie odpowiedzieli na wiadomość o twej koronacji.

– Nie możesz ich za to winić. Wiesz doskonale, że działaliśmy w ogromnym pośpiechu.

– Może trzeba było poczekać?

Czy kilka dni zwłoki rzeczywiście byłoby dobrym pomysłem? Diana skłamałaby, gdyby powiedziała, że się nad tym nie zastanawiała. Jednak bez względu na to, ile razy by tego nie rozważała, zawsze dochodziła do wniosku, że Zimogród wystarczająco długo czekał na swoją królową. A ona sama była już zmęczona uciekaniem przed nieuniknionym.

– Nie, Zawiejo – odpowiedziała, zamykając oczy i odcinając się od całego świata. – Dość już czekałam. Moi poddani również. Zasłużyliśmy na pokój, bez względu na to, co uważa na ten temat Wysoczysko.

Krasnolud delikatnie musnął dłonią jej policzek, nieodmiennie przynosząc młodej królowej ukojenie.

– Potem się tym zajmiemy. Teraz odpocznij.

– Taki miałam plan.

– Skoro już o planach mowa... – Zawiesił głos, zupełnie jakby chciał przygotować Dianę na złe wieści.

– Tak?

– Wszystko wskazuje na to, że Jasper i Kamal niedługo wyjadą. – Och. Czyli jednak. Diana uśmiechnęła się blado i potrząsnęła głową.

– Spodziewałam się tego.

– Naprawdę?

Cóż, może nie do końca. Nie podejrzewała, że podejmą tę decyzję tak szybko. A jednak nie zamierzała się okłamywać. Widziała przecież w oczach Jaspera cień pradawnej wiedzy, na który należało czym prędzej rzucić światło. Wiedziała też, że jej brat, całe życie więziony w Zimogrodzie, nie będzie potrafił odmówić sobie szansy na zdobycie całej mądrości, jaką mogła mu przekazać Roda. I doskonale rozumiała, że osiągnięcie tego w Zimogrodzie nie będzie możliwe.

Spojrzała na Zawieję i uśmiechnęła się smutno.

– Nigdy wcześniej nie było mu dane udać się w żadną podróż. A teraz ma możliwość, powód i odpowiedniego kompana.

– Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to powiem, ale Kamal naprawdę zmężniał.

– Ty również. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie jesteś już tym zapłakanym gburem, którego poznałam.

– Och, ja ciebie również zdecydowanie bardziej wolę jako królową niż włamywaczkę i szantażystkę.

Diana zaśmiała się cicho i ponownie przylgnęła do ukochanego. Miał rację. Oboje przeszli bardzo długą drogę, by móc znaleźć się tu i teraz. Ale to nie był koniec. Wtuliła twarz w jego gęste włosy, odetchnęła zapachem ognia i lasu. Nie miała pojęcia, co kryła przed nimi przyszłość, jednak nie po to tyle wycierpiała, by odmówić sobie choć odrobiny szczęścia. U ich stóp spoczywał cały Zimogród, przed nimi światło wschodzącego słońca odkrywało nadchodzącą przyszłość. Cokolwiek tam czekało, przynajmniej mieli siebie nawzajem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top