29.

Kamal poczuł niebywałą ulgę, gdy pozwolono mu nie brać aktywnego udziału w naradach. I tak nie mógł pozbyć się wrażenia, że jedynie wszystkim zawadza. Nigdy nie był dobrym strategiem. Owszem, całkiem nieźle grał w szachy, często też mówiono mu, że ma niebywały talent do przewidywania posunięć przeciwnika. Jednak sama myśl, że od jego decyzji mogło zależeć czyjeś życie zazwyczaj zupełnie go paraliżowała i uniemożliwiała podjęcie jakiejkolwiek rozsądnej decyzji.

Jego ostatnią próbą wypowiedzenia komukolwiek wojny była wyprawa, przez którą Diana omal nie straciła życia. To było chyba wystarczająco wymowne podsumowanie zdolności strategiczno-militarnych księcia Kamala.

Mimo to nie zrezygnował z towarzyszenia Dianie i Zawiei. Przede wszystkim odczuwał ogromną radość, mogąc patrzeć na nich, nareszcie pogodzonych, działających razem, aby ocalić Zimogród.

„I Jaspera" – pomyślał nieśmiało i jego serce zadrżało z troski o przyjaciela. Czy temu biednemu chłopcu rzeczywiście coś groziło? Owszem, każda chwila spędzona u boku Arien mogła być jego ostatnią, bo królowa do reszty dała się opętać własnemu szaleństwu, ale z drugiej strony – była przecież jego matką. Nawet Diana zdawała się wątpić w to, aby jej macocha była zdolna skrzywdzić Jaspera.

A jednak to nie wystarczyło, aby ukoić nerwy Kamala. Gdyby wyruszyli natychmiast, dotarliby do Zimogrodu za sześć dni. I to wyłącznie pod warunkiem, że pędziliby, nie bacząc na zdrowie koni. Zamknął oczy i jeszcze raz próbował sobie wmówić, że Jasperowi nic się nie stanie. Jest przecież bezpieczny u boku matki. Nic mu nie będzie. Nic mu nie będzie.

– Kamalu?

Podskoczył, czując na ramieniu delikatny dotyk dłoni Diany.

– Przepraszam, trochę się zamyśliłem – szepnął przepraszającym tonem. Czuł na sobie spojrzenia Zawiei, Żelaznego Smoka i krasnoludzkiej Rady. Zrobiło mu się przykro, że jego słabość zmusiła ich do przerwania narady. – Nie przejmujcie się mną, po prostu...

– Kamalu, zrobiłeś się śmiertelnie blady. Nie możemy się tym nie przejmować. Ja nie mogę. – Diana zmarszczyła gniewnie brwi i jeszcze niedawno by się jej przestraszył, teraz wiedział jednak, że w ten sposób królewna okazywała mu swoją troskę.

– Może jest mi trochę słabo, ale to jeszcze nie powód, żebyście przeze mnie przerywali obrady. – Był zażenowany swoim zachowaniem, swoją słabością. To, że rozpaczliwie martwił się o Jaspera, w ogóle go nie usprawiedliwiało. Czy Diana również nie lękała się o los młodego księcia? Ona potrafiła jednak zapanować nad swoimi emocjami, a Kamal...

– Cokolwiek cię martwi, powiedz mi o tym. Nie mogę ci pomóc, gdy wszystko w sobie dusisz – szepnęła królewna. Uklęknęła przy nim z ledwie skrywanym wysiłkiem, wciąż dręczona pozostałościami klątwy Arien. Mimo to uśmiechnęła się i czule ujęła w dłonie twarz Kamala. – Twój smutek pomnaża mój, gdy nie dzielisz się ze mną swoimi troskami.

Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Zachowywał się jak słaby głupiec. Dobrze, że nikt z rodziny go teraz nie widział, bo tylko utwierdziłby ich w przekonaniu, że do niczego się nie nadawał. Nie rozumiał jednak, dlaczego Diana tak nie uważała. Dlaczego tak bardzo obchodziło ją, co o tym wszystkim myślał?

– Nie mogę przestać myśleć o Jasperze – wymamrotał niechętnie, świadomy, że pomimo ciemnego koloru skóry, jego policzki stały się krwisto czerwone. – Boję się, że każda chwila zwłoki przybliża do niego śmiertelne niebezpieczeństwo.

– Również się o niego lękam, ale...

– Wiem! – przerwał jej, sam siebie zaskakując tym dziwnym wybuchem. – Wiem – dodał łagodniej. – Ale to wcale mnie nie pociesza.

Nieoczekiwanie dla niego Diana zaśmiała się cicho i znów pogłaskała go po twarzy, na koniec czule całując go w czoło.

– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie cieszy, że ktoś tak troszczy się o mojego małego Jaspera.

– Nie jesteś tym zaniepokojona?

– A powinnam?

– W moim królestwie...

– Nie jesteś w swoim królestwie.

– Ale...

– Żadnych „ale", Kamalu. Przecież wiem, że go kochasz. Wiem też, że jesteś dobrym człowiekiem i nigdy byś go nie skrzywdził. Powierzyłabym ci własne życie, a jeśli Jasper będzie chciał zrobić to samo...

– Wasza wysokość! – szepnął z oburzeniem. Nie, nie był zły na Dianę. Jak mógłby gniewać się na kobietę, która miała tysiące powodów, by go nienawidzić, a mimo to okazała mu wyłącznie dobroć? Był wściekły na samego siebie, na to, że teraz, gdy dostał szansę, by otwarcie przyznać, że kochał Jaspera i chciał spędzić z nim resztę życia, potrafił myśleć wyłącznie o tym, co powiedzieliby jego brat i ojciec, gdyby go teraz zobaczyli. Zadrżał, ledwie tłumiąc płacz. – Proszę, nie zmuszaj mnie, żebym o tym myślał.

– Postaram się – obiecała. – Ale musisz mi obiecać, że cokolwiek postanowisz zrobić ze swoimi uczuciami, mój brat na tym nie ucierpi.

W jej słowach pobrzmiewała zapowiedź okrutnej kary, która spotkałaby go, gdyby choć przez chwilę pomyślał, że złamanie Jasperowi serca rozwiąże wszystkie jego problemy. Wcale to Kamala nie zaskoczyło. W tej chwili im obojgu zależało dokładnie na tym samym i on również gotów był posunąć się do gróźb. Szkoda tylko, że mógł je co najwyżej wymierzyć w samego siebie.

– Obiecuję – wyszeptał.

– Wasza wysokość? – Diana podniosła się powoli i spojrzała na Żelaznego Smoka. Jej blada dłoń wciąż spoczywała na ramieniu Kamala. Było to jednocześnie pokrzepiające i poniżające, ale książę Złotogóry pogodził się już dawno z myślą, że właśnie do tego sprowadzało się całe jego życie.

– Tak, moje drogie dziecko? – Czułość w głosie władcy była niemal namacalna. Z chwilą, w której Zawieja przyznał się do uczuć, jakie żywił do Diany, Żelazny Smok odzyskał wewnętrzny spokój. Dla wszystkich był zadziwiająco uprzejmy, przechodził jednak samego siebie, gdy chodziło o królewnę. Najwyraźniej uważał, że wyłącznie dzięki niej udało mu się odbudować relację z kuzynem.

– Popraw mnie, proszę, jeśli się mylę, ale czy nie ustaliliśmy już wszystkiego, co wymagało ustalenia?

– Nie, moja droga, masz absolutną rację.

– W takim razie nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy ruszali natychmiast?

– Natychmiast? – Król Żelazożeber posmutniał momentalnie. – Może poczekacie do jutra?

– Królu mój! – Zawieja zaśmiał się głośno, po raz kolejny zaskakując Kamala swym zachowaniem, które śmiało można było określić mianem radosnego. Nigdy wcześniej nie widział krasnoluda tak beztroskiego i musiał przyznać, że nawet jego nieco podnosiło to na duchu. – Zapasy na podróż już czekają, nasze zbroje zostały naoliwione i wypolerowane na połysk, miecze czekają przy siodłach a konie od wczoraj się niecierpliwią. Poza tym, spójrz tylko na Kamala. Jeszcze trochę i zupełnie uschnie z tęsknoty!

Kamal aż podskoczył ze zdziwienia, że ktoś śmiał tak podle wykorzystać jego słabość jako argument w dyskusji. Natychmiast poczuł, jak rumieńce palą mu policzki. Bał się odezwać świadomy, że jego głos może zabrzmieć jak dziecięcy pisk. Jakby tego było mało, Żelazny Smok strapił się wyraźnie, po czym skinął głową i zarządził:

– Niech tak będzie! Ruszajcie. Nie możemy pozwolić, żeby jego ukochana czekała samotnie w królestwie opanowanym przez elfią wiedźmę. – To powiedziawszy, uśmiechnął się pokrzepiająco do Kamala i skinął dłonią na czekających w pogotowiu służących, by ruszyli za nim.

– Ukochana? – jęknął Kamal, boleśnie świadomy, że przez rumieńce niemal płonął.

– Musiałam mu jakoś wyjaśnić, dlaczego tak łatwo zrezygnowałeś z zaręczyn ze mną – szepnęła mu na ucho Diana. – Mam nadzieję, że się o to nie gniewasz.

– I powiedziałaś mu, że czeka na mnie... – To znamienne słowo nie zdołało po raz drugi przejść mu przez gardło, gdy potulnie jak dziecko szedł prowadzony przez Dianę za rękę. – A jeśli kiedyś o to zapyta?

– Powiesz mu, że nic z tego nie wyszło.

– Nie znam go zbyt długo, ale coś mi mówi, że na taką wieść postanowiłby ruszyć mi z odsieczą. – Miał świadomość, że brzmiało to idiotycznie, ale bezgraniczne uwielbienie, z jakim Żelazny Smok patrzył na Dianę i Zawieję mówiło samo za siebie. Biedny król najwyraźniej uznał za swoją życiową misję uszczęśliwianie wszystkich, którzy z jakiegoś powodu byli samotni.

– Och, w takim razie będziesz musiał uciekać. – Zaśmiała się cicho, głaszcząc kciukiem grzbiet jego dłoni. – Nie martw się, w tym też ci pomogę.

– Może już mi nie pomagaj. Mam wrażenie, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.

– Skoro nie chcesz. Ale mogłabym przynajmniej porozmawiać o tobie z Jasperem? Bo odnoszę wrażenie, że sam niekoniecznie sobie z tym radzisz.

– Ja natomiast odnoszę wrażenie, że radzę sobie z Jasperem zdecydowanie lepiej, niż ty z Zawieją. Więc bardzo cię proszę, nie rób nic, za co mógłbym przestać cię szanować.

Diana zaśmiała się cicho, otwierając przed Kamalem drzwi do jego komnaty. Odwróciła się do księcia, przyciągnęła go do siebie i czule pocałowała go w sam środek czoła. Aby mogła to zrobić, Kamal musiał niemal przed nią uklęknąć, a potem zastygnąć w tej niezbyt wygodnej pozycji, bo Śnieżka nie chciała go puścić. Z twarzą przytuloną do jego policzka zamarła na niepokojąco długą chwilę. Objął ją ostrożnie i poklepał po plecach. Drżała.

– Nie skrzywdziłaby go, prawda? – spytała zduszonym szeptem.

– Znasz ją lepiej ode mnie.

– To ty widziałeś ją jako ostatni.

– Owszem. I wiem jedynie, że zupełnie jej nie rozumiem.

– Czy ona sama siebie rozumie?

– Być może właśnie na tym polega jej problem.

– A w takim razie również nasz.

Uwolniła go wreszcie i ze smutkiem potrząsnęła głową.

– Nie troskaj się, moja pani. Nic dobrego nam z tego nie przyjdzie. – Drżenie głosu uświadomiło Kamalowi, jak bardzo był w tej chwili obłudny. Równie dobrze mógłby sam sobie kazać się nie martwić. Odepchnął tę myśl i spróbował się uśmiechnąć. – Będę gotowy do drogi, zanim zaczniesz za mną tęsknić.

Potrząsnęła głową, bynajmniej nie podniesiona na duchu. Czy mógł powiedzieć coś jeszcze, ale tak, aby nie zabrzmieć jak naiwny hipokryta? Nie potrafił znaleźć ani jednego słowa, które zdołałoby oderwać ich oboje od smutnych myśli. Dlatego pochylił się nad Dianą raz jeszcze i pocałował ją w policzek, po czym zamknął się w swojej komnacie.

Lekka kolczuga wisiała na manekinie i tylko czekała, aż ją założy. Na ściennym uchwycie ktoś zostawił dla niego miecz, dokładnie ten sam, który podarowała mu Arien, aby zgładził Śnieżycę.

Kamal zamknął oczy, oparł się o drzwi i opadł na posadzkę. Ruszali, nareszcie! Dlaczego więc serce łomotało mu jak szalone? Dlaczego nie mógł złapać oddechu? Siedem, może osiem dni – dokładnie tyle dzieliło go od spotkania z Jasperem. Wystarczy, że skupi się tylko na tym i...

„A jeśli on już nie żyje?"

– Nie. Musi żyć.

„Wcale nie. Nie wiesz tego".

– Arien nigdy by go nie skrzywdziła.

„Nie, nie bezpośrednio. Ale przecież nie umiałaby powstrzymać się przed doprowadzeniem go do stanu, w którym sam odebrałby sobie życie, czyż nie?"

– Nie zrobiłby tego.

„Doprawdy? Czy nie podkreślał wielokrotnie, że najchętniej by uciekł? Czy nie dawał ci do zrozumienia, że się boi?"

– Nie...

„Ale ty byłeś ślepy na jego gesty i głuchy na jego słowa. Nie obchodziło cię ani trochę, co próbował dać ci do zrozumienia. Zbyt bardzo byłeś zajęty samym sobą".

– To wcale nie tak.

„Oczywiście, wmawiaj to sobie. I tak nikogo nie przekonasz, że nie jesteś zwykłym egoistą".

– Nie jestem!

„Doprawdy? Zatem co zamierzasz zrobić w sprawie zerwanego przymierza między Złotogórą a Zimogrodem? Nawet o tym nie myślałeś, prawda? Tak bardzo ucieszyłeś się, że nie będziesz musiał spędzić reszty życia z Dianą, że w ogóle nie wziąłeś pod uwagę, co to oznacza dla twojego brata. Nie dość, że jesteś obrzydliwym zwyrodnialcem, to teraz jeszcze okazałeś się tchórzem i zdrajcą".

– Nie – syknął, zasłaniając uszy dłońmi.

– Kamalu? Wszystko w porządku?

Natarczywe łomotanie do drzwi kazało mu wrócić do rzeczywistości. Zrobił to niechętnie i wyłącznie dlatego, że rozpoznał głos Diany. Podniósł się powoli i otworzył drzwi. Nie spodziewał się, że zobaczy Śnieżkę w zbroi, a przynajmniej nie tak szybko. Spróbował się uśmiechnąć, ale chyba mu nie wyszło, bo niepokój na jej twarzy jedynie zgęstniał.

– Kamalu, krzyczałeś. – To nie było pytanie. Oczywiście, że nie. A mimo to Diana ewidentnie oczekiwała od niego jakiejś odpowiedzi.

– Wszystko w porządku – skłamał, mając nadzieję, że nie usłyszała jak załamał mu się głos.

– Kamalu, jeśli coś cię dręczy, chcę o tym wiedzieć teraz. Gdy wyruszymy, będzie za późno, abym mogła ci pomóc.

– Albo mnie zostawić.

– Jeśli nie pozostawisz mi wyboru, to właśnie zrobię. Przykro mi, Kamalu. Nie mogę sobie pozwolić na poleganie na kimś, kto za zamkniętymi drzwiami...

– Nie wiem, co mam zrobić, Diano. To wszystko. – Ledwie słowa opuściły jego usta, a uświadomił sobie, że od dawna pragnął je wypowiedzieć. – Kocham cię, Diano. Dlatego właśnie nie pragnę dla ciebie nic innego poza szansą, byś mogła odnaleźć swoje szczęście z Zawieją. Ale nie zmienia to w żaden sposób tego, że mam do wypełnienia misję, którą powierzył mi mój brat, a misją tą jest zapewnienie przymierza między naszymi królestwami poprzez małżeństwo, do którego teraz dojść nie może.

– Zapomniałeś wspomnieć o Jasperze – warknęła Śnieżka, mierząc Kamala gniewnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. – Bo o ile dobrze pamiętam, wciąż nie rozwiałeś moich wątpliwości, co do swoich zamiarów.

– Diano, błagam! Wiesz, że nigdy bym go nie skrzywdził!

– Arien zapewne powiedziałaby dokładnie to samo.

– Nie porównuj mnie do niej.

– Daj mi ku temu choć jeden powód.

Jej słowa były niczym sztylet przeszywający jego obnażone serce. Czy naprawdę zrobił cokolwiek, by mogła w niego zwątpić? Owszem, omal jej nie zabił, ale przecież wcale tego nie chciał. Świadomie nigdy by jej nie skrzywdził, więc dlaczego...

„No właśnie. Arien zapewne tłumaczyłaby się dokładnie tak samo".

Zamknął oczy, by powstrzymać napływające do nich łzy. Co powie Jasper, gdy dowie się, że niemal zabił jego siostrę? Co powie Rakesh, gdy tylko Kamal przekaże mu wieści o swojej dyplomatycznej porażce?

– No dalej, chodź tu – usłyszał tuż za sobą.

Odwrócił się powoli i spojrzał na Dianę, która podniosła jego cienką bawełnianą koszulę, którą zakładał pod kolczugę. Instynktownie, niczym posłuszne dziecko, zaczął się rozbierać i pozwolił, by Diana go ubrała.

– Diano, przepraszam, że... – zaczął, ale weszła mu w słowo.

– Daj mi pomyśleć.

Posłusznie pokiwał głową, uklęknął przed nią i podniósł ręce, aby mogła założyć mu kolczugę. Gdy tylko wstał, spostrzegł, że Diana nerwowo przygryza wargę.

– Moja pani? Proszę, powiedz, że nie przysporzyłem ci znów problemów.

– To ty widzisz tu problemy – prychnęła. – Ja próbuję znaleźć nowe możliwości.

Nic z tego nie rozumiał. Potrząsnął głową i uśmiechnął się smutno. Nic nie była mu winna. Przeciwnie, to on nigdy nie zdoła odwdzięczyć się za jej dobroć. Dlaczego tak uparcie starała się mu pomagać? Był tylko słabym, głupim, naiwnym...

– Małżeństwo powinno rozwiązać problem, prawda? – zapytała niepewnie, wprawiając Kamala w osłupienie. – Czy dla twojego brata ma jakiekolwiek znaczenie, kogo poślubisz?

– Chyba zależało mu na tym, abym został twoim małżonkiem, pani.

– Cóż, teraz to raczej nie wchodzi w grę. Ale czy byłby bardzo niezadowolony, gdybyś poślubił kogoś innego z mego rodu? – Jej oczy błysnęły złowieszczo, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Pani, jeśli myślisz o swych krewnych z Wysoczyska...

– Nie udawaj głupszego, niż jesteś, Kamalu. Mówię o Jasperze.

Był absolutnie pewny, że jego serce zamarło na chwilę. Zamarł też cały świat dookoła niego. Nie słyszał żadnych dźwięków. Jego wzrok stracił ostrość. Kolana załamały się pod nim i upadł na ziemię. Z trudem łapał oddech.

– Nie – szepnął ochryple.

– Dlaczego? – prychnęła Diana, zapewne zupełnie nie rozumiejąc jego obaw. – To przecież związek wyłącznie dyplomatyczny. Nawet gdybyś został moim małżonkiem, i tak nie posiadałbyś żadnej rzeczywistej władzy. Tak na dobrą sprawę, nie ma znaczenia, czy będziesz związany ze mną, czy z...

– To nie takie proste! Mój brat nigdy się na to nie zgodzi. Dla niego...

– Dla niego tym bardziej nie powinno mieć to znaczenia, jeśli dla mnie zostaniesz niemal bratem i będę cię szanować bardziej, niż bym szanowała, gdybyś był moim mężem.

– Diano, błagam! Nie możesz mi tego zrobić!

Ledwie skończył mówić, chwyciła jego twarz w dłonie i ścisnęła tak mocno, że nie mógł nawet ruszyć ustami.

– Nigdy więcej tak nie mów! Nigdy! Nigdy nie sugeruj, że robię cokolwiek, by cię skrzywdzić, skoro wiesz doskonale, że chcę jedynie twojego szczęścia!

Nie spodziewał się, że swoim sprzeciwem aż tak bardzo ją rozgniewa. Do pewnego stopnia był w stanie ją zrozumieć, bo zaproponowane rozwiązanie rzeczywiście mogło stanowić najrozsądniejsze wyjście z ich sytuacji. Problem polegał na tym, że nawet za sto lat Kamal nie byłby gotowy na tak otwarte przyznanie się do swych skłonności. I nie ważne, jak bardzo Diana będzie na niego naciskać, nie istniała siła zdolna zmusić go do zburzenia murów, którymi otaczał się od najmłodszych lat.

– Przepraszam, Diano.

– Nie! Nie przepraszaj mnie. Po prostu zrozum wreszcie, że nie zrobiłeś nic złego. Jesteś dobrym człowiekiem, Kamalu. Jeśli twój brat tego nie widzi, to jego problem, nie twój.

Zamknął oczy i potrząsnął głową. Naprawdę by chciał, żeby to było tak proste. Usłyszał jej westchnienie, ale nawet nie drgnął.

– Kamalu, musimy wyruszać. Wrócimy do tej rozmowy, gdy będziesz gotowy, ale teraz nie wolno nam stracić już ani chwili.

To powiedziawszy, wyszła z jego pokoju. Dopiero wtedy odważył się otworzyć oczy. Naprawdę był tchórzem. Czy spędzenie reszty życia z Jasperem nie było właśnie tym, czego pragnął? Dlaczego zatem tak zaciekle się przed tym bronił? Podnosząc się powoli i zabierając zaklęty miecz, obiecywał sobie w myślach, że jeśli Jasper zgodzi się na pomysł Diany, on sam przestanie doszukiwać się w nim wad.

– Dam radę – szepnął pod nosem, podążając za swymi wiernymi gwardzistami. Musiał. Chodziło przecież o Jaspera, a na nikim chyba nigdy nie zależało mu bardziej.

Z policzkami wciąż mokrymi od łez wyszedł na światło dnia. Nie, nie będzie bardziej gotowy, a nie mógł już dłużej opóźniać wyjazdu. Diana pochwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się ciepło, z wyrozumiałością, jakiej się nie spodziewał. Miała prawo nim gardzić, ale najwyraźniej nie zamierzała z niego korzystać. Kamal nie do końca wiedział, jak na to zareagować. W myślach słyszał słowa, jakimi beształby go brat.

Zawsze marzył, by znaleźć miejsce, w którym naprawdę czułby się jak w domu. A teraz, gdy miał je na wyciągnięcie ręki, nawet nie wiedział, co powinien zrobić. Jedyne, na co potrafił się zdobyć, to powstrzymanie nerwowego płaczu, zamknięcie oczu i ufanie, że ktoś zainterweniuje, gdy jego koń zacznie zbaczać z drogi.

Pod powiekami widział jasny jak promienie słońca uśmiech Jaspera i tylko to trzymało go przy zdrowych zmysłach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top