23.
Jasper oparł czoło o zimną ścianę i po raz kolejny zaczął analizować sytuację, w której się znalazł. Wielokrotnie próbował otworzyć drzwi, zamek jednak pozostawał obojętny na jego starania. Choć książę nie miał wątpliwości, że jego moc z każdym dniem rosła, brakowało mu doświadczenia i przebiegłości jego matki, a bez tego... Bez tego nie uda mu się ocalić ani Diany, ani Kamala.
Podniósł się powoli i zaczął krążyć po komnacie z dłońmi złączonymi za plecami. Nigdy nie uważał się za specjalnie inteligentnego czy sprytnego. Zawsze wydawało mu się, że nie ma potrzeby, aby rozwijał w sobie podobne cechy. W zupełności wystarczyło przecież, żeby to Diana znała się na strategiach, intrygach i zasadzkach. To przecież ona miała być królową, a on tylko jej małym braciszkiem. Taki stan rzeczy w zupełności go zadowalał. Wiedział, że Diana również nie miała nic przeciwko temu, bo Jasper zawsze był dla niej odskocznią od obowiązków.
Teraz jednak książę uświadomił sobie, że jego marzenia o beztroskiej przyszłości nigdy nie miały szans na spełnienie. I powinien dostrzec to znacznie wcześniej. Przecież jego matka nigdy nie ukrywała swych planów wobec niego. Od samego początku wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym pozbędzie się Diany i posadzi Jaspera na tronie.
„Zawsze byłeś naiwny i głupi" – zadrwiło jego sumienie, jak zwykle nie szczędząc ostrych słów.
Westchnął głęboko i zatrzymał się przed Zwierciadłem.
– Pewnie masz mnie już dość – zaśmiał się smutno, opierając drżącą dłoń na zimnym szkle.
– Dość? Nie bądź śmieszny! – prychnęło Zwierciadło i pojawiło się z szerokim uśmiechem na twarzy. – Przecież wiesz, że uwielbiam z tobą rozmawiać.
Zmiany w wyglądzie Zwierciadła pojawiały się stopniowo. Początkowo Jasper ledwie je dostrzegał, ale im częściej go dotykał, tym bardziej zmieniało się jego odbicie. I wcale nie chodziło o to, że dostawał zbyt małe porcje jedzenia, nie miał gdzie się umyć i w co przebrać. Po prostu dzięki jego dotykowi Zwierciadło stawała się coraz bardziej sobą. Tak, teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że zanim została przeklęta, była dziewczynką. Powoli łagodziła rysy jego twarzy, przyciemniała cerę, wydłużała i czerniła włosy. Jej wargi stawały się szersze i pełniejsze, a w pulchnych policzkach pojawiły się dołeczki.
– To opowiedz mi o czymś – zaproponował. Nic tak go nie wyniszczało, jak cisza, zwłaszcza po tym, gdy poznał Kamala. – O czymś, co lubisz. O czymkolwiek.
– Hmm... Może chcesz zobaczyć, skąd pochodzę? – zapytała z figlarnym uśmiechem, który momentalnie podniósł go na duchu.
– Bardzo chętnie.
Odbicie zamgliło się i Jasper ujrzał spaloną słońcem ziemię i maleńkie chatki rozrzucone dookoła studni. Pomiędzy budynkami z dachami przykrytymi wielkimi liśćmi przemykały smukłe postaci, ubrane w zwiewne szaty. Jasper zachwycił się ich ciepłymi kolorami. Pierwszy raz w życiu widział tyle karminu, purpury, amarantu. Podświadomie wiedział, że ci ludzie są wolni i naprawdę szczęśliwi. Mimowolnie westchnął z zachwytu.
– Jak tu pięknie!
– Kiedyś było jeszcze piękniej. – W głosie Zwierciadła pobrzmiewał smutek. – Spójrz tutaj. – Obraz przesunął się nieco i książę dostrzegł zasypane przez pustynny piach ruiny jakiejś olbrzymiej budowli z kikutami wież, które kiedyś musiały sięgać nieba. – Tutaj uczułam się magii, zanim po mnie przyszły.
– Masz na myśli wiedźmy?
Znów ujrzał twarz dziewczynki, tym razem wykrzywioną przez gniew.
– Wszystko zniszczyły! Jeszcze kilka lat i byłabym wystarczająco potężna, aby z nimi walczyć. Ocaliłabym wszystkich. Nie pozwoliłabym zburzyć mojego miasta. Cały świat wiedziałby, że Roda jest najpotężniejszą czarodziejką i nie wolno jej lekceważyć!
– Roda? Tak masz na imię? – Jasper z rozbawieniem obserwował zdziwienie malujące się na jej twarzy.
– Tak! – Zaśmiała się głośno i klasnęła w dłonie. Jej pełne usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, w ciemnych oczach zalśniły łzy. – To moje imię! Przypomniałam je sobie! Pamiętam je! Jasper, pomogłeś mi przypomnieć sobie kim byłam! Nie jestem tylko odbiciem! Nie wymyśliłam tego sobie! Jasper, och, Jasper!
Roda na przemian śmiała się i płakała. Choć Jasper był przytłoczony własnymi problemami, cieszył się razem z nią. Dotykając Zwierciadła, czuł jak to jest każdego dnia wątpić we własne istnienie, zapominać, że kiedyś było się człowiekiem.
– To naprawdę cudownie, Rodo – szepnął i przez szkło pogłaskał ją po głowie.
– Ty nic nie rozumiesz! – ofuknęła go dziewczynka i przewróciła oczami. – Nie jestem już częścią Zwierciadła. Nie jestem Zwierciadłem. Znów mogę używać moich mocy tak, jak tylko zechcę!
– Więc możesz opuścić Zwierciadło? – zapytał Jasper z przestrachem. Nie chciał zostawać sam. Przez ostatnie kilka dni tylko bliskość Rody trzymała go przy zdrowych zmysłach. Co pocznie, gdy jej zabraknie?
– Oj, to chyba nie takie proste. Ale... Możemy spróbować je stłuc. Ty ze swojej strony, a ja z mojej.
– Jesteś pewna, że to pomoże? Nie chciałbym cię skrzywdzić – zaoponował niepewnie. Gdyby go zostawiła, poczułby się tylko opuszczony i zdradzony. Ale gdyby okazało się, że przez niego Roda przestała istnieć... Nie, nie mógł pozwolić, by stała się kolejną osobą, którą skrzywdził.
– Spokojnie. Znam się na mocy tego Zwierciadła. Przecież spędziłam w nim kilkaset lat.
Pokiwał głową, ale wciąż był nieprzekonany. Mimo to, gdy tylko Roda dała mu znak, zacisnął dłoń w pięść i z całej siły uderzył w szkło. Pod drugiej stronie Roda zrobiła to samo. Nic się nie stało.
– Jeszcze raz! – krzyknęła.
Znów nic.
– Jeszcze!
Pierwsza drobna rysa przecięła szkło. Jasper omal nie zawył z bólu. Nie przestał jednak uderzać w zaklęte lustro. Nie przestał nawet wtedy, gdy po ramieniu pociekła mu krew. Nie przestał, chociaż dookoła niego zaczęły upadać szklane odłamki. Nie powstrzymało go nawet zniknięcie Rody.
„Już wystarczy" – usłyszał głos dziewczyny, drżący i dziwnie przytłumiony. „Jestem wolna".
Zamarł z pięścią uniesioną nad głowę.
– Wolna? Jak to? Gdzie jesteś?
„Jestem teraz częścią ciebie. I razem będziemy mogli stąd uciec. Ale zanim to zrobimy, spójrz na odłamki Zwierciadła".
Jasper zadrżał. Była w nim? Czy to znaczy, że go oszukała? Jak miał to rozumieć? Drżąc z przejęcia i niepewności, uklęknął przy potłuczonym lustrze, którego smutne pozostałości ociekały jego krwią.
– I co teraz?
„Teraz dotknij szkła i pomyśl o tym, co widziałeś. Pomyśl o swojej matce, o tym, co zrobiła tobie, Dianie i Kamalowi. Pomyśl o swoim strachu i wątpliwościach. Dalej! Nie bój się. Resztą zajmę się ja".
Przywołanie w myślach tego, o co prosiła go Roda, przyszło Jasperowi z łatwością. Właśnie to przecież nękało go przez ostatnie godziny, a może nawet dni. Ostrożnie dotknął odłamków, nie chcąc jeszcze bardziej się pokaleczyć. Zamknął oczy. Postanowił zaufać Rodzie. Przecież zdążył ją poznać, wiedział, że nie była ani złośliwa, ani zawistna, ani nawet w połowie tak podstępna jak jego matka. Była tylko małą dziewczynką uwięzioną w wieży, zamkniętą w zaklętym lustrze, zawieszoną pomiędzy życiem i śmiercią – i dokładnie to samo stanie się z nim, jeśli nie powstrzymają Arien.
Czuł moc przepływającą przez opuszki jego palców. Wszystkie wspomnienia stały się wyraźniejsze, niemal jak obrazy zamalowane wprawną ręką artysty potrafiącego oddać delikatnymi pociągnięciami pędzla całą głębię uczuć targających jego modelami. Jasper nawet nie zorientował się, gdy zaczął płakać. Po raz kolejny musiał zmierzyć się z cierpieniem Diany, ze strachem Kamala i z nieludzkim okrucieństwem matki. Chciał krzyknąć, że to dla niego zbyt wiele, że dłużej nie wytrzyma, ale widział, że Roda nie oczekiwałaby od niego więcej, niż mógłby wytrzymać. Dlatego zacisnął zęby, by nie zacząć krzyczeć, i skupił się na delikatnej energii, która przepływała przez jego ciało.
Nie miał pojęcia, jak długo tak klęczał. Mogło minąć kilka minut, kilka godzin, kilka dni. Wiedział tylko, że gdy Roda kazała mu przestać, był tak zmęczony, iż ledwie zdołał się położyć. Jego rozgrzany policzek oparł się na lodowatej posadzce, a słodki głos dziewczyny rozbrzmiewał gdzieś w jego głowie.
„Doskonale sobie poradziłeś. Byłeś bardzo dzielny. Jestem z ciebie taka dumna!" – szeptała jak matka zachwycona osiągnięciami swojego dziecka. Arien nigdy tak do niego nie mówiła. Z jego osiągnięć zadowolona była jeden jedyny raz – wtedy, gdy udało mu się odkryć, że Diana wciąż żyje.
– Co dalej? – zapytał urywanym szeptem.
„Teraz będziemy mogli uciec".
– Niby jak? Przecież drzwi nadal są...
„Posłuchaj, Promyczku. Nikt nie zna Arien tak dobrze jak ja. Przez te wszystkie lata, gdy zmuszała mnie do posłuszeństwa, bardzo dokładnie poznałam jej moc. Swoim pięknem zaklinała ludzi i zmuszała ich do posłuszeństwa. Gdy zabrakło Diany, stała się niemal wszechpotężna. Ale teraz cały Zimogród poznał prawdę".
– Pokazałaś im moje wspomnienia – domyślił się Jasper. Z jego gardła wyrwał się dławiący śmiech, błyskawicznie zastąpiony przez kaszel.
„Teraz z każdą chwilą będzie coraz słabsza. A to oznacza, że powinieneś być w stanie złamać zaklęcia, które rzuciła na drzwi".
Być może tak właśnie było. Jasper jednak czuł się zbyt słaby, aby wstać, a co dopiero przełamywać jakiekolwiek zaklęcia. Wydawało mu się, że na chwilę stracił przytomność, bo gdy znów otworzył oczy, usłyszał głos Rody załamujący się od płaczu.
„Nie, Jas, Promyczku, proszę, nie zasypiaj, nie możesz teraz zasnąć, musimy natychmiast uciekać, proszę!"
– Przepraszam, Rodo – wymamrotał, siląc się na uśmiech. – Ale jestem tak potwornie zmęczony...
„Ale jeśli nie uciekniemy teraz, stracimy naszą szansę! Nie możesz pozwolić, by Arien zorientowała się, że coś jest nie tak. Dalej, Promyczku, albo teraz, albo nigdy!"
Odetchnął głęboko. Bolało go całe ciało. Jeszcze nigdy nie był tak zmęczony. Nawet wtedy, gdy ojciec uparł się, że powinien szkolić się we władaniu mieczem razem z Dianą. Nawet wtedy, gdy sam sobie zażyczył, by siostra zabrała go na trzydniową konną przejażdżkę. Pamiętał, że wtedy bardzo długo płakał nad swoim losem i nie potrafił zrozumieć, dlaczego Dianie wszystko przychodzi z taką łatwością, a on nie radzi sobie nawet z podniesieniem drewnianego mieczyka.
„Nie każdy książę musi być wielkim wojownikiem" – powiedziała mu wtedy Diana. „Nie ma jednej drogi, którą każdy musi podążać. Jeśli chcesz, możesz nigdy więcej nie dotykać żadnej broni. Albo możesz znaleźć taką, która będzie bardziej ci odpowiadała. Jeśli chcesz, już nigdy nie musisz wsiadać na konia. Jeśli masz taką ochotę, wszędzie mogę nosić cię na barana. Ale nigdy nie wolno ci obwiniać się o to, że nie jesteś w czymś równie dobry jak ktoś inny. A zwłaszcza wtedy, gdy wcale nie chcesz robić tego, co on".
Odetchnął głęboko. Chciał ocalić Dianę i Kamala. Chciał uciec z wieży. Chciał być wolny. Chciał uczyć się magii i odwiedzić te wszystkie cudowne miejsca, które pokazała mu Roda. Podniósł się i omal nie zwymiotował z bólu. Może to i lepiej, że matka tak oszczędnie przynosiła mu jedzenie. Nawet nie miał czego zwrócić.
Powoli, krok po kroku, doczłapał do drzwi. Oparł się barkiem o stare drewno i zaczął pocierać o siebie dłonie.
– Otwórz się, otwórz się, otwórz się... – mamrotał po nosem, chwytając za klamkę.
Klik! Zamek ustąpił, a Jasper miał ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Wewnątrz siebie poczuł ciche chlipanie i uświadomił sobie, że Roda w ogóle się nie krępowała. Dopiero teraz, gdy stali przed otwartymi szeroko drzwiami, uwierzyła, że w końcu będzie wolna.
„Dasz radę zejść po schodach?" – zapytała zdławionym szeptem.
– Jest tylko jeden sposób, aby to sprawdzić – wymamrotał Jasper, na co zaśmiała się nerwowo. – Bardziej martwi mnie to, czy zdołamy wymknąć się z zamku.
„Spokojnie. Znam wszystkie sekretne przejścia".
– W takim razie, prowadź! – polecił z głośnym sapnięciem, stawiając pierwszy chwiejny krok i błagając w duchu, aby jego ucieczka nie rozpoczęła się od upadku ze schodów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top