2.
Promienie słońca igrały na unoszących się w powietrzu drobinkach kurzu. Zalegającą w pokoju ciszę przerywało wyłącznie ledwie dosłyszalne szuranie nici przeciąganej przez materiał. Jasper odpłynął myślami tak daleko, że nawet nie wiedział, jak długo wpatrywał się z otwartymi ustami w haftowany przez matkę wzór, dopóki ta nie upomniała go łagodnie:
– Na czym skończyłeś, Promyczku?
Jasper wzdrygnął się, słysząc to pytanie. Niechętnie wrócił spojrzeniem na ciasno zapisane stronice opasłego tomiszcza.
– Nie pamiętam – wyznał zgodnie z prawdą.
– Coś cię rozprasza?
– Nie, matko. To po prostu bardzo, bardzo nudne. Dlaczego właściwie mam to czytać?
– Jesteś synem króla, Promyczku. Powinieneś się interesować historią swojego królestwa.
– Ale przecież to Diana zostanie królową – jęknął Jasper. Był już tym wszystkim zmęczony, naprawdę bardzo zmęczony. I historią, i królestwem, i byciem królewskim synem. Miał jedenaście lat, a na dworze świeciło słońce. Chciał się bawić. Chciał biegać razem z innymi chłopcami. Chciał jeździć na przejażdżki z Dianą i wielkim łowczym.
– Dlaczego uważasz, że to Diana zostanie królową? – zapytała jego matka, odkładając na bok delikatny materiał. Spojrzenie jej chłodnych błękitnych oczu przyszpiliło Jaspera do oparcia fotela. Chłopiec zrozumiał błyskawicznie, że nie uda mu się uciec przed odpowiedzią.
– Bo jest najstarszym dzieckiem króla – wyszeptał powoli. Matka wykrzywiła usta, domyślił się więc, że powinien mówić dalej. – Bo jest mądra, odważna i bardzo piękna...
Gdy tylko to ostatnie słowo opuściło jego usta, zrozumiał, że popełnił ogromny błąd. Arien poderwała się ze swojego miejsca i w kilku krokach znalazła się tuż przy Jasperze. Uniosła nad głowę drobniutką złotą dłoń i wymierzyła chłopcu siarczysty policzek.
Jeszcze nigdy Jaspera nic równie mocno nie zabolało. Często widział matkę wściekłą. Często sam był przyczyną jej gniewu. Ale jeszcze nigdy do tej pory matce nie zdarzyło się go uderzyć. Z trudem powstrzymał łzy i zmusił się, by nie odwracać wzroku. Spojrzenie matki było niczym lód.
– Nigdy więcej tego nie mów.
– Czego, matko?
– Nie mów, że jest piękna.
– Dlaczego?
– Chcesz mnie zabić? Powiedz mi szczerze, czy chcesz mnie zabić? – Choć w jej głosie pobrzmiewała rozpacz, chłód błękitnych oczu najwyraźniej nie zamierzał topnieć.
– Nie, matko.
– W takim razie obiecaj mi, że nigdy tego nie powtórzysz.
– Chcę tylko wiedzieć dlaczego. – Jasper pozostawał nieugięty. Wiedział, że matka ma wiele tajemnic i szczerze tego nienawidził. Ale w tym przypadku chodziło o Dianę i musiał się dowiedzieć, co takiego sprawiało, że jego matka i siostra tak bardzo się nienawidziły.
– Bo jeśli będziesz powtarzał, że jest piękna, pewnego dnia może stać się piękniejsza ode mnie, a wtedy oboje będziemy zgubieni. Pamiętaj, Promyczku, słowa mają wielką moc.
Policzek wciąż go palił, a mimo to Jasper roześmiał się na te słowa. Była to chyba najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszał. Zgubieni? Przez Dianę? Nie, to nie mieściło mu się w głowie. Diana go kochała i doskonale o tym wiedział. A skoro kochała jego, to i jego matka była bezpieczna.
– Diana nie pozwoli nas skrzywdzić – powiedział z niezachwianą pewnością. – Nigdy.
– Głupie dziecko. Gdy Diana zostanie królową Zimogrodu, sama nas zabije. Każe nas związać i oprawi nas jak zwierzęta. Wypruje nasze serca i wątroby, by pożreć je na surowo. Potem odetnie nasze głowy i zakopie je za zachodnimi murami. To, co zostanie, każe spalić na wielkim stosie. A gdy ten się wypali, splunie na niego i już nigdy nie będzie pamiętała ani o tobie, ani tym bardziej o mnie. Właśnie to będzie musiała zrobić, by przypieczętować swoją władzę. Tak zrobił niegdyś jej ojciec. A przed nim jego ojciec. Wiedziałbyś, jakim potworem jest twoja kochana siostra, gdybyś tylko czytał to, co ci zadaję.
– Kłamiesz – wymamrotał Jasper, zupełnie zapominając o szacunku należnym matce. To nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła. Znał Dianę całe swoje życie i wiedział, że była dobra, nieskończenie dobra. Nosiła go na rękach i śpiewała mu piosenki. Uczyła go jeździć konno i plotła mu korony z kwiatów. Nie skrzywdziłaby go. Nigdy. Przenigdy.
– Próbuję tylko ocalić ci życie, Promyczku.
– Kłamiesz! Kłamiesz! Kłamiesz! – krzyknął chłopiec zatykając sobie uszy.
Arien uniosła nad głowę drobną złotą dłoń. Drugi policzek Jaspera eksplodował nieopisanym bólem.
– Nigdy bym cię nie okłamała – wysyczała kobieta. – I zrobię wszystko, żeby cię ocalić, rozumiesz? Wszystko.
Jasper nie słuchał. Nie chciał. Nie mógł. Zerwał się z dębowego fotela. Ciężka księga z hukiem upadła na posadzkę, ale Jasper był już daleko. Biegł, ile sił w nogach. Biegł, byle dalej od Arien. Choć doskonale wiedział, że słowa matki nie mogły być prawdą, obrzydliwa wyobraźnia podsuwała mu najkoszmarniejsze obrazy. Widział krew, widział płomienie, widział dół, głęboki i czarny, a potem nic, nic, nic.
Zziajany i zapłakany wybiegł na dziedziniec. Jakaś służąca podeszła do niego i zapytała o coś, ale nawet jej nie zrozumiał. Zaraz potem podbiegł do niego gwardzista, ale jego również zignorował. Widział tylko jedną postać.
Diana. Och, jakże była doskonała! Skóra lśniła czystą bielą w blasku słońca. Czarne włosy błyszczały jak wypolerowany heban. Czerwone niczym wino usta zacisnęły się w wąską linię, gdy całe jej ciało naprężyło się, wygięło i... Strzała ze świstem lotek przecięła powietrze, by trafić w sam środek tarczy. Po placu rozeszły się gromkie brawa. Królewna nie pozostała na nie obojętna, z wdziękiem ukłoniła się oklaskującej ją służbie. Czy ta cudowna istota mogłaby kogokolwiek skrzywdzić? Czy mogłaby skrzywdzić Jaspera? Chłopcu po prostu nie mieściło się to w głowie.
Płacz, który zdążył stracić na sile, teraz wybuchł na nowo. Z policzkami mokrymi od łez, pobiegł w stronę królewny.
– Diano! – załkał. – Diano!
Jesionowy łuk upadł na ubitą ziemię. Zaraz za nim kołczan, z którego wysypały się strzały. Jasper wpadł prosto w szeroko otwarte ramiona Diany, przylgnął do niej, odetchnął głęboko jej słodkim kwiatowym zapachem i załkał po raz ostatni.
– Cicho, cichutko, Promyczku – szeptała mu na ucho, głaszcząc przy tym po głowie matczynym gestem. – Cichutko, mój maleńki.
Uspokajał się powoli, drżąc jeszcze przez długą chwilę w ciasnym uścisku Diany. Właśnie to było mu potrzebne, by przegonić obrazy, jakie wykiełkowały w jego wyobraźni ze słów zasianych przez matkę. Odetchnął głęboko. Musiał usłyszeć jeszcze jedno. Jeszcze tylko jedno słowo Diany i będzie zupełnie spokojny.
– Nie skrzywdzisz mnie, prawda? – zapytał, odsuwając się od siostry na wyciągnięcie ramion i spoglądając w jej ciemne, niemal czarne oczy.
Diana milczała. Zmarszczka pomiędzy jej brwiami sugerowała, że królewna mocno się nad czymś zastanawia. Jasper mógłby być zaniepokojony, wszyscy jednak wiedzieli, że Diana nie lubiła rzucać słów na wiatr, dlatego każde, ale to absolutnie każde, ważyła w myślach, jakby od tego zależała przyszłość Zimogrodu.
– Nigdy – powiedziała z taką mocą, że zgromadzeni na dziedzińcu służący i gwardziści skłonili przed nią głowy. Jasper pospiesznie otarł łzy i uśmiechnął się promiennie. Zarówno dla nich wszystkich, jak i dla niego samego, Diana zwiana Śnieżką już teraz była królową i po prostu nie wyobrażał sobie, aby w przyszłości mogła nią nie zostać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top