11.
Naprawdę liczył na to, że gdy pozna jej tożsamość oraz przyczynę, dla której szukała u nich schronienia, poczuje się bezpieczniej. Jak bardzo się mylił!
Z wściekłością sięgnął po topór i cisnął nim w kierunku najbliższego drzewa. Ostrze z głuchym trzaskiem zatopiło się głęboko w pień. Chwilę później za jego plecami woda chlusnęła przez okno prosto na niewielką grządkę. Niech to zaraza! Królewna z Zimogrodu właśnie zmywała po nim naczynia. A dokładniej – po posiłku, który sama mu wcześniej przygotowała.
Zawieja nie miał wielkiego doświadczenia w obchodzeniu się z kobietami. W sercu lasu nie spotykało się ich często, a te, z którymi miał do czynienia przed wygnaniem, w niczym nie przypominały Śnieżki. Nie, nie chodziło o to, że Śnieżka była jakaś wyjątkowa, po prostu... Przyzwyczaił się do złodziejek i morderczyń. Ale żadnej z nich nie bał się tak bardzo jak Śnieżki.
Wyszarpnął topór z mocno już pokaleczonej sosny i przygotował się do kolejnego rzutu.
Gotowała im, sprzątała, łatała ubrania, rąbała drewno.
Znów trafił.
Polowała, oprawiała zwierzynę, wędziła mięso.
Czy tak chowali królewny w Zimogrodzie? Dlaczego w Żelazożebrach nikt o tym nie słyszał? A może Śnieżka była jakimś dziwadłem, które samo prosiło się o wypędzenie i pozbawienie korony?
Z nieskrywaną wściekłością ponownie wyszarpnął topór.
– Nie powinieneś się cieplej ubrać?
Nie musiał się odwracać, by wyobrazić sobie jej minę: pełen wyższości uśmieszek, chłodne spojrzenie, lekko zmarszczony nos. Nic poza nienawiścią nie miała mu do zaoferowania. I nie miałby zapewne z tym żadnego problemu, gdyby nie te nieliczne chwile, gdy widział ją słabą, zmęczoną i zagubioną. Miał wtedy nieodpartą ochotę objąć ją i szeptać na jej białe jak śnieg ucho, że wszystko będzie dobrze, że wszystko jakoś się ułoży, że pomogą jej zabić wiedźmę, jeśli tylko sobie tego zażyczy.
Zasługiwał wyłącznie na pogardę.
– Nie jest mi zimno.
– A jeśli się przeziębisz? Wtedy będziesz musiał zostać tu ze mną zupełnie sam, gdy twoi bracia ruszą do pracy.
Dlaczego mu to robiła? Czy naprawdę aż tak wiele przyjemności sprawiało jej pastwienie się nad nim? Mieszkała z nimi zaledwie dwa tygodnie, a już zdążyła zaleźć Zawiei za skórę, jednocześnie owijając sobie jego towarzyszy wokół małego palca.
– Skąd wiesz, że właśnie na to nie mam ochoty? – prychnął, w końcu zaszczycając ją spojrzeniem.
Była piękna. Nawet wtedy, gdy nosiła prosty fartuch, a długie czarne włosy miała zaplecione w warkocz, wciąż wydawała się nieziemsko doskonała.
Uśmiechnęła się krzywo.
– To naprawdę miłe z twojej strony, że chciałbyś mi pomóc w robieniu zapasów na zimę, ale coś mi mówi, że masz nieco inne obowiązki.
– Dbanie o dobro moich braci również jest moim obowiązkiem, a jeśli jedzenia mamy tak mało, jak mówisz...
– To nie tak, że wasza spiżarnia świeci pustkami. Po prostu zima w tym roku będzie wyjątkowo sroga. Nie chciałabym, żeby przed jej końcem okazało się, że nie macie co jeść.
Zawieja otrzepał buty i wszedł do chatki. Śnieżka wyszła mu naprzeciw i z oczami pociemniałymi z gniew oparła się barkiem o ścianę.
– Będzie krucho – wyszeptała grobowym tonem.
– Dlaczego pomijasz siebie? – zapytał Zawieja, krzyżując ramiona i spoglądając na królewnę spode łba. – Jeśli NASZA spiżarnia będzie pusta, TY również nie będziesz miała co jeść – oznajmił z mocą. Patrzył jej przy tym prosto w oczy, licząc na to, że przyzna się do błędu, że w końcu uzna się za jedną z nich.
– Nie widzę powodu, by brać się pod uwagę. Gdy skończy się jedzenie, po prostu stąd odejdę.
Miał ochotę uderzyć ją prosto w tę piękną twarz. Wiedział jednak, że nie pozostałaby mu dłużna, a nie mógł pozwolić, żeby jego bracia zobaczyli, że pozwala się bić.
– Dlaczego tak bardzo nas nienawidzisz? – zapytał gniewnie, bardzo się starając, by w jego głosie nie pobrzmiewała zraniona duma. – Czy źle cię traktujemy? Czy czegoś ci brakuje? A może nie czujesz się z nami bezpieczna?
Nie odpowiedziała od razu i Zawieja zaczął żałować swoich słów. Nie było nic dziwnego w tym, że postanowiła nie ufać grupie mężczyzn mieszkających w leśnej samotni. Przecież nie wiedziała nawet, co takiego robili każdego dnia, dlaczego zrywali się o świcie i wracali dopiero po zmroku. Jakie obrazy podsuwała jej wyobraźnia?
– Nie nienawidzę was – odpowiedziała szeptem. – Nie chcę was nienawidzić. I poczułabym się znacznie lepiej, gdybym mogła wam zaufać. Ale kobieta, na której mój ojciec wymusił przysięgę, że będzie chronić moje życie, przygotowała zasadzkę, w której miałam zginąć. Zaufanie pierwszym osobom, jakie udało mi się spotkać zaraz po ucieczce nie wydaje się najlepszym pomysłem, nie sądzisz?
– Ma rację, Zawiejo – westchnął smutno Rondel, spoglądając na nich zza oparcia krzesła, na którym siedział.
– Do niczego nie będę cię zmuszać. Ale pamiętaj, że pozwoliłem ci tu zostać, bo wiedźmy od dawna są naszymi wrogami.
– Wciąż to powtarzasz. Tylko co to zmienia? Nawet nie wiem, dlaczego są waszymi wrogami i dlaczego miałbyś w związku z tym zapewnić mi ochronę.
– Powiedz jej – poprosił Szczerba, a pozostali bracia pokiwali głowami.
Dlaczego nie? Jeśli chciał, żeby była jedną z nich, prędzej czy później i tak musiał jej o wszystkim opowiedzieć. A jednak coś dławiło go w gardle i dusiło jego słowa. Czyżby chodziło o jej spojrzenie, pełne nadziei i niepokoju zarazem? A może o to, że gdy dowie się, jak wygląda prawda, zażąda od niego natychmiastowego wypełnienia obietnic, których nigdy nie powinien był składać?
Westchnął głęboko. Wyminął Śnieżkę tak, aby pod żadnym pozorem jej nie dotknąć, sięgnął po wyszorowany na połysk kufel i podstawił go pod kranik beczułki z winem. Poczekał, aż naczynie wypełni się trunkiem niemal po brzegi, po czym ruszył w stronę pieca. Piącha usłużnie ustawił mu stołek tuż przy palenisku. Jego bracia usadowili się na podłodze dookoła, by wraz ze Śnieżką wysłuchać historii, którą znali niemal na pamięć.
– Wszystko zaczęło się wiele lat temu – zaczął Zawieja, gdy wino i ogień rozgrzały go już na tyle, by nabrał sił na opowieści. – Dziad naszego obecnego króla, Żelazny Byk, gdy był jeszcze młodzieńcem, zakochał się w elfiej wiedźmie i postanowił, że nic nie powstrzyma go przed zdobyciem jej względów.
– Przeciwnie. Urzekł ją swoją odwagą i poświęceniem. Postanowiła porzucić swoje siostry i uciec z nim do królestwa rządzonego przez jego ojca. Zapewne dane by im było żyć w szczęściu i dostatku jeszcze wiele lat, gdyby nie postanowiła w prezencie ślubnym ofiarować mu zaklęć, które miały sprawić, że stanie się nie tylko największym wojownikiem wśród śmiertelników, ale i żadna obca magia nie zdoła go skrzywdzić.
Oczy Diany zabłysły niczym gwiazdy nocą, zachęcając go tym samym, by mówił dalej. Nie potrafił jej odmówić.
– Żelazny Byk początkowo bardzo oszczędnie korzystał z daru swej ukochanej. Niestety, najeźdźcy z dalekiej północy przebyli Szafirowe Morze i rzucili wyzwanie Żelazożebrom. Gdyby nie zaklęcia dobrej wiedźmy, nie byłoby nas tu dzisiaj. Jej opiekuńcze klątwy zamknięte w broni, pancerzach i amuletach ocaliły życie niejednego krasnoluda i pomogły nam wygrać tamtą wojnę.
– Ale...? – ponagliła go Śnieżka, gdy zamilkł na dłuższą chwilę.
– Jej siostrom nie spodobało się, że zdradziła zaklęcia Żelaznemu Bykowi i jego kowalom. Nocą napadły na nasze królestwo i zamordowały siostrę, którą uznały za zdrajczynię, oraz wielu spośród tych, których akurat nie chroniły żadne zaklęcia, w tym również ojca Żelaznego Byka, wtedy już starego i zniedołężniałego. Młody król nie mógł pogodzić się ze stratą i wypowiedział wojnę wiedźmom. Od tamtej pory wszystkie krasnoludy bez przerwy wykuwają zaklęte narzędzia i szykują się do wielkiego starcia z tymi, którzy pozbawili nas jednej z najwspanialszych królowych, a także wielu naszych sióstr i braci.
Diana osuszyła kufel i utkwiła spojrzenie w płomieniach. Zawieja znał ją już wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że z trudem powstrzymywała się przed błaganiem, by zabrał ją do Żelazożeber, uzbroił w magiczny oręż, przydzielił oddział najdzielniejszych wojowników i pozwolił odbić Zimogród. Powstrzymywała ją jedynie królewska duma oraz strach przed zdradzeniem swojej tożsamości pozostałym braciom.
– Dlaczego nie mogę pozbyć się wrażenia, że masz do tej historii bardzo osobiste podejście? – zapytała, znów na niego spoglądając. Jej oczy ciemne jak bezgwiezdna noc przyszpiliły go do stołka. – Straciłeś wtedy kogoś?
Po jej pytaniu w chatce zapadła pełna napięcia cisza. Bracia zamarli w oczekiwaniu na jego odpowiedź, a on omal nie napluł sobie w brodę za to, że aż tak bardzo się przed nią odsłonił. Nie mógł powiedzieć ani słowa więcej, ale zarazem czuł wstręt przed kłamstwami. Jeśli miała być jedną z nich...
– Wszyscy kogoś straciliśmy. Nie tylko wtedy, ale teraz również. Bez przerwy tracimy. Im więcej zaklęć wplatamy w naszą broń, tym bardziej one chcą nas zniszczyć. Im bardziej one chcą nas zniszczyć, tym bardziej polegamy na zaklęciach.
– To przez was boi się lasu.
– Ale i przez nas zapewne tu przybyła. Jeśli przejmie Zimogród, jej siostry zdobędą doskonałą bazę wypadową. Kto wie, czy już nie zaczęły się tam panoszyć.
Po plecach Diany przemknął dreszcz i Zawieja zupełnie niespodziewanie poczuł potrzebę objęcia jej tak mocno, by zapomniała o wszelkich troskach. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić, dlatego wstał ze stołka, odstawił opróżniony kufel do kuchni i poszedł do swojej małej sypialni. Na plecach czuł spojrzenie Diany i świadomość, że nie wolno mu odwrócić się, by na nią spojrzeć, rozdzierała mu duszę. Bał się jednak, że ta dumna i przebiegła kobieta nie zawaha się przed niczym, by wykorzystać go do swoich planów, a on już zbyt wiele razy w przeszłości pozwalał sobie na błędy.
Diana mogła stać się jedną z nich, ale nigdy nikim więcej. A na pewno nie dla niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top